– Sprawdzimy, czy nic przy sobie nie mają – dodała.
Ponoć kobiety próbują przemycić do więzienia najróżniejsze przedmioty, "tytoń, a nawet noże". Po skończonym badaniu otrzymają więzienne ubrania i wysłuchawszy krótkiej przemowy pana Shillitoe oraz panny Haxby, pójdą do cel, gdzie odwiedzi je pan Dabney, kapelan.
– Kolejną dobę spędzą samotnie. Będzie to dla nich dobra okazja do przemyślenia swoich występków. – Odwiesiwszy ręcznik na haczyk, przeniosła wzrok na nieszczęśnice siedzące na ławce. – Rozbierać się – rozkazała. – Dalej, żywo!
Ogłupiałe i potulne jak owce wobec postrzygaczy, więźniarki poczęły natychmiast ściągać suknie. Panna Manning przyniosła skądś cztery płytkie pudełka i postawiła im u stóp. Stałam przez chwilę, patrząc, jak mała podpalaczka zsuwa stanik, odsłaniając brudną bieliznę, a Cyganka unosi rękę, ukazując ciemne zagłębienie pachy, po czym odwraca się wstydliwie, rozpinając haftki gorsetu. Panna Ridley nachyliła się ku mnie.
– Życzy pani sobie asystować podczas kąpieli? – spytała.
Powiew jej oddechu sprawił, że zamrugałam powiekami i odwróciłam wzrok. Nie, pójdę do cel, zdecydowałam. Wyprostowała się, krzywiąc usta, i wydało mi się, że dostrzegam coś za jej wyblakłym spojrzeniem – coś w rodzaju gorzkiej satysfakcji albo rozbawienia.
– Jak pani chce – odrzekła jednak uprzejmie. Wyszłam z sali, nie patrząc więcej na kobiety. Panna Ridley zawołała strażniczkę, która przechodziła właśnie korytarzem, i kazała jej zaprowadzić mnie do głównego więzienia. Po drodze zobaczyłam uchylone drzwi niewątpliwie prowadzące do gabinetu lekarza: było to ponure pomieszczenie z wysoką, drewnianą kozetką oraz stołem, na którym leżały porozkładane instrumenty medyczne. Stał tam jakiś mężczyzna, pewnie lekarz we własnej osobie. Kiedy przechodziłyśmy obok, nie podniósł głowy, tylko dalej obcinał sobie paznokcie.
Moja przewodniczka nazywała się panna Brewer. Wydała mi się niezwykle młoda jak na strażniczkę, lecz wkrótce wyszło na jaw, że nie jest strażniczką, tylko pomocnicą kapelana. Nosi mantylkę innego koloru niż pozostałe pracownice więzienia i ma przyjemniejszy sposób bycia. Do jej obowiązków należy roznoszenie więziennej poczty. Powiedziała mi, że więźniarki mogą wysłać i otrzymać jeden list na dwa miesiące, jednakże ze względu na liczbę kobiet pocztę dostarcza się codziennie. Jej zdaniem to przyjemne zajęcie – najprzyjemniejsze ze wszystkich. Nigdy nie ma dość widoku twarzy więźniarek, kiedy staje na progu i wręcza im listy.
Miałam okazję się o tym przekonać, gdyż towarzyszyłam jej przez chwilę. Szczęśliwe adresatki listów wydawały okrzyki radości i przyciskały koperty do piersi lub ust. Tylko jedna z kobiet obdarzyła nas zalęknionym spojrzeniem.
– Nic dla ciebie, Banks – zapewniła ją pospiesznie panna Brewer. – Nie obawiaj się.
Wyjaśniła mi, że Banks ma siostrę w bardzo ciężkim stanie i lada dzień spodziewa się smutnej nowiny. To jedyna przykra strona tego zajęcia, dodała. Niechętnie zaniesie ten list, "gdyż oczywiście będę wiedziała, co zawiera".
Wszystkie listy stąd i do więzienia trafiają do biura kapelana, po czym zostają przeczytane przez nią lub pana Dabneya.
– Zatem musi pani wiedzieć wszystko o życiu więźniarek! – powiedziałam. – Wszelkie ich tajemnice, zamiary…
Słysząc moje słowa, poczerwieniała, jakby dotąd nie przeszło jej to przez myśl.
– Trzeba przeczytać te listy – odparła. – Takie są przepisy. A ich treść nie kryje w sobie nic szczególnego.
Następnie weszłyśmy na schody i dotarłyśmy na najwyższe piętro. Przyszło mi nagle coś do głowy. Stosik listów malał. Wśród nich znajdowała się wiadomość do Ellen Power, podstarzałej więźniarki. Na widok koperty spojrzała na mnie i puściła oko.
– Od mojej wnuczki – wyjaśniła. – Nigdy o mnie nie zapomina.
Szłyśmy dalej, podchodząc coraz bliżej zakrętu. W pewnej chwili przysunęłam się do panny Brewer, pytając, czy ma coś dla Seliny Dawes. Odpowiedziała mi zdumionym spojrzeniem. Dla Dawes? Ależ nic! Dziwne, że w ogóle o to pytam, gdyż Dawes nigdy nie otrzymuje żadnych listów, jedyna w całym więzieniu!
Nigdy? Nigdy, powtórzyła. Być może przychodziły jakieś listy, zanim panna Brewer rozpoczęła pracę w Millbank, nie wiadomo. Jednakże w ciągu ostatniego roku nic do niej nie przysłano ani też nie skreśliła żadnej wiadomości.
– Czyżby nie miała przyjaciół lub rodziny? – spytałam, a panna Brewer wzruszyła ramionami.
– Może zerwała z nimi kontakt albo oni zerwali kontakt z nią. Takie rzeczy się zdarzają. – Uśmiechnęła się z przymusem. – Jak widać są tu kobiety – dodała – które nie zdradzają swoich sekretów…
Zabrzmiało to bardzo oficjalnie. Panna Brewer przyspieszyła kroku. Kiedy ją dogoniłam, zajęta była odczytywaniem listu kobiecie, która najwyraźniej nie umiała sama tego zrobić. Jej słowa dały mi do myślenia. Minąwszy pannę Brewer, znalazłam się przy kolejnym rzędzie cel i nim Dawes zdążyła podnieść oczy, zyskałam sekundę lub dwie, by popatrzeć na nią przez pręty.
Dotąd nie zastanawiałam się nad osobami, które mogły odwiedzać pannę Selinę Dawes bądź przysyłać jej miłe lub zwyczajne listy. Świadomość braku takowych zdawała się dodatkowo zagęszczać spowijające ją samotność i ciszę. Przyszło mi do głowy, że słowa panny Brewer są bliższe prawdy, niż myślała: Dawes skrzętnie ukrywa swoje sekrety, nawet tu, w Millbank. Przypomniałam też sobie słowa innej strażniczki, że pomimo swojej urody Dawes nie znalazła więźniarki, która chciałaby mieć ją za "przyjaciółkę". Teraz je zrozumiałam.
Popatrzyłam na nią z litością, i pomyślałam: jesteś taka, jak ja.
Jakże żałuję, iż owa myśl nie kazała mi wówczas odejść i pozostawić ją w celi. Zobaczyłam, jak Dawes podnosi głowę i uśmiecha się, spoglądając na mnie z wyczekiwaniem. Nie pozostawało mi nic innego, jak wejść do środka. Skinęłam na stojącą opodal panią Jelf; nim strażniczka dotarła do celi, wyjęła klucz i otworzyła kratę, więźniarka zdążyła odłożyć druty i wstać.
Kiedy po chwili pani Jelf z ociąganiem wróciła do swych obowiązków, Dawes odezwała się pierwsza.
– Cieszę się, że pani przyszła! – Powiedziała też, że bardzo żałowała, iż nie mogłam jej ostatnio odwiedzić.
Ostatnio?
– Ach tak – przypomniałam sobie. – Ale byłaś zajęta z nauczycielką.
Wzgardliwie uniosła podbródek.
– Z nią – powiedziała. Dodała, że jest tu uważana bez mała za cudowne dziecko, ponieważ potrafi w ciągu jednego popołudnia nauczyć się fragmentu z Biblii i wyrecytować go rankiem w kaplicy. A cóż innego miałaby robić, aby wypełnić sobie puste godziny?
– O wiele chętniej porozmawiałabym z panią, panno Prior. Ostatnim razem okazała mi pani tyle dobroci, chociaż wcale na nią nie zasłużyłam. Od tamtej pory rozmyślam tylko o tym, by… Powiedziała pani, że przychodzi tu jako przyjaciel. W Millbank brakuje okazji, by przypomnieć sobie znaczenie tego słowa.
Jej słowa sprawiły mi radość; spojrzałam na nią z jeszcze większą sympatią i współczuciem. Porozmawiałyśmy trochę o zwyczajach panujących w więzieniu.
– Zapewne po jakimś czasie będziesz mogła ubiegać się o przeniesienie do zakładu o łagodniejszym rygorze, na przykład do Fulham – powiedziałam, ale Dawes tylko wzruszyła ramionami i odparła, że każde więzienie jest takie samo.
Mogłam wyjść z jej celi i udać się do kolejnej więźniarki, zyskując tym samym spokój ducha, intrygowała mnie jednak niezmiernie. Wiedziona niepohamowaną ciekawością, wyznałam, iż wiem od jednej ze strażniczek, że nie otrzymuje żadnych listów… Czy to prawda, spytałam. Czy na zewnątrz nie ma nikogo, kto interesowałby się jej cierpieniem?