Выбрать главу

– Głęboka?

– Jak ocean.

Skinęłam głową, przypominając sobie słowa pani Jelf. Czy Dawes pochodzi z dobrej rodziny? Panna Craven wybuchnęła śmiechem.

– Rzeczywiście ma wielkopańskie maniery, ot co! Strażniczki za nią nie przepadają, może z wyjątkiem pani Jelf, ale ona jest dobra i łagodna dla wszystkich. Więźniarki też wolą nie mieć z Dawes do czynienia. To miejsce, jak mówią, sprzyja zawieraniu przyjaźni, żadna jednak nie kwapi się nawiązać bliższego kontaktu z tą dziewczyną. Chyba czują przed nią respekt. Któraś przeczytała o niej w gazecie i przekazała wieść dalej; jak pani widzi, robią to pomimo naszych wysiłków. A potem, nocą, przychodzą im do głowy rozmaite głupoty. Ktoś narobi krzyku, a potem opowiada, że słyszał dziwne odgłosy dochodzące z celi Dawes…

– Odgłosy…?

– Że niby duchy, panienko! Ta dziewczyna jest… jest medium, czy jak to się tam nazywa.

Stanęłam jak wryta i spojrzałam na strażniczkę ze zdziwieniem oraz pewnym niepokojem.

– Medium – powtórzyłam. – Medium, tutaj, w więzieniu? Cóż takiego zrobiła? Za co tu siedzi?

Panna Craven wzruszyła ramionami. Podobno Dawes skrzywdziła jakąś damę oraz młodą dziewczynę, w wyniku czego jedna z nich zmarła. Nikt nie wie, jak to się stało. Nie oskarżono jej o morderstwo, tylko o napaść. Mówi się, że wszystkie zarzuty przeciwko Dawes to brednie wyssane z palca, będące wymysłem sprytnego prawnika.

– Ale w Millbank słyszy się dużo podobnych historii – dodała, prychając.

Przytaknęłam. Ponownie ruszyłyśmy korytarzem. Minęłyśmy zakręt i moim oczom ukazała się Dawes we własnej osobie. Siedziała jak poprzednio, w blasku słońca, tym razem jednak wzrok utkwiony miała w spoczywającym na kolanach splątanym motku włóczki.

Spojrzałam na pannę Craven.

– Czy mogłabym…?

Kiedy weszłam do celi, blask słońca przybrał na sile; w zestawieniu z cienistą monotonią korytarza ściany oślepiły mnie białością. Uniosłam palce do oczu i zamrugałam. Minęła chwila, nim zrozumiałam, że w przeciwieństwie do pozostałych więźniarek Dawes na mój widok nie wstała i nie dygnęła. Nie odłożyła też robótki i nie powitała mnie uśmiechem. Milczała. Uniosła tylko głowę i popatrzyła na mnie z cierpliwym zaciekawieniem, nie przestając skubać palcami włóczki, jakby trzymała w ręku różaniec i dalej odmawiała zdrowaśki.

Gdy panna Craven zatrzasnęła kratę i odeszła, powiedziałam:

– Nazywasz się Dawes, nieprawdaż? Jak się miewasz, Dawes?

W milczeniu wlepiała we mnie oczy. Jej rysy nie są tak regularne, jak wydawały mi się w zeszłym tygodniu: cechuje je drobny brak symetrii – pewne odchylenie – w okolicach ust i brwi. Człowiek mimowolnie zwraca uwagę na twarze więźniarek ze względu na ich bezbarwne, jednakowo skrojone ubrania oraz dopasowane czepki. Na twarze i ręce. Dłonie Dawes są szczupłe, lecz szorstkie i zaczerwienione. Ma połamane paznokcie upstrzone białymi plamkami.

Uparcie trwała w milczeniu. Nieruchomość jej pozy i spojrzenia nasunęła mi podejrzenie, że mam przed sobą istotę niemą lub niedorozwiniętą. Wyraziłam nadzieję, że zechce chwilę ze mną porozmawiać, wyjaśniając, iż celem moich wizyt w Millbank jest nawiązanie przyjaznych stosunków z wszystkimi kobietami…

Mój głos zabrzmiał donośnie. Wyobraziłam sobie, jak płynie pogrążonym w ciszy korytarzem, skłaniając więźniarki do przerwania pracy; unoszą głowy, może na twarzach pojawia się uśmiech. O ile pamiętam, odwróciłam się do okna, wskazując na snop światła padający na biały czepek kobiety oraz krzywą gwiazdę przyszytą do jej rękawa.

– Lubisz przesiadywać w słońcu – zauważyłam.

– Chyba mi wolno? – odparła natychmiast. – Mam prawo do swojej odrobiny światła. Bóg jeden wie, jak bardzo mi go brakuje!

Żar w jej głosie zdumiał mnie niezmiernie. Z wahaniem rozejrzałam się dokoła. Ściany przestały mnie oślepiać; plama słońca skurczyła się, a wnętrze celi oblekły szarość i chłód. Trasa słońca nieubłaganie wiodła z dala od wież Millbank. Dawes, milcząca i nieruchoma niczym słupek zegara słonecznego, musiała patrzeć jak jasna tarcza znika, z każdym dniem coraz wcześniej w miarę nastawania jesieni. Od stycznia do grudnia jedna połowa więzienia zaiste jest ciemna niczym odległa strona księżyca.

Zbita z tropu stałam przed Dawes, która nadal rozplątywała włóczkę. Podeszłam do złożonego hamaka i położyłam na nim rękę. Wówczas powiedziała, że jeśli powoduje mną ciekawość, woli, abym zajęła się czym innym, na przykład kubkiem albo talerzem. Wedle reguł więziennych hamak musi być nienagannie złożony. Nie chce potem go po mnie poprawiać.

Natychmiast cofnęłam rękę.

– Naturalnie – odrzekłam. – Przepraszam.

Opuściła wzrok na drewniane druty. Kiedy spytałam, nad czym pracuje, apatycznie uniosła bezbarwną robótkę.

– Robię pończochy dla żołnierzy – wyjaśniła. Mówiła z ładnym akcentem. Kiedy się zacinała, co nie zdarzało jej się tak często, jak Ellen Power czy Cook, wzdrygałam się mimowolnie.

– Przebywasz tutaj od roku, czyż nie? – zagaiłam ponownie. – Możesz przerwać pracę, kiedy ze mną rozmawiasz: panna Haxby nie ma nic przeciwko temu. – Opuściła druty, ale nadal skubała włóczkę palcami. – Jesteś tu od roku. Co sądzisz na temat więzienia?

– Co sądzę? – Twarz Dawes przeciął grymas. Omiotła wzrokiem celę. – A co pani by sądziła na moim miejscu?

Pytanie zdumiało mnie tak bardzo – i nadal zdumiewa, kiedy o tym myślę! – że nie wiedziałam, co powiedzieć. Przypomniałam sobie rozmowę z panną Haxby. Odrzekłam, że uznałabym Millbank za bardzo przygnębiające miejsce, lecz jednocześnie miałabym świadomość własnych grzechów. Perspektywa samotności sprawiłaby mi radość i skłoniła do skruchy. Powzięłabym pewne postanowienia.

– Postanowienia?

– Poprawy.

Bez słowa odwróciła głowę, co nawet mnie ucieszyło, gdyż odpowiedź zabrzmiała niedorzecznie. Na kark Dawes wymknęło się kilka loków o barwie matowego złota – jej włosy muszą być jaśniejsze nawet od włosów Helen. Gdyby je umyć i uczesać, zapewne wyglądałyby bardzo ładnie. Słońce ponownie wyjrzało zza chmur, łaskawie darząc nas swymi promieniami, zanim bezlitośnie zniknie za ścianą budynku. Zobaczyłam, jak Dawes unosi twarz w jego kierunku.

– Nie chcesz ze mną rozmawiać? – spytałam. – Może doda ci to otuchy.

Odczekała, aż snop światła przybladł i zgasł. Następnie zwróciła twarz w moją stronę i przez chwilę obserwowała mnie w milczeniu, po czym odrzekła, że dodanie jej otuchy nie leży w mojej mocy. Ma na to swoje sposoby. Zresztą dlaczego miałaby mi cokolwiek wyjawiać? Czy ja zdradziłabym jej szczegóły własnego życia?

Głos jej, zrazu ostry, począł drżeć, nadając zuchwałej wypowiedzi ton bezdennej rozpaczy. Jeśli okażę jej współczucie, pomyślałam, rozpłacze się, do czego nie mogłam dopuścić. Cóż, odparłam energicznie, istnieje mnóstwo tematów, których nie wolno poruszać, lecz nikt nie zabronił mi opowiadać o sobie. Wyjawię jej, co tylko chce wiedzieć.

Powiedziałam, jak się nazywam, że mieszkam w Chelsea, na Cheyne Walk. Opowiadałam, że mam żonatego brata oraz siostrę, która sposobi się do zamążpójścia; sama nie jestem zamężna. Dodałam, że kiepsko sypiam i wiele godzin spędzam na czytaniu, pisaniu bądź obserwacji rzeki. Następnie udałam zastanowienie. Cóż więcej?

– To byłoby chyba wszystko. Nie mam wiele do opowiadania…

Spoglądała na mnie, mrugając powiekami. Wreszcie odwróciła się, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Ma równe i bardzo białe zęby – "białe jak pasternak", żeby użyć sformułowania Michała Anioła – lecz jej wargi są spierzchnięte i pozagryzane. Dalej rozmowa potoczyła się bardziej naturalnie. Dawes spytała, od kiedy jestem wizytującą. Dlaczego wybrałam takie zajęcie? Po cóż przychodzić do Millbank, jeśli w Chelsea mogę swobodnie pławić się w bezczynności…?