Выбрать главу

– Jakie wrażenia? – zapytał.

Odrzekłam, że strażniczki okazały mi wielką życzliwość, a jedna lub dwie więźniarki wydawały się zadowolone z moich odwiedzin.

– Naturalnie – przytaknął. – Godnie panią przyjęły? O czym mówiły?

– O własnych przemyśleniach i uczuciach – odrzekłam.

Pokiwał głową.

– Doskonale! Proszę zaskarbić sobie ich zaufanie. Okazać szacunek dla ich położenia, tak aby odpowiedziały pani tym samym.

Spojrzałam nań z powątpiewaniem. Po rozmowie z Seliną Dawes nadal czułam się rozstrojona. Wyznałam, iż nie mam co do tego pewności.

– Może jednak nie posiadam wiedzy ani temperamentu niezbędnych do funkcji wizytującego…?

Wiedzy?, powtórzył. Wystarczy znajomość ludzkiej natury, niczego więcej ode mnie nie wymaga! Czyżbym uważała jego pracownice za bardziej obeznane w tej dziedzinie niż ja sama? Bardziej niż ja zdolne do współczucia?

Pomyślałam o grubiańskiej pannie Craven, przed którą Dawes musiała kryć emocje w obawie przed reprymendą.

– Moim zdaniem są tu jednak pewne kobiety… kobiety strapione…

– Jakże by inaczej – odparł. – Wszak to one są właściwymi adresatkami wysiłków podejmowanych przez wizytujące damy, albowiem to właśnie te więźniarki są najbardziej podatne na wpływy. Jeśli natrafię na taki trudny przypadek – dodał – muszę uczynić go przedmiotem szczególnej troski i skupić na nim całą swą uwagę…

Źle mnie zrozumiał, lecz nie mogliśmy dłużej dyskutować, ponieważ w trakcie rozmowy został odwołany przez strażnika. Musiał oprowadzić po więzieniu nowo przybyłą grupę dam i dżentelmenów. Stali na skrawku żwiru tuż za bramą. Mężczyźni podeszli do jednej ze ścian pięcioboku, gdzie poczęli studiować żółte cegły i zaprawę.

Po duchocie panującej w żeńskim więzieniu dzień wydał mi się jasny i rześki, podobnie jak w ubiegłym tygodniu. Słońce znalazło się poza polem widzenia więźniarek, lecz popołudnie nadal było bardzo pogodne. Kiedy stróż wyszedł na jezdnię, żeby wezwać dla mnie dorożkę, powstrzymałam go i poszłam w stronę nabrzeża. Podobno wciąż znajduje się tu pomost, z którego statki więzienne zabierały skazane do kolonii. Chciałam rzucić nań okiem. Jest to drewniany pirs; w tylnej jego części widnieje zakratowane wejście, wiodące do podziemnego korytarza łączącego pomost z więzieniem. Postałam tam chwilę, rozmyślając o tamtych statkach oraz przewożonych na nich kobietach. Owa refleksja nasunęła wspomnienie Dawes, Power i Cook. Pochłonięta myślami, machinalnie ruszyłam przed siebie. Przemierzywszy całą długość nabrzeża, przystanęłam przed domem, gdzie jakiś mężczyzna łowił ryby na haczyk. Z wiadra przytroczonego u pasa wystawały dwie zdobycze: miały różowe pyski i łuski lśniące srebrzyście w blasku słońca.

W przeświadczeniu, że matka nadal znajduje się poza domem, postanowiłam iść pieszo. Na miejscu jednak okazało się, że wróciła przed godziną i wypatrywała mnie niecierpliwie. Chciała wiedzieć, odkąd to wędruję po mieście sama, na piechotę. Jeszcze chwila, a wysłałaby po mnie Ellis.

Jako że tego ranka dałam w jej obecności upust rozdrażnieniu, teraz postanowiłam wykazać anielską cierpliwość.

– Przepraszam, mamo – rzuciłam, po czym w ramach pokuty pozwoliłam Priscilli opowiedzieć o sesji u pana Cornwallisa.

Raz jeszcze pokazała mi swą niebieską suknię, demonstrując pozę, w jakiej miał ją uwiecznić artysta. Na portrecie będzie młodą dziewczyną, która siedzi, wypatrując kochanka, z bukietem kwiatów w dłoni i twarzą zwróconą do światła. Powiedziała, że pan Cornwallis włożył jej do ręki pędzle, lecz na obrazie będą to lilie. Znów pomyślałam o Dawes i jej fiołkach.

– Lilie powstaną – uzupełniła Priscilla – kiedy będziemy za granicą…

Następnie zdradziła mi, dokąd się wybierają. Do Włoch. Powiedziała to prawie niedbale; to miejsce nie znaczy dla niej tego, co kiedyś znaczyło dla mnie. Uznałam, że moja pokuta dobiegła końca. Udałam się na górę i zeszłam dopiero na kolację.

Kucharka podała baraninę. Mięso trafiło na stół zimne i pokryte warstewką tłuszczu. Jego widok przypomniał mi kwaśną woń więziennej zupy oraz twarze kobiet podejrzliwie lustrujących zawartość talerzy. Straciłam apetyt. Wcześnie odeszłam od stołu, po czym przez godzinę przeglądałam książki i ryciny w gabinecie taty. Następną godzinę obserwowałam ze swojego okna ruch uliczny. Zobaczyłam nadchodzącego pana Barclaya, wymachującego laską. Przystanął na chwilę na schodach i – nieświadomy, że patrzę nań z góry – zwilżył o liść palec, po czym musnął nim wąsy. Potem trochę poczytałam i uzupełniłam zapiski w dzienniku.

Teraz w moim pokoju panuje ciemność. Lampa do czytania stanowi jedyne źródło światła. Lśniące powierzchnie odbijają blask knota; odwróciwszy głowę, ujrzałabym w lustrze nad kominkiem zażółcone odbicie swej pociągłej twarzy. Nie odwracam się, lecz kieruję wzrok na ścianę, gdzie obok planu Millbank powiesiłam dziś rycinę. Znalazłam ją w gabinecie taty, w albumie z Uffizi: jest to obraz Crivellego, o którym myśl nasunął mi widok Seliny Dawes. Nie przedstawia jednak anioła, jak zrazu myślałam, lecz późną "Veritas". Ależ z niej poważna i melancholijna dziewczyna – trzyma lustro oraz słońce pod postacią płonącego dysku. Zostawię tutaj rycinę. Czemu nie? Jest bardzo ładna.

30 września 1872

Panna Gordon, w sprawie niewyjaśnionego bólu. Matka odeszła w maju '71, serce. 2 szylingi.

Pani Caine, w sprawie córki Patricii – Pixie – która żyła dziewięć tygodni, odeszła w lutym '70. 3 szylingi.

Pani Bruce i panna Alexandra Bruce. Ojciec odszedł w styczniu, żołądek. Czy istnieje późniejszy testament? 2 szylingi.

Pani Lewis (nie pani Jane Lewis, kaleki syn, Clerkenwell) – ta dama nie przyszła do mnie, lecz przyprowadził ją pan Vincy, tłumacząc, że zaczął, ale poczucie przyzwoitości nie pozwala mu kontynuować, poza tym czeka już następna klientka. "Och, jaka młoda!" – zawołała na mój widok. "Ale to prawdziwa gwiazda – odparł szybko pan Vincy. – Wschodząca gwiazda naszej profesji, zapewniam panią". Spędziła u mnie pół godziny, a powodem jej zgryzoty są conocne odwiedziny ducha, który o trzeciej nad ranem kładzie rękę tuż nad jej sercem. Nigdy nie widzi jego twarzy, czuje tylko lodowaty dotyk palców. Przychodzi tak często, iż jego palce pozostawiły ślady na skórze: ich to właśnie nie chciała pokazać panu Vincy'emu. "Proszę pokazać je mnie" – powiedziałam. Wówczas rozpięła suknię i zobaczyłam pięć czerwonych plam, skóra jednak była gładka i nienaruszona. Patrzyłam na nie przez długi czas, po czym zapytałam: "Czyż to nie jasne, że on pragnie pani serca? Czy zna pani powód, dla którego duch mógłby chcieć je zagarnąć?". "Nie znam żadnego powodu, pragnę tylko, aby pozostawił mnie w spokoju. Mąż śpi obok mnie i boję się, by duch nie wyrwał go ze snu". Są małżeństwem dopiero od czterech miesięcy. Popatrzyłam na nią uważnie i powiedziałam: "Proszę dać mi rękę i wyznać prawdę: zna pani tego ducha i wie, dlaczego przychodzi".

Naturalnie, że go znała: był to młodzieniec, któremu kiedyś obiecała małżeństwo. Gdy go odrzuciła dla innego mężczyzny, młodzieniec wyjechał do Indii i tam zmarł. Z płaczem opowiedziała mi o wszystkim. "Naprawdę myśli pani, że to on?" – spytała. "Niech skonam, jeśli nie umarł o trzeciej nad ranem angielskiego czasu" – odpowiedziałam. Dodałam, że chociaż duch zyskuje wszelkie przywileje tamtego świata, bywa niewolnikiem godziny, w której zmarł.

Następnie położyłam dłoń na jej sercu. "Jak panią nazywał?" – spytałam. Odrzekła, że Dolly. "Tak, teraz go widzę – powiedziałam – to płaczący młodzieniec o bardzo łagodnym wyglądzie. Pokazuje mi swoją rękę, trzyma w niej pani serce. Jest na nim wypisane imię Dolly, ale litery są czarne i zamazane. Tęsknota za panią nie pozwala mu wyjść ku światłu, albowiem jej serce ciąży mu niczym kula z ołowiu". "Co mam robić, panno Dawes, co mam robić?". "Cóż, ofiarowała mu pani swoje serce, nic więc dziwnego, że chce je zatrzymać. Ale musimy go przekonać, aby dał za wygraną. Zanim to zrobimy jednak, za każdym razem, gdy mąż zapragnie panią pocałować, on stanie między waszymi wargami. Będzie próbował skraść pani pocałunki". Obiecałam, że spróbuję nakłonić go do odejścia. Pani Lewis ma przyjść w środę. "Ile mam pani zapłacić?" – spytała. Powiedziałam, że jeśli chce zostawić pieniądze, niechaj da je panu Vincy'emu, gdyż pierwotnie zwróciła się do niego. "W takim domu jak nasz, gdzie praktykuje więcej niż jedno medium, musimy kierować się uczciwością" – dodałam.