– Uważasz, że dama powinna pławić się w bezczynności? – spytałam.
Odrzekła, że na moim miejscu nie robiłaby nic innego.
– Ależ robiłabyś – zapewniłam ją. – Gdybyś naprawdę była na moim miejscu.
Odpowiedź wprawiła ją w zdziwienie; słowa zabrzmiały głośniej, niż chciałam. Ręce Dawes znieruchomiały. Spoglądała na mnie uważnie. Zapragnęłam, by odwróciła wzrok, gdyż jej spojrzenie było nieruchome i wydawało się przewiercać mnie na wskroś. Wyznałam, że nie znoszę braku zajęcia. I że przymusowa dwuletnia bezczynność wpędziła mnie w chorobę.
– Pan Shillitoe zaproponował mi wizyty w Millbank – wyjaśniłam. – To stary przyjaciel mojego ojca. Przybył do nas z wizytą i opowiedział o więzieniu oraz systemie wizytowania. I pomyślałam…
Co pomyślałam? Pod jej spojrzeniem poczułam pustkę w głowie. Odwróciłam twarz, nadal czując na sobie jej oczy.
– Przychodzi pani do Millbank – dokończyła spokojnym tonem – żeby zobaczyć kobiety nieszczęśliwsze od siebie, w nadziei, że to poprawi pani humor. – Dokładnie pamiętam jej słowa: były niegrzeczne, a jednocześnie tak bliskie prawdy, że oblałam się purpurą. – Cóż – podjęła – może pani patrzeć na mnie: jestem nieszczęśliwa. Wszyscy mogą przyglądać mi się do woli, to część mojej kary. – Twarz młodej kobiety znowu przybrała dumny wyraz.
Odrzekłam, iż moją nadzieją jest złagodzić nieco trudy jej kary, a nie czynić ją bardziej nieznośną, na co natychmiast ponownie odparła, że nie leży to w mojej mocy. Ma bowiem wielu przyjaciół, którzy w razie potrzeby służą jej wsparciem i słowami pociechy.
Utkwiłam w niej zdziwione spojrzenie.
– Przyjaciół? – powtórzyłam. – Tutaj?
Przymknęła powieki, po czym teatralnym gestem musnęła ręką czoło.
– Mam przyjaciół, panno Prior – powtórzyła. – Tutaj.
Na śmierć zapomniałam. Nagłe wspomnienie słów panny Craven sprawiło, że krew odpłynęła mi z twarzy. Dawes siedziała z zamkniętymi oczami. Chyba odczekałam, aż otworzy je ponownie, i wtedy powiedziałam:
– Panna Craven wspomniała, że jesteś spirytystką. -Dawes przechyliła głowę na bok. – Zatem owi przyjaciele to… duchy? – Kiwnęła głową. – I odwiedzają cię… kiedy?
– Duchy towarzyszą nam nieustannie – odrzekła.
– Nieustannie? – Uśmiechnęłam się z niedowierzaniem. – Nawet tu? Nawet teraz?
Nawet tu. Nawet teraz. Po prostu wolą się nie ujawniać, wyjaśniła. Czasem też nie mają wystarczającej mocy…
Rozejrzałam się po celi. Przypomniałam sobie samobójczynię – Jane Samson – w sektorze pani Pretty, siedzącą wśród wirujących skrawków przędzy. Czyżby Dawes uważała, że w jej celi w podobny sposób roi się od duchów?
– Skąd twoi przyjaciele czerpią swoją moc? – spytałam. Odrzekła, że z niej.
– I widzisz ich, całkiem wyraźnie?
Powiedziała, że czasem słyszy tylko ich głosy.
– O, tutaj. – Ponownie dotknęła ręką czoła.
– Zapewne odwiedzają cię, kiedy pracujesz? – dopytywałam się.
Potrząsnęła głową. Odrzekła, że przychodzą, gdy w więzieniu zapada cisza, a ona udaje się na spoczynek.
– Są dla ciebie dobrzy?
Skinęła głową.
– Bardzo dobrzy. Przynoszą mi podarunki.
– Doprawdy? – Tym razem na pewno się uśmiechnęłam. – Przynoszą ci podarunki. Niematerialne?
Wzruszyła ramionami. Niematerialne. I rzeczywiste. Rzeczywiste! Na przykład…?
– Na przykład kwiaty – odpowiedziała. – Czasami różę. Czasem fiołek…
Gdzieś w oddali trzasnęły drzwi. Podskoczyłam, choć na Dawes nie zrobiło to żadnego wrażenia. Obojętnie przyjęła mój uśmiech i wyrzekła owe słowa mimochodem, prawie niedbale, jakby moja opinia nic dla niej nie znaczyła. Zdrętwiałam. Przecież nie mogłam powiedzieć, że obserwowałam z ukrycia, jak bawiła się kwiatkiem. Bezskutecznie usiłowałam wówczas wyjaśnić jego pochodzenie i chyba później o nim zapomniałam. Odwróciłam wzrok.
– Cóż… – zająknęłam się. – No cóż. – Potem dodałam, w przypływie fałszywej wesołości: – Cóż, miejmy nadzieję, że panna Haxby nie dowie się o twoich gościach! Co to za kara, skoro mogą swobodnie składać ci wizyty…
A nie? Czy moim zdaniem coś mogło uczynić jej karę mniej dotkliwą, spytała cicho. Jak mogłam tak myśleć, ja, która prowadziłam wystawne życie i patrzyłam, jak one żyją tu i pracują, co jedzą i zakładają na siebie?
– Bez przerwy pod czujnym okiem strażniczek – ciągnęła. – Bez wody i mydła. Zapominamy najprostszych słów, albowiem wąski zakres czynności wymaga znajomości zaledwie garstki wyrazów. "Kamień, zupa, grzebyk, Biblia, igła, ciemny, więźniarka, spacer, baczność, szybciej, szybciej!". Leżymy nękane bezsennością, nie jak pani, w przytulnym łóżku i przy kominku, w otoczeniu rodziny oraz służby. Leżymy zziębnięte, słuchając, jak więźniarka dwa piętra niżej krzyczy, dręczona koszmarami lub brakiem gorzałki, albo dlatego, że jest nowa i nie może uwierzyć, iż obcięto jej włosy i zamknięto ją w celi na klucz!
Czy moim zdaniem istnieje coś, co pomogłoby jej to znieść? I czy karę łagodzi fakt, że duch odwiedza ją czasem i nachyla się do pocałunku, po czym znika, nim jego wargi dotkną jej ust, pozostawiając ją w jeszcze większej ciemności niż poprzednio?
Jej tyrada nadal dźwięczy mi w uszach i wciąż słyszę ściszony głos dziewczyny, bo przecież nie mogła tego wykrzyczeć w obawie przed strażniczką, przeto zdławiła emocje, sącząc zjadliwe słowa na mój wyłączny użytek. Przestałam się uśmiechać. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chyba stanęłam do niej tyłem, wyglądając przez kratę na gładką, bieloną ścianę korytarza.
Usłyszałam jej kroki. Wstała z krzesła i stanęła obok mnie, po czym chyba uniosła rękę, żeby mnie dotknąć.
Kiedy odsunęłam się, stając bliżej kraty, dłoń z powrotem powędrowała w dół.
Powiedziałam, że moja wizyta nie miała na celu wyprowadzić jej z równowagi. I że pozostałe kobiety, z którymi rozmawiałam, musiały być mniej wrażliwe, albo też życie na zewnątrz dało im większą odporność.
– Przepraszam – powiedziała.
– Ależ nie ma za co! – Cóż za groteska, gdyby naprawdę było jej przykro! – Jeśli chcesz, żebym wyszła…?
Nie odpowiedziała. Wyglądając w ciemniejącą czeluść korytarza, zrozumiałam, że więcej się nie odezwie. Zacisnęłam palce na kratach i zawołałam strażniczkę.
Nadeszła pani Jelf. Popatrzyła na mnie, po czym przeniosła wzrok w głąb celi. Usłyszałam, jak Dawes siada; gdy na nią spojrzałam, zobaczyłam, że wróciła do przerwanego zajęcia.
– Do widzenia – powiedziałam.
Nie odpowiedziała. Kiedy jednak strażniczka zamykała kratę na klucz, Dawes uniosła głowę i ujrzałam, że przełyka ślinę.
– Panno Prior – zawołała, rzucając przelotne spojrzenie na panią Jelf. – Wszystkie tu nie najlepiej sypiamy – mruknęła. – Proszę nas wspomnieć, kiedy następnym razem nie będzie pani mogła zasnąć.
I jej policzek, dotąd biały jak alabaster, pokrył się rumieńcem.
– Wspomnę, Dawes. Wspomnę – odpowiedziałam. Strażniczka położyła mi dłoń na ramieniu.
– Pójdziemy dalej? – spytała. – Czy mogę zaprowadzić panią do Nash lub Hamer? Albo Chaplin, naszej trucicielki?
Ale ja nie miałam ochoty na dalszy obchód więzienia. Opuściwszy sektor pani Jelf, pozwoliłam odprowadzić się do wyjścia.
Po drodze natknęłam się na pana Shillitoe.