Objąwszy rodzinne przedsiębiorstwo, niezbyt dobrze radził sobie z zalewem rynku przez sieci oferujące meble z przeceny oraz z zapaścią ekonomiczną. Dorzucił do oferty tańsze propozycje, modyfikując w ten sposób wizerunek firmy, część sklepów zamknął, zmienił charakter pozostałych, lecz w końcu zmuszony był zgodzić się na wykup udziałów przez jedną ze spółek brytyjskich. To było jakieś dziesięć lat temu.
Dwa lata później Charles Wallingford poznał Nicholasa Spencera, który wtedy akurat rozwijał nową firmę, Gen-stone. Wallingford zainwestował w nią poważną sumę i przyjął stanowisko prezesa zarządu.
Ciekawe, czy nie żałował, że odszedł od mebli.
Doktor Milo Celtavini ukończył college i studia we Włoszech. Przez większą część spędzonego tam życia prowadził najróżniejsze badania immunologiczne, po czym przyjął zaproszenie na członka zespołu badawczego Sloan-Kettering w Nowym Jorku. W krótkim czasie przeniósł się do laboratorium Gen-stone, ponieważ był przekonany, że spółka znajduje się na najlepszej drodze do rewelacyjnych odkryć medycznych.
Kiedy tak przeglądałam notatki, weszli Ken i Don. Recepcjonistka spytała ich o nazwiska i już kilka chwil później wszyscy troje zostaliśmy zaprowadzeni do gabinetu Charlesa Wallingforda.
Siedział za osiemnastowiecznym mahoniowym biurkiem. Perski dywan na podłodze wyblakł akurat na tyle, by czerwone, niebieskie i złote barwy z jego wzoru mieniły się ciepłym blaskiem. Na lewo od drzwi ustawiono skórzaną kanapę i kilka foteli od kompletu. Ściany wyłożono orzechową boazerią. Wąskie ciemnoniebieskie story służyły raczej jako element ozdobny niż do zasłaniania okien. W rezultacie gabinet zalany był naturalnym dziennym światłem, a przecudny ogród za oknem wydawał się żywym arcydziełem. Było to wnętrze urządzone przez człowieka o nieskazitelnym guście.
Co potwierdzało wrażenie, jakie ten mężczyzna wywarł na mnie na poniedziałkowym spotkaniu udziałowców. Choć z całą pewnością żył ostatnio w ogromnym napięciu, gdy tłum zaczął go wygwizdywać, zachowywał się dostojnie.
Teraz wstał zza biurka i powitał nas uprzejmym uśmiechem.
Przedstawiliśmy się sobie wzajemnie, po czym Wallingford zaproponował:
– Usiądźmy tam. – Wskazał komplet mebli wypoczynkowych. – Będzie nam wygodniej.
Usadowiłam się na kanapie, Don Carter obok mnie. Ken zajął jeden z foteli, natomiast Wallingford przysiadł na krawędzi drugiego i opierając lekko łokcie o podłokietniki, złączył opuszki palców obu dłoni.
Nasz spec od interesów, Don, podziękował Wallingfordowi za zgodę na spotkanie i zaczął mu zadawać trudne pytania. Chciał między innymi wiedzieć, jak to możliwe, że tak znaczna suma pieniędzy rozpłynęła się w powietrzu, a prezes oraz reszta członków zarządu niczego nie podejrzewali.
Zdaniem Wallingforda rzecz sprowadzała się do tego, że właściciel Garner Pharmaceuticals, firmy, która miała zainwestować w Gen-stone niebagatelną sumę, poczuł się zaniepokojony niepowodzeniami kolejnych badań. Spencer od wielu już lat musiał defraudować wpływy ze spedycji produktów medycznych. Zrozumiawszy, że Instytut Żywności i Leków nie zaaprobuje szczepionki i że nie sposób dłużej ukrywać tych oszustw, postanowił zniknąć.
– I tu najprawdopodobniej wtrącił się przypadek – zakończył Wallingford. – W drodze do Portoryko samolot Nicka uległ katastrofie.
– Jak pan sądzi, czy Nicholas Spencer zaoferował panu współudział w firmie oraz stanowisko prezesa zarządu z powodu pańskiego bogatego doświadczenia w prowadzeniu spółki, czy też doceniał pańskie umiejętności podejmowania trafnych decyzji? – spytał Don.
– Przypuszczam, że z obu tych powodów.
– Nie wszyscy jednak byli pod wrażeniem pańskich poczynań w rodzinnej firmie, jeśli wolno mi to tak ująć. – Don przeczytał kilka wyjątków z publikacji finansowych, które zdawały się sugerować, iż Wallingford rozłożył rodzinny interes.
Charles Wallingford odparował, że sprzedaż detaliczna mebli spadała stale już od dłuższego czasu, wzrastały natomiast koszty pracy oraz problemy z dostawami i gdyby zwlekał dłużej, spółka z całą pewnością skończyłaby jako bankrut. Wskazał jeden z wycinków w dłoni Cartera.
– Potrafię przytoczyć co najmniej tuzin artykułów napisanych przez tego dziennikarza, na dowód, jaki z niego znawca – oświadczył ironicznie.
Zdawał się nie przejmować implikacją, że mylił się, nadając rodzinnej firmie taki, a nie inny kierunek.
Z własnych poszukiwań w sieci wiedziałam, że ma czterdzieści dziewięć lat, dwóch dorosłych synów, a dziesięć lat temu się rozwiódł. Dopiero kiedy Carter spytał, czy to prawda, że nie jest w najlepszych stosunkach z własnymi dziećmi, zacisnął szczęki.
– Rzeczywiście, z przykrością przyznaję, że jesteśmy poróżnieni – odparł. – I aby zapobiec jakimkolwiek nieporozumieniom, od razu wyjaśnię, na czym rzecz polega. Moi synowie nie życzyli sobie, bym sprzedał rodzinną firmę. Stworzyli sobie nierealne wyobrażenia na temat jej przyszłości. Odradzali mi również inwestowanie w Gen-stone. Jak widać, tym razem, niestety, mieli rację.
Następnie wyjaśnił nam, jak poznał Nicholasa Spencera.
– Wiadomo było ogólnie, że rozglądam się za okazją do dobrej inwestycji. Spółki doradcze sugerowały rozważenie kupna akcji Gen-stone. Poznałem Nicka Spencera, który zrobił na mnie doskonałe wrażenie, co nie było czymś wyjątkowym, jak się państwo zapewne orientują. Zaproponował mi spotkanie z kilkoma najlepszymi mikrobiologami. Oczywiście mieli nieskazitelne listy uwierzytelniające. W opinii tych wszystkich naukowców Spencer był na najlepszej drodze do wynalezienia szczepionki zapobiegającej rakowi i powstrzymującej rozrost komórek nowotworowych. Zorientowałem się w możliwościach Gen-stone. Potem Nick podał mi pod rozwagę propozycję objęcia funkcji prezesa zarządu. Miałem zarządzać spółką. On chciał zostać szefem zespołu badawczego oraz kreować wizerunek publiczny firmy.
– Zdobywać kolejnych inwestorów – podsunął Don.
Wallingford uśmiechnął się krzywo.
– Był w tym bardzo dobry. Latał regularnie do Włoch i Szwajcarii, dawał do zrozumienia, że jego wiedza może rywalizować, a kto wie, czy nie przewyższa wykształceniem wielu badaczy zajmujących się biologią molekularną.
– Ile w tym prawdy?
Wallingford pokręcił głową.
– Jest inteligentny, ale nie pozjadał wszystkich rozumów.
Ale mnie zdołał ogłupić, pomyślałam, przypominając sobie, jak Nick Spencer emanował wiarygodnością, kiedy opowiadał mi o szczepionce, nad którą pracował.
Już wiedziałam, dokąd zmierza Don Carter. Jego zdaniem Charles Wallingford rozłożył własną rodzinną firmę, lecz mimo to Nick Spencer uważał, że będzie osobą tworzącą doskonały wizerunek jego spółki. Wyglądał i zachowywał się jak typowy biały przedstawiciel klasy średniej i łatwo nim było manipulować. Następne pytanie potwierdziło moje domysły.
– Czy zgodzi się pan ze mną, że zarząd spółki to ludzie dobrani według trudnego do określenia klucza?
– Niezupełnie rozumiem.
– Wszyscy pochodzą z wyjątkowo bogatych rodzin, ale nikt z nich nie ma prawdziwego doświadczenia w interesach.
– To moi dobrzy znajomi, zasiadają także w zarządach własnych firm.
– Co niekoniecznie musi świadczyć o ich rozeznaniu w sprawach finansowych, dostatecznie dużym, by zarządzać taką spółką jak ta.
– Nigdzie nie znajdzie pan grupy ludzi mądrzejszych i bardziej godnych szacunku – oświadczył Wallingford. Ton głosu miał lodowaty, za to twarz czerwoną.