– To prawda… – Nagle przypomniał sobie nazwisko lekarza. – Dziękuję, doktorze Ryan.
– Mogę coś dla ciebie zrobić?
– Nie, dziękuję.
Musiał powiedzieć coś jeszcze. Lekarz przyglądał mu się z ciekawością. Może wiedział, że za namową Annie bywał tutaj u psychiatry, doktora Greene’a. Ale doktor Greene wkurzył go któregoś razu. Zapytał: „Czy nie powinieneś był jednak spytać Annie o zdanie, zanim sprzedałeś dom?”.
Oparzenia bardzo go bolały. Kiedy rzucił zapałkę w benzynę, ogień buchnął z taką siłą, że dosięgnął jego dłoni. W ten sposób Ned zyskał pretekst, żeby się tu zjawić.
Pokazał rękę lekarzowi.
– Zachciało mi się wczoraj podgrzać kolację w piekarniku. Kiepski ze mnie kucharz. Na pogotowiu straszny tłok, a muszę zaraz lecieć do roboty. Chociaż pewnie to nic wielkiego…
Doktor Ryan spojrzał na dłoń.
– Nie powinieneś tego lekceważyć, bo może się wdać infekcja. – Wyjął z kieszeni bloczek recept i nabazgrał coś na pierwszej z brzegu. – Smaruj dłoń tą maścią. I pokaż się za jakieś dwa dni.
Ned podziękował i odszedł. Nie chciał już wpaść na nikogo znajomego. Skierował się ponownie w stronę wyjścia, ale po chwili stanął zaskoczony. Przy głównym wejściu ustawiono kamery.
Włożył okulary przeciwsłoneczne i przeszedł przez obrotowe drzwi tuż za jakąś młodą kobietą. Nagle zdał sobie sprawę, że kamery zostały tam ustawione właśnie z jej powodu. Szybko odskoczył na bok i schował się za ludzi, którzy akurat mieli wejść do szpitala, lecz zatrzymali się na widok kamer. Próżniacy. Ciekawscy.
Bohaterka tego wydarzenia była atrakcyjną szatynką, chyba trochę po trzydziestce. Wydała mu się znajoma. Po chwili przypomniał sobie, gdzie ją widział. Brała udział we wczorajszym spotkaniu akcjonariuszy. Zadawała pytania ludziom schodzącym z mównicy. Jego też chciała zagadnąć, ale ją ominął. Nie lubił, jak ktoś go wypytywał. Jeden z reporterów przysunął jej mikrofon do ust.
– Pani DeCarlo, czy to prawda, że Lynn Spencer jest pani siostrą?
– Przybraną.
– Jak ona się czuje?
– Bardzo cierpi. Ma za sobą przerażające doświadczenie. O mało nie zginęła w tym pożarze.
– Czy domyśla się, kto podłożył ogień? Czy dostawała jakieś listy z pogróżkami?
– Nie rozmawiałyśmy na ten temat.
– Jak pani sądzi, czy podpalaczem był ktoś, kto stracił pieniądze zainwestowane w Gen-stone?
– Trudno mi spekulować. Mogę jedynie powiedzieć, że każdy, kto podpala dom, jest albo zbrodniarzem, albo człowiekiem chorym psychicznie.
Ned zmrużył oczy z wściekłości. Annie umarła zatrzaśnięta w pułapce płonącego samochodu. Gdyby nie sprzedał domu w Greenwood Lake, tego dnia, kiedy zginęła, byliby właśnie tam. Sadziłaby jakieś kwiatki, a nie wyjeżdżała na ulicę z piskiem opon, zapłakana, nie widząc, co się dzieje na jezdni.
Przez chwilę patrzył w oczy kobiecie wypytywanej przez reporterów. Nazywała się DeCarlo i była siostrą Lynn Spencer.
Ja ci pokażę, kto tu jest psychicznie chory, pomyślał. Szkoda, że twoja siostra nie spłonęła żywcem tak samo jak moja żona w samochodzie. Szkoda, że ciebie też w tym domu nie było razem z siostrzyczką.
Annie, wykończę je obie. Odpłacę im za twoją śmierć.
4
Wracałam do domu, delikatnie mówiąc, niespecjalnie zadowolona z przedstawienia, jakie dałam podczas tej niespodziewanej konferencji prasowej przed wejściem do szpitala. Zdecydowanie wolałam sama stawiać pytania. Tak czy inaczej, zdałam sobie sprawę, że niezależnie od tego, czy mi się to podoba, będę teraz postrzegana jako rzeczniczka Lynn i jej obrończyni. Nie odpowiadała mi ta rola, nie czułam się w niej dobrze. Wcale nie byłam przekonana, iż moja przyszywana siostra istotnie była tak ufna i naiwna, że nie miała pojęcia o oszustwach męża.
Tylko czy on rzeczywiście był oszustem? Leciał na spotkanie w interesach firmy. Czy wsiadając do samolotu, nadal wierzył w Gen-stone? Czy wyszedł na spotkanie śmierci, przekonany o swojej racji?
Trasa szybkiego ruchu Cross Bronx tym razem pokazała swoje prawdziwe oblicze. Wypadek zablokował ruch na długości prawie kilometra, przez co zyskałam mnóstwo czasu na myślenie. Możliwe, że było go nawet trochę za dużo, bo zaczęłam sobie uświadamiać, że mimo wszystkich ostatnio dokonanych odkryć na temat Nicka Spencera oraz jego spółki nadal czegoś tu brakowało, coś mi nie pasowało. Wszystko poszło zbyt gładko. Samolot Nicka się rozbija. Zaraz potem okazuje się, że szczepionka jest nic niewarta. I brakuje paru milionów dolarów.
Czy katastrofa lotnicza była sfingowana i Nick rzeczywiście leżał na słońcu gdzieś w Brazylii, jak sugerował Sam? Czy samolot pilotowany przez Spencera trafił w środek burzy? A jeśli tak, gdzie się podziały te wszystkie pieniądze, z których dwadzieścia pięć tysięcy dolarów należało do mnie?
„Carley, on cię lubił”, powiedziała Lynn.
Cóż, ja też go lubiłam. Dlatego właśnie miałam nadzieję, że istnieje jakieś inne wyjaśnienie.
Minęłam wreszcie wypadek, przez który Cross Bronx zmieniła się w ulicę jednopasmową. Drogę blokowała wywrócona ciężarówka. Połamane skrzynki pełne grejpfrutów i pomarańczy zepchnięto na pobocze, żeby oczyścić choć jeden pas ruchu. Kabina ciężarówki wydawała się nietknięta. Miałam nadzieję, że kierowcy nic się nie stało.
Skręciłam w Harlem River Drive. Chciałam już być w domu. Zamierzałam jeszcze raz przeczytać artykuł naszykowany do niedzielnego wydania, zanim wyślę go e-mailem do redakcji. Chciałam też zadzwonić do ojca Lynn i zapewnić go, że wszystko będzie dobrze. No i ciekawa byłam, czy są jakieś nowe wiadomości na sekretarce, zwłaszcza od wydawcy „Wall Street Weekly”. Ależ bym chciała pracować w tym czasopiśmie!
Reszta drogi minęła dość szybko. Najgorsze, że w wyobraźni stale widziałam szczere spojrzenie Nicka, kiedy opowiadał mi o szczepionce. I pamiętałam własną reakcję na tego mężczyznę: rewelacyjny facet.
Czy byłam naiwna, głupia, czy też popełniłam niewybaczalną pomyłkę? Żadna z tych cech nie przystoi bystremu reporterowi, za jakiego chciałam się uważać. A może istniała jakaś inna odpowiedź? Wjeżdżając do garażu, uświadomiłam sobie, że martwi mnie coś jeszcze. Odezwał się we mnie szósty zmysł. Podpowiadał mi, że Lynn była znacznie bardziej zainteresowana oczyszczeniem własnego imienia niż poznaniem prawdy, czy jej mąż rzeczywiście nie żyje.
Na sekretarce, owszem, była wiadomość, w dodatku taka, na jaką czekałam. Prośba, żebym się skontaktowała z Willem Kirbym z „Wall Street Weekly”.
Will Kirby jest redaktorem naczelnym. Drżącymi palcami wystukałam numer. Spotkałam Kirby’ego kilka razy przy okazji różnych większych spotkań, ale w zasadzie nigdy z nim nie rozmawiałam. Kiedy sekretarka mnie połączyła, pierwszą moją myślą było spostrzeżenie, że głos tego człowieka pasuje do jego wyglądu. Był potężnym mężczyzną po pięćdziesiątce, a głos miał głęboki i serdeczny. Mówił sympatycznym, ciepłym tonem, choć ogólnie wiadomo, że nie bawi się w sentymenty.
Nie tracił czasu na zbędne uprzejmości.
– Carley, możesz do mnie zajrzeć jutro z rana?
Jasne, pomyślałam.
– Tak, proszę pana.
– Dziesiąta ci odpowiada?
– Jak najbardziej.
– Świetnie. No to, do zobaczenia.
Stuknęła odłożona słuchawka.
Prześwietlało mnie już dwóch ludzi z jego gazety, wobec tego jutrzejsze spotkanie to będzie z całą pewnością wóz albo przewóz. Myślami powędrowałam do szafy. Żakiet, a do niego spodnie – będą lepsze niż spódnica. Ten kostium w szare pasy, który pod koniec zeszłego lata kupiłam na wyprzedaży w Escada, tak, w sam raz. Gorzej, jeśli zrobi się zimno, jak wczoraj, bo będzie za lekki. Wtedy włożę ciemnoniebieski.