– Ależ ty masz piękne, tłuściutkie stopki – powiedziałam. – A jaki czerwony policzek.
Helen wyjaśniła, że to z powodu zęba, który wyżynał się boleśnie. Posiedziawszy chwilę na moich kolanach, chłopiec rozpłakał się żałośnie i Helen wezwała nianię, która wyniosła go z salonu.
Opowiedziałam jej o Boyd i duchach, następnie rozmowa zeszła na Pris i Arthura. Czy Helen słyszała, że spędzą miodowy miesiąc we Włoszech? Odniosłam wrażenie, że wie o tym od dawna, chociaż nie przyznała się otwarcie. Oświadczyła, że każdy ma prawo tam jechać, jeśli taka jego wola.
– Czy wszyscy powinni zatrzymać się pod Alpami dlatego tylko, że ty kiedyś miałaś jechać do Włoch i nie było ci to dane? Nie wzbudzaj w Priscilli poczucia winy. Twój ojciec był również jej ojcem. Czy nie uważasz, że przełożenie ślubu było dla niej ogromnym wyrzeczeniem?
Powiedziałam, że pamiętam, jak Priscilla dostała histerii, kiedy wykryto chorobę taty, musiała bowiem odesłać tuzin nowych kolorowych sukien i zamienić je na czarne. A ja, spytałam, co zrobili ze mną?
– To zupełnie inna sytuacja – odrzekła, unikając mego wzroku. – Priscilla skończyła wtedy dziewiętnaście lat. Była młoda i naiwna. Ma za sobą dwa trudne lata. Powinniśmy się cieszyć, że pan Barclay wykazał taką cierpliwość.
– Ty i Stephen mieliście więcej szczęścia – zauważyłam oschle.
– Owszem, Margaret, ponieważ twój ojciec doczekał naszego ślubu – odparła bez mrugnięcia okiem. – Priscilli nie jest to dane, ale przynajmniej na jej ślubie nie ciąży brzemię choroby waszego biednego taty. Nie odbieraj siostrze prawa do radości, dobrze?
Wstałam, podeszłam do kominka i uniosłam ręce, aby je ogrzać.
– Ależ jesteś dzisiaj surowa – powiedziałam wreszcie. – Oto, co robi z kobiety macierzyństwo. Zaiste, pani Prior, mówi pani zupełnie jak moja matka. Czy też raczej byłoby tak, gdyby wykazywała pani mniej zdrowego rozsądku…
Słysząc to, poczerwieniała i kazała mi zamilknąć. Lecz w lustrze zobaczyłam, jak przyciska rękę do ust, tłumiąc śmiech. Przypomniałam Helen, że ostatnio widziałam u niej takie rumieńce, kiedy była zwykłą panną Gibson. Czy pamięta, jak śmiałyśmy się i rumieniłyśmy?
– Tata zwykł mawiać, że twoja twarz przypomina czerwone karciane serce, moja zaś karo. Pamiętasz jego słowa, Helen?
Z uśmiechem przekrzywiła głowę.
– To znowu Georgy – powiedziała. Nic nie słyszałam. – Ten jego biedny ząbek! – I zadzwoniła po Burns, pokojówkę, po czym kazała ponownie przynieść dziecko. Pożegnałam ją wkrótce potem.
6 października 1874
Nie mam ochoty dzisiaj nic pisać. Wróciłam do siebie pod pretekstem bólu głowy, zaraz pewnie zjawi się matka z lekarstwem. Wizyta w Millbank była okropna. Już mnie tam znają.
– Wróciła pani, panno Prior? – dowcipkował dozorca. – Już myślałem, że ma nas pani dosyć, a tu proszę. Ci, którzy nie muszą pracować w zakładzie penitencjarnym, przejawiają doprawdy zadziwiającą fascynację tym miejscem.
Zauważyłam, że lubi stosować owo formalne określenie; czasem nazywa też strażników "klawiszami", a strażniczki "nadzorczyniami". Powiedział mi kiedyś, że pracuje w Millbank od trzydziestu pięciu lat, widział tysiące skazanych mijających tę bramę i musiał wysłuchiwać najstraszniejszych opowieści. Dziś znowu pada; zastałam dozorcę przy oknie, przeklinającego deszcz, który zamieniał okoliczną ziemię w bagno. Powiedział, że grunt zatrzymuje wodę, utrudniając więźniom pracę.
– To zła ziemia, panno Prior – wyjaśnił. Przywoławszy mnie do okna, pokazał miejsce, gdzie kiedyś znajdował się rów, który trzeba było przekraczać po moście zwodzonym, niczym fosę. – Ziemia robiła swoje. Po każdym osuszeniu co rano znów był wypełniony po brzegi czarną wodą. Wreszcie musieli go zasypać.
Posiedziałam z nim chwilę, grzejąc ręce przy ogniu. Kiedy weszłam do żeńskiego oddziału, ponownie oddano mnie pod pieczę panny Ridley, która miała służyć mi za przewodniczkę. Dzisiaj przyszła kolej na część szpitalną.
Lecznica położona jest, podobnie jak kuchnia, poza budynkiem dla kobiet, w centralnym sześciokącie więzienia. To sala o niezbyt miłym zapachu, ale ciepła i przestronna; mogłaby nawet uchodzić za przyjemną, gdyż jest to jedyne pomieszczenie niezwiązane z modlitwą tudzież pracą. Milczenie obowiązuje jednak nawet tutaj. Chore są pilnowane przez strażniczkę, która baczy, by ze sobą nie rozmawiały; dla szczególnie uciążliwych pacjentek przewidziano izolatki oraz łóżka z pasami. Na ścianie wisi obraz przedstawiający Chrystusa oswobodzonego z więzów. Napis poniżej głosi: "Miłość Twa naszym ograniczeniem". Szpital może pomieścić około pięćdziesięciu kobiet. Zastałyśmy tam dwanaście lub trzynaście, z których większość wydawała się bardzo chora – zbyt chora, by na nasz widok unieść głowy. Spały, trzęsły się albo wciskały twarze w poszarzałe poduszki, kiedy przechodziłyśmy obok. Panna Ridley spoglądała na nie bez cienia współczucia. Wreszcie stanęła przy jednym z łóżek.
– Proszę spojrzeć – powiedziała do mnie, wskazując na kobietę, która leżała z odsłoniętą nogą. Owinięta bandażem spuchnięta kostka miała niemal objętość uda. – Szkoda czasu na taką pacjentkę. Wheeler, powiedz pannie Prior, co ci się stało w nogę.
Kobieta pochyliła głowę.
– Skoro panienka sobie życzy – powiedziała. – Zraniłam się nożem kuchennym.
Na wspomnienie tępych noży, które nie dawały rady baraninie, rzuciłam pannie Ridley zdziwione spojrzenie.
– Wytłumacz pannie Prior, co doprowadziło do zakażenia – rozkazała strażniczka.
– No – odrzekła Wheeler nieco potulniejszym tonem. – Rdza dostała się do środka.
Panna Ridley prychnęła. To doprawdy niezwykłe, powiedziała, co dostawało się do ran i powodowało w Millbank zakażenie.
– Chirurg znalazł kawałek blaszanego guzika, który Wheeler przywiązała sobie do kostki, co spowodowało opuchliznę. W rzeczy samej noga spuchła tak bardzo, że musiał użyć własnego noża, aby wydobyć guzik na zewnątrz! Jakby nie miał nic innego do roboty! – Panna Ridley potrząsnęła głową, a ja ponownie spojrzałam na obrzmiałą kostkę. Stopa poniżej bandaża była zupełnie czarna, pięta zaś biała i spękana jak krążek sera.
Podczas rozmowy ze strażniczką szpitalną dowiedziałam się też, że więźniarki stosują rozmaite sztuczki, żeby znaleźć się na jej oddziale.
– Symulują ataki – opowiadała. – Połykają szkło, jeśli tylko wpadnie im w ręce, aby wywołać krwotok. Próbują się powiesić, ale tak, by ktoś w porę ściągnął je na dół i uratował.
Dodała, że znalazły się co najmniej dwie lub trzy, których kalkulacje zawiodły, w wyniku czego zadusiły się na śmierć. To bardzo smutne, przyznała. Robią to z nudów, albo żeby dołączyć do przyjaciółki, która akurat przebywa w szpitalu. Czasem też chcą po prostu wywołać wokół siebie "trochę szumu".
Oczywiście nie zdradziłam jej, że sama też spróbowałam kiedyś takiej "sztuczki". Dostrzegła jednak moją zmienioną twarz i odczytała ją po swojemu.
– Ach, one nie są takie jak my, panienko! – zapewniła. – Własne życie mają za nic…
Opodal nas stała młodsza strażniczka, która przygotowywała się do odkażenia sali. Robią to za pomocą tabliczek chlorku wapnia, na które wylewają ocet. Patrzyłam, jak przechyliła butelkę; powietrze natychmiast wypełniła ostra woń. Kobieta przemaszerowała wzdłuż rzędu łóżek, niosąc przed sobą tabliczkę jak ksiądz kadzidło. Wreszcie zapach stał się tak intensywny, że zapiekły mnie oczy. Odwróciłam się, a panna Ridley wyprowadziła mnie z sali.
Ku mojemu zaskoczeniu w więzieniu wyczuwało się pewne poruszenie i zewsząd dobiegał szmer głosów.