Выбрать главу

– Tatusiu, nie płacz – powiedziała Vivian i oczy jej się zamknęły.

– Viv, czy pamiętasz, co się stało? – spytała Jane Desmond, przesuwając palcami po twarzy siostry, próbując ją zatrzymać w świecie przytomnych.

– Co się stało? – Vivian z trudem zbierała myśli. Na jej twarzy pojawił się wyraz niepewności. – Nic. Wróciłam ze szkoły.

Kilka chwil później Jane i Allan Desmond odprowadzili mnie do windy.

– Naprawdę policja ma czelność twierdzić, że ona udaje? – spytała Jane z oburzeniem.

– Jeśli tak uważają, to się mylą – odparłam ponuro. – Vivian nie udaje.

* * *

O dziewiątej wreszcie znalazłam się w domu.

Casey zostawił mi wiadomość na sekretarce o czwartej, szóstej i o ósmej. Wszystkie były takie same: „Zadzwoń do mnie koniecznie, obojętne o której wrócisz”.

Złapałam go w domu.

– Właśnie weszłam – wytłumaczyłam się. – Dlaczego nie zadzwoniłeś na komórkę?

– Dzwoniłem. Kilkakrotnie.

No tak. Posłuszna szpitalnym wymogom wyłączyłam aparat i zapomniałam potem włączyć.

– Przekazałem Vince’owi, że chciałabyś porozmawiać z byłymi teściami Nicka. Albo byłem przekonujący, albo wstrząsnęły nimi wieści na temat Vivian Powers, tak czy inaczej, chcą się z tobą zobaczyć, w każdej chwili, kiedy ci będzie wygodnie. Zakładam, że słyszałaś o Vivian.

Opowiedziałam mu o wizycie w szpitalu.

– Tyle mogłabym się od niej dowiedzieć! – Westchnęłam na zakończenie. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jestem bliska płaczu, póki nie usłyszałam własnego zdławionego głosu. – Ona też chciała ze mną szczerze porozmawiać, ale nie wiedziała, czy może mi zaufać. Wreszcie podjęła decyzję i zostawiła wiadomość. Jak długo ukrywała się w domu sąsiadki? Może ktoś zobaczył, jak tam szła? – Wylewałam z siebie potok słów tak szybko, że zaczęłam mówić niewyraźnie. – Dlaczego nie zadzwoniła stamtąd po pomoc? Czy sama wsiadła do tego samochodu, czy ktoś ją tam wsadził? Casey, ona się bała! Ukryła się i dzwoniła do Nicka Spencera pod jego numer komórkowy. Uwierzyła w doniesienia, że widziano go w Szwajcarii? Kiedy u niej byłam, przysięgam ci, miała pewność, że on nie żyje. Nie spędziła tych trzech dni w samochodzie. Dlaczego jej nie pomogłam? Od razu wiedziałam, że coś jest stanowczo nie tak, jak powinno!

– Zaraz, nie tak szybko! – przerwał mi. – Zaczynasz gubić watek. Będę u ciebie za dwadzieścia minut.

Dokładnie rzecz biorąc, zajęło mu to dwadzieścia trzy. Otworzyłam drzwi, a Casey mnie objął i wtedy, przynajmniej na tę jedną chwilę przerażający ciężar poczucia winy, że zawiodłam Vivian Powers, został zdjęty z moich barków.

Chyba właśnie w tamtym momencie przestałam walczyć ze swoją miłością do Caseya i uwierzyłam, że on także mnie pokochał. W końcu przecież przyjaciół – i osoby ukochane – poznaje się w biedzie, prawda?

39

– Zobacz, Annie, tutaj mają basen – odezwał się Ned. – Teraz jest przykryty, ale kiedy pracowałem u nich zeszłego lata, wiesz, dla tego ogrodnika, wtedy był odsłonięty. Na tarasach zawsze stały stoliki. Ogród był naprawdę ładny. Dlatego chciałem, żebyś miała tak samo.

Annie uśmiechnęła się do niego. Zaczynała rozumieć, że nie chciał jej skrzywdzić, sprzedając dom.

Rozejrzał się dookoła. Zapadał zmrok. Właściwie nie zamierzał wchodzić na teren posiadłości, ale skoro pamiętał kod otwierający wejście dla służby… Podpatrzył go u ogrodnika w zeszłym roku. W ten sposób dostał się tutaj wtedy, kiedy podpalił dom. Brama znajdowała się daleko na lewo, aż za ogrodem angielskim. Bogaci ludzie nie lubią mieć służby przed oczami. Nie chcą, żeby czyjeś graty na czterech kółkach psuły im widok eleganckich podjazdów.

– I właśnie do tego potrzebna im strefa buforowa, Annie – wyjaśnił Ned. – Specjalnie sadzą drzewa w odpowiednich miejscach, żeby przypadkiem nie zobaczyć, jak przychodzimy i wychodzimy. Dobrze by im zrobiło, gdyby tak zamienić się z nimi miejscami. No, ale przynajmniej możemy wchodzić i wychodzić, kiedy chcemy, a oni nawet o tym nie wiedzą.

Zeszłego lata strzygł trawniki, rozrzucał mierzwę i sadził kwiaty. W rezultacie znał tę posiadłość jak własną kieszeń.

– Wiesz, jak tu pracowaliśmy, musieliśmy koniecznie korzystać właśnie z tej bramy – wyjaśniał Annie, wjeżdżając na teren rezydencji. – Zobacz, tu jest tabliczka: „Wejście dla obsługi”. Dostawcom i pracownikom otwierało zawsze któreś z tych dwojga zajmujących się domem. Domofonem. Ale ogrodnik, wiesz, ten bydlak, przez którego miałem kłopoty w barze, on znał kod. Dzień w dzień parkowaliśmy tutaj, przed garażem. W środku są meble ogrodowe i takie tam różne. No, w tym roku nie będą im potrzebne. Nikt nie zechce odpoczywać w takim miejscu, obok spalonego domu i całego tego bałaganu. W garażu jest mała łazienka z toaletą. Dla takich jak ja. Przecież nie wpuszczą nas do domu, nawet do tego domku nad basenem. Pewnie, że nie!

Ten facet, co sprzątał w dużym domu, i jego żona to całkiem mili ludzie. Gdybyśmy na nich wpadli, skłamałbym, że zajrzałem powiedzieć, jak mi przykro z powodu pożaru. Dzisiaj wyglądam całkiem przyzwoicie, więc wszystko by grało. Ale przeczuwałem, że ich nie spotkamy, i zobacz, miałem rację. Chyba w ogóle ich tu nie ma. Nie widzę samochodu. A w tym domu, gdzie mieszkali, jest całkiem ciemno. Żaluzje opuszczone. Nie ma dla nich pracy. Nie ma wielkiego domu, którym się zajmowali. Oni też musieli wjeżdżać przez bramę dla służby. Wszystkie te drzewa są tutaj po to, żeby jaśnie państwo nie musieli patrzeć na bramę i na ten garaż.

Annie, kiedy tutaj pracowałem, to słyszałem, jak ten cały Spencer mówił różnym ludziom przez telefon, że jego szczepionka na pewno będzie dobra, że zmieni świat. No i różni faceci też opowiadali, że kupili akcje i że one są teraz warte dwa razy więcej, i w dodatku ciągle są coraz droższe.

Spojrzał na Annie. Czasami widział ją całkiem wyraźnie, kiedy indziej znowu, tak jak teraz, miał wrażenie, że patrzy na jej cień.

– I tak to się stało – dokończył.

Chciał ją wziąć za rękę, ale mu się nie udało, chociaż dobrze ją widział. Poczuł się zawiedziony, ale nie chciał tego po sobie pokazać. Pewnie jeszcze się na niego trochę boczyła.

– Czas na nas, Annie – powiedział.

Obszedł basen, minął ogród i doszedł do podjazdu dla służby, gdzie zostawił samochód przed garażem pełniącym funkcję składziku mebli ogrodowych.

– Może chcesz tam zajrzeć? Drzwi nie były zamknięte na klucz.

Pewnie ktoś zapomniał, pomyślał Ned. Wszystko jedno. Przecież mógł bez trudu stłuc szybę w oknie.

Wszedł do środka. Rzeczywiście, pod ścianami ustawiono meble ogrodowe, ale pośrodku zostawiono miejsce na samochód małżeństwa opiekującego się domem. W głębi ułożono na półkach poduszki zdjęte z mebli.

– Widzisz, Annie, jaki śliczny garaż dla pracowników? Wszędzie czysto i porządek.

Uśmiechnął się do niej. Wiedziała, że sobie z niej pokpiwa.

– No, dobrze, kochanie. Teraz pojedziemy do Greenwood Lake i zajmiemy się tymi ludźmi, którzy byli dla ciebie tacy niemili.

* * *

Greenwood Lake znajdowało się w New Jersey, Ned jechał tam godzinę i dziesięć minut. W wiadomościach nie mówili nic o pani Morgan, więc policja jeszcze o niej nie wiedziała. Tymczasem kilka razy usłyszał o znalezieniu przyjaciółki Nicholasa Spencera.

I żona, i przyjaciółka, pomyślał. Tego właśnie można się było po nim spodziewać.

– Ta przyjaciółka jest chora – powiedział Annie. – Naprawdę chora. Też dostała za swoje.

Nie chciał przyjechać do Greenwood Lake za wcześnie. Harnikowie i pani Schafley kładli się do łóżka po obejrzeniu wiadomości o dziesiątej, więc nie powinien się zjawić przed tą porą. Zatrzymał się w jakimś barze i zjadł hamburgera.