Przystanęłam, żeby się jej przyjrzeć.
– Zdjęcie Twin Towers ciągle budzi bolesną pamięć – zwróciłam się do Lowella Drexela. – I chyba tak już zostanie.
– Chyba tak – zgodził się ze mną gładko.
Mocniej ścisnął mnie za łokieć. Innymi słowy: „spadaj wreszcie”.
Przy drzwiach wisiało na ścianie zdjęcie rodzinne szacownego grona, jak przyjęłam, zarządu Garner Pharmaceuticals. Nawet gdybym chciała poświęcić mu odrobinę więcej uwagi niż tylko przelotne spojrzenie, nie dano mi takiej szansy. Nie zdołałam także wziąć żadnej z ulotek rozłożonych na stole pod fotografią. Drexel wypchnął mnie na korytarz, a potem stanął ze mną przed windą, żeby się upewnić, czy aby na pewno wsiądę.
Wcisnął odpowiedni przycisk i zniecierpliwił się, że drzwi nie rozsunęły się natychmiast. Wreszcie winda przyjechała.
– Do widzenia pani.
– Do widzenia panu.
Była to winda ekspresowa, więc znalazłam się na dole w takim właśnie tempie. Odczekałam pięć minut, następnie wsiadłam do tej samej kabiny i pojechałam z powrotem na górę.
Tym razem odwiedziny w Garner Pharmaceuticals zabrały mi kilkanaście sekund.
– Bardzo przepraszam – szepnęłam do recepcjonistki. – Pan Garner nalegał, żebym wychodząc wzięła ulotki. – Zmrużyłam oko. Między nami kobietami. – Niech pani mnie nie zdradzi, że zapomniałam.
Dziewczyna była młoda.
– Nie ma sprawy – obiecała solennie, gdy szybko zbierałam foldery. Chętnie obejrzałabym dokładniej zdjęcie ważniaków z zarządu, ale usłyszałam głos Charlesa Wallingforda, więc szybko się usunęłam. Tym razem jednak umknęłam za róg i grzecznie czekałam.
Po jakiejś minucie wyjrzałam ostrożnie. Wallingford niecierpliwie wciskał guzik windy.
To by było tyle w kwestii posiedzenia w sali konferencyjnej, co, Charlesie? Jeżeli rzeczywiście właśnie się rozpoczęło, to nie zostałeś zaproszony.
Trzeba przyznać, ranek okazał się, delikatnie mówiąc, interesujący.
Popołudnie zapowiadało się jeszcze bardziej interesująco. Wracając do biura, sprawdziłam w taksówce wiadomości zostawione na komórce. Jedna z nich była od Caseya. Gdy poprzedniego wieczoru ode mnie wyszedł, było już za późno, żeby dzwonić do teściów Nicka Spencera, państwa Barlowe, mieszkających w Greenwich. Toteż Casey rozmawiał z nimi dziś rano. Planowali wrócić do domu mniej więcej o piątej, Casey pytał, czy mogłabym do nich zajrzeć o tej porze.
– Ja mam dziś wolne popołudnie – dodał na koniec. – Jeśli chcesz, mogę cię tam zawieźć. Wypiję sobie drinka z Vince’em, a ty pogadasz z Barlowe’ami. Potem wybierzemy się gdzieś na obiad.
Bardzo mi się ten pomysł spodobał. Nie wszystko trzeba ujmować w słowa. Wczorajszego wieczora, gdy otworzyłam Caseyowi drzwi, odniosłam wrażenie, że coś się między nami zmieniło. Oboje wiedzieliśmy, do czego zmierzamy, i obojgu nam było to na rękę.
Zadzwoniłam do niego, umówiliśmy się na czwartą, a potem wróciłam do biura i siadłam do pierwszego szkicu sylwetki Nicholasa Spencera. Miałam dobry pomysł na nagłówek: „Złodziej czy ofiara?”.
Spojrzałam na jedno z ostatnich zdjęć zrobionych Nickowi tuż przed katastrofą samolotu. Spodobało mi się to, co zobaczyłam. Zbliżenie było duże, wyraźnie pokazywało poważne spojrzenie, zdecydowany wyraz ust bez uśmiechu. Była to fotografia człowieka zatroskanego, ale godnego zaufania.
Właśnie. Godny zaufania. Nie patrzyłam teraz na człowieka, który zrobił na mnie tak ogromne wrażenie podczas tamtej rodzinnej kolacji, nie był to też łajdak, kłamca i oszust, który sfingował własną śmierć.
Myśl ta pociągnęła za sobą lawinę następnych, które zaakceptowałam szybko i bez żadnych wątpliwości. Katastrofa samolotu. Nick podał swoją pozycję kontrolerowi w Portoryko zaledwie kilka minut przed przerwaniem łączności. Ponieważ szalała wtedy gwałtowna burza, ci, którzy uwierzyli w śmierć Spencera, przyjęli, iż w jego samolot trafił piorun. Ci, którzy w nią nie uwierzyli, twierdzili, że wydostał się z samolotu przed katastrofą, którą sam spowodował.
Czy było inne wytłumaczenie? Czy samolot był w dobrym stanie technicznym? Czy Spencer był zdrowy? Każdemu człowiekowi żyjącemu w stresie, nawet zdrowemu mężczyźnie tuż po czterdziestce, poważnie zagraża atak serca.
Podniosłam słuchawkę. Nadszedł czas, aby złożyć wizytę mojej przybranej siostrze Lynn. Zadzwoniłam do niej i powiedziałam, że chciałabym z nią pogadać.
– W cztery oczy – zaznaczyłam.
Właśnie wychodziła i przez telefon sprawiała wrażenie zniecierpliwionej.
– Carley, przez weekend będę w domku gościnnym w Bedford. Przyjechałabyś w niedzielę po południu? Cicho tam i pusto, będziemy mogły spokojnie porozmawiać.
41
W drodze powrotnej do Bedford Ned zatrzymał się na stacji benzynowej. Dolał paliwa, a potem w całodobowym sklepie tuż obok zrobił zakupy: jakiś napój gazowany, obwarzanki, chleb i masło orzechowe. Takie właśnie jedzenie lubił najbardziej, zwłaszcza kiedy oglądał telewizję, a Annie kręciła się po domu w Greenwood Lake. Nie przepadała za telewizją. Oglądała tylko takie programy jak „Koło fortuny” i zwykle odpowiadała na pytania szybciej niż uczestnicy konkursu.
– Powinnaś do nich napisać i wystąpić w takim programie – namawiał ją. – Wygrałabyś wszystkie nagrody.
– Stałabym tam jak niemota i tyle. Gdyby wszyscy ci ludzie na mnie patrzyli, nie powiedziałabym słowa.
– E tam.
– Wiem, co mówię.
Ostatnio bywało, że wystarczyło mu o niej pomyśleć, a czuł się zupełnie, jakby z nim rozmawiała. Na przykład wtedy, gdy robił zakupy. Już miał płacić za wybrane towary, kiedy usłyszał jej głos. Kazała mu kupić na rano mleko i płatki.
– Powinieneś się prawidłowo odżywiać – tak powiedziała.
Lubił, jak się o niego troszczyła, a nawet kiedy go karciła.
Była z nim, gdy się zatrzymał po benzynę i jedzenie, ale potem, wracając do Bedford, już jej nie widział w samochodzie ani nie czuł jej obecności. Nie widział nawet jej cienia, ale to może dlatego, że zrobiło się ciemno.
Dojeżdżając do posiadłości Spencerów, uważnie rozglądał się wokół, by zyskać pewność, że jest na drodze sam. Dopiero wtedy podjechał pod bramę i wystukał kod. Tamtej nocy, gdy podpalił dom, włożył rękawiczki, żeby nie zostawić odcisków palców na klawiszach. Teraz nie miało to żadnego znaczenia. Zanim na dobre stąd się wyniesie, wszyscy będą wiedzieli, kim jest i co zrobił.
Zaparkował samochód w garażu dla służby, tak jak zaplanował. W środku było górne światło, ale choć wiedział, że nie jest widoczne z drogi, nie chciał go zapalać, żeby niepotrzebnie nie ryzykować. W schowku na rękawiczki samochodu pani Morgan była latarka, ale kiedy wyłączył reflektory, okazało się, że jej nie potrzebuje. Wystarczająco dużo światła księżyca przedostawało się do środka przez okno. Wyraźnie widział poskładane meble ogrodowe. Podszedł do tych długich rozkładanych krzeseł, zdjął jedno i ustawił je pomiędzy samochodem a ścianą z półkami.
Jak się nazywało takie krzesło? Nie kanapa.
– Annie, jak to się nazywa?
– Leżak. – Usłyszał w myślach odpowiedź.
Poduszki do kompletu były na najwyższej półce, więc musiał się trochę natrudzić, żeby jedną ściągnąć. Okazała się ciężka i gruba. Położył ją na leżaku, wypróbował. Było mu równie wygodnie jak w fotelu, w którym ostatnio sypiał. Na razie jednak nie zamierzał jeszcze układać się do snu, więc otworzył butelkę szkockiej.