Выбрать главу

Natychmiast odsunęłam się od niej i odepchnęłam wyciągniętą dłoń.

– Wiadomość? – powtórzyłam ze zdziwieniem i przestrachem.

Och, przecież wiedziała, że nie wolno mi niczego przekazywać! Co pomyślałaby o mnie panna Haxby? Co pomyślałaby o niej, za taką prośbę? Kobieta cofnęła się nieco, lecz nie ustępowała. Przecież to nic złego powiedzieć White, że przyjaciółka o niej myśli! Przeprasza, że chciała porwać mój notes, ale czy nie mogłabym chociaż przekazać słówka? Powiedzieć White, że jej przyjaciółka Jane Jarvis myśli o niej i chce, żeby o tym wiedziała?

Potrząsnęłam głową i zastukałam w kraty.

– Wiesz, że nie wolno ci o to prosić – odrzekłam. – Przykro mi, że złamałaś zakaz. – Wyraz przebiegłości zniknął, ustępując miejsca niechęci. Jarvis stanęła do mnie tyłem, obejmując się rękami.

– Niech cię diabli! – odezwała się całkiem wyraźnie, choć nie na tyle głośno, by zagłuszyć szuranie butów strażniczki.

Co ciekawe, to przekleństwo nie wywarło na mnie większego wrażenia. Zrazu zdziwiona, rzuciłam jej obojętne spojrzenie. Więźniarka popatrzyła na mnie z goryczą.

Nadeszła strażniczka.

– Wracaj do pracy – poleciła łagodnie, powtórnie zamykając kratę na klucz. Jarvis zawahała się, po czym przysunęła krzesło i sięgnęła po porzuconą robótkę. Nie wyglądała przy tym na rozgoryczoną czy urażoną, lecz – podobnie jak wcześniej Dawes – na wynędzniałą i chorą.

W sektorze E nadal rozlegały się głosy młodych pomocnic pani Bradley, ale ja poszłam na dół, do sektora pierwszej klasy, gdzie zajrzałam do panny Manning. Spoglądając na więźniarki, zastanawiałam się mimowolnie, której to Jarvis tak desperacko pragnęła przekazać wiadomość. Wreszcie spytałam cicho:

– Czy macie tu więźniarkę o nazwisku Emma White? – Kiedy panna Manning potwierdziła, pytając, czy chcę ją odwiedzić, potrząsnęłam głową, mówiąc z wahaniem, że pewna kobieta z sektora pani Jelf bardzo chciała czegoś się o niej dowiedzieć. Jej kuzynka, prawda? Jane Jarvis?

Panna Manning parsknęła.

– Kuzynka, tak pani powiedziała? Jest tak samo jej kuzynką, jak ja!

Dodała, że White i Jarvis to "przyjaciółki" i są ze sobą "bardzo blisko". Tego rodzaju "przyjaźnie" bywają w więzieniach powszechnym zjawiskiem; zetknęła się z nimi wszędzie, gdzie dotąd pracowała. To skutek samotności. Panna Manning widywała, jak najbardziej zatwardziałe recydywistki usychały z tęsknoty za dziewczyną, która wystawiła je do wiatru albo miała już inną przyjaciółkę. Wybuchnęła śmiechem.

– Proszę uważać, żeby nie stać się obiektem podobnych afektów – powiedziała. – Zdarzały się kobiety, które zakochiwały się w strażniczkach i trzeba było przenieść je do innego więzienia. A robiły przy tym tyle hałasu, że boki zrywać!

Roześmiała się ponownie. Podążałam za nią ogarnięta dziwnym uczuciem: słyszałam przecież, jak mówiły o "przyjaciółkach" i sama używałam tego słowa, nieświadoma jego kontekstu. Na domiar złego Jarvis usiłowała zrobić ze mnie narzędzie swych zakazanych skłonności…

Stanęłyśmy przed jedną z cel.

– To właśnie White – mruknęła – o której tak ciągle rozmyśla Jane Jarvis.

Ujrzałam rosłą dziewczynę o pożółkłej cerze, pochyloną nad rzędem krzywych ściegów na płóciennej torbie, którą kazano jej uszyć.

Na nasz widok wstała i dygnęła.

– W porządku, White – powiedziała panna Manning. – Jakieś wieści o córce? – I dodała, zwracając się do mnie:

– White ma córkę, którą pozostawiła pod opieką ciotki. Uważamy jednak, że ta daje małej zły przykład, prawda, White? Istnieją obawy, że dziewczynka też zejdzie na manowce.

White odrzekła, że nie miała żadnych wiadomości. Gdy podchwyciła moje spojrzenie, odwróciłam wzrok i pozostawiwszy pannę Manning przy celi, poprosiłam inną strażniczkę o odprowadzenie mnie do wyjścia. Opuściłam więzienie z radością, z ulgą czując na twarzy krople deszczu, ponieważ wszystko, co widziałam tam i słyszałam – chore i samobójczynie, szczury szalonej więźniarki, "przyjaciółki" i śmiech panny Manning – ni stąd, ni zowąd napełniło mnie obrzydzeniem. Przypomniałam sobie chwilę, kiedy wyszłam z więzienia po pierwszej wizycie i odetchnęłam czystym powietrzem, wyobrażając sobie, jak moja własna przeszłość zostaje umieszczona pod kluczem i puszczona w niepamięć. Mokry płaszcz zaciążył mi na ramionach, a ciemny rąbek spódnicy pociemniał jeszcze bardziej w miejscu, gdzie przylgnęło błoto.

Wróciłam do domu dorożką i rozmyślnie zwlekałam z zapłatą w nadziei, że matka zobaczy mnie przez okno. Nie zobaczyła: siedziała w salonie, przepytując nową pokojówkę. To znajoma Boyd, starsza dziewczyna. Ona nie zawraca sobie głowy opowieściami o duchach i chętnie przyjmie posadę – podejrzewam, że Boyd, zastraszona przez matkę, musiała ją przekupić, gdyż ta nowa przywykła do lepszego wynagrodzenia. Twierdzi jednak, iż gotowa jest zrezygnować z dodatkowego szylinga na rzecz własnego pokoju: w obecnym miejscu pracy dzieli sypialnię z kucharką, która ma "złe nawyki". Poza tym niedaleko stąd mieszka jej przyjaciółka i chciałaby być blisko niej.

– Czy ja wiem – odrzekła matka. – Mojej drugiej pokojówce nie spodoba się, jeśli będziesz zajmować się czymś poza pracą. Wiedz też, że nie możesz przyjmować żadnych odwiedzin. Ani sama ich składać kosztem pracy.

Dziewczyna odparła, że w życiu by nie śmiała zrobić czegoś takiego, i matka postanowiła zatrudnić ją na próbę. Zamieszka u nas w sobotę. Ma końską twarz i nazywa się Vigers. Podoba mi się; nigdy specjalnie nie przepadałam za Boyd.

– Szkoda tylko, że jest taka brzydka! – powiedziała Pris, ukradkiem obserwując ją zza zasłony.

Uśmiechnęłam się, po czym naszła mnie okropna myśl. Mary Ann Cook, więźniarka z Millbank, padła ofiarą zalotów syna swoich chlebodawców; pomyślałam o panu Barclayu, panu Wallace oraz przyjaciołach Stephena, którzy czasami nas odwiedzają i poczułam ulgę, że dziewczyna nie jest ładna.

Matka chyba pomyślała o tym samym, gdyż potrząsnęła głową, słysząc uwagę Prissy. Vigers będzie w sam raz, uznała. Brzydkie służące są bardziej oddane. I widać, że ma głowę na karku, zna swoje miejsce. Koniec z bzdurami o skrzypiących schodach!

Pris spochmurniała. W Marishes będzie miała całą rzeszę młodych pokojówek.

– W niektórych posiadłościach – wtrąciła pani Wallace, która grała z matką w karty – pokojówki nadal sypiają w kuchni, na półkach. Kiedy byłam dzieckiem, rodzice zawsze kazali pomywaczce spać na skrzyni z platerami. Kucharka miała do swojej dyspozycji poduszkę jako jedyna spośród całej służby.

Pani Wallace okazała zdziwienie, że mogę spać pod pomieszczeniem, w którym hałasuje służąca. Odparłam, iż jestem gotowa znieść te niewygody za cenę widoku Tamizy, poza tym z mego doświadczenia wynika, że pokojówki (jeśli tylko nie dostają konwulsji ze strachu) są zwykle zbyt zmęczone, by w mieć w głowie coś innego prócz snu.

– I dobrze! – zawołała.

Matka poradziła, by pani Wallace nie zwracała uwagi na moje poglądy w kwestii służby.

– Margaret ma takie pojęcie o traktowaniu służącej – dorzuciła – jak o dojeniu krowy.

Następnie, zmieniając temat, poprosiła nas o wyjaśnienie nader osobliwego zjawiska. Podobno w mieście znajdowało się trzydzieści tysięcy zdesperowanych szwaczek, a ona ma kłopot ze znalezieniem jednej, która umiałaby porządnie uszyć pelerynkę za mniej niż funta…

Liczyłam, że Stephen wpadnie z wizytą i przyprowadzi ze sobą Helen, lecz tak się nie stało: pewnie deszcz zatrzymał ich w domu. Odczekawszy do dziesiątej, poszłam więc na górę. Wkrótce matka podążyła za mną z lekarstwem. Gdy weszła, siedziałam w koszuli nocnej, owinięta pledem. Dostrzegła na mojej szyi medalion.