Spoglądała na mnie przez chwilę; pomyślałam, że w przypływie dumy w ogóle nie zechce odpowiedzieć. Zaraz jednak odrzekła, że owszem, posiada wielu przyjaciół. No tak, przyjaciół z zaświatów. Opowiadała mi o nich. Ale przecież na zewnątrz musiała zostawić kogoś, kto za nią tęskni? Ponownie wzruszyła ramionami, tym razem bez słowa.
– Nie masz żadnych krewnych?
Powiedziała, że miała ciotkę, która odwiedza ją czasem w bezcielesnej postaci.
– Nie masz przyjaciół – drążyłam – żywych przyjaciół?
A moim zdaniem, ilu przyjaciół pospieszyłoby z wizytą, spytała wyniośle, gdybym to ja znalazła się w Millbank? Świat, w którym mieszkała na wolności, nie był może najwytworniejszy, ale nie był też światem złodziei i kryminalistów, skąd pochodziły rzesze tutejszych więźniarek. Poza tym "nie chce, aby ją oglądano" w miejscu takim jak to. Woli towarzystwo bezstronnych duchów aniżeli ludzi, którzy szydzili z jej nieszczęścia.
Celowo użyła tego słowa. Słysząc je, pomyślałam mimowolnie o innych dwóch słowach wypisanych na tablicy przed celą: "oszustwo i napaść". Zauważyłam, że niektóre więźniarki znajdują ulgę w opowiadaniu mi o swoich zbrodniach.
– I chciałaby pani, bym opowiedziała jej o mojej? – odparła natychmiast. – Cóż, dlaczegóż by nie? Tyle że żadnej zbrodni nie było! Tylko…
Tylko co? Potrząsnęła głową.
– Tylko pewna niemądra dziewczyna zobaczyła ducha i bardzo się przelękła, czym tak przeraziła pewną damę, że doprowadziła do jej śmierci. A za wszystko obarczono winą mnie.
Słyszałam o tym od panny Craven. Zapytałam o przyczynę strachu dziewczyny. Po chwili wahania Dawes wyznała, że duch stał się niegrzeczny – dokładnie tego słowa użyła. Stał się niegrzeczny, co tak bardzo wyprowadziło z równowagi ową damę, panią Brink…
– Okazało się, że miała słabe serce, o czym wcześniej nie wiedziałam. Zemdlała, a potem zmarła. Była moją przyjaciółką. Podczas rozprawy nikt nie wziął tego pod uwagę. Musieli tylko znaleźć przyczynę, coś, co pomogłoby im zrozumieć sytuację. Sprowadzono matkę tamtej dziewczyny, która zeznała, że jej córka została skrzywdzona, podobnie jak biedna pani Brink, a winę za to ponosiłam właśnie ja.
– Podczas gdy prawdziwym sprawcą był… był krnąbrny duch?
– Tak.
Ale jaki sędzia, dodała, jaka ława przysięgłych (chyba żeby zwołać grupę spirytystów, co było jej największym marzeniem) daliby temu wiarę?
– Doszli do wniosku, że to nie mógł być duch, ponieważ duchy nie istnieją. – Skrzywiła się. – I stwierdzili, że doszło do oszustwa oraz napaści.
– A co mówiła tamta dziewczyna? – spytałam. Dawes odrzekła, że musiała czuć obecność ducha, ale wszystko jej się pomieszało.
– Jej matka była bogata i wynajęła bardzo sprytnego prawnika. Mój obrońca nie zdał się na nic, choć kosztował mnie cały majątek. Wszystkie pieniądze, które zarobiłam, pomagając ludziom, poszły na marne, ot tak, wyrzucone w błoto.
– Ale skoro dziewczyna widziała ducha…?
– Nie widziała go, tylko czuła. Powiedzieli… powiedzieli, że musiała czuć na sobie moją rękę…
Wspominam teraz, jak złożywszy swe smukłe dłonie, przesunęła palcami jednej po zgrubiałych, zaczerwienionych kostkach drugiej. Gdy spytałam, czy nie mogła liczyć na wsparcie przyjaciół, jej usta zadrgały. Owszem, miała wielu przyjaciół, którzy z upodobaniem nazywali ją "męczennicą dla sprawy", ale tylko na początku. Niestety, na świecie, "nawet w kręgach spirytystów", nie brakuje zazdrośników, którzy z radością przyjęli jej klęskę. Inni po prostu się przestraszyli. Kiedy w końcu została uznana za winną, nikt nie chciał stanąć w jej obronie…
Mówiła to z żalem, sprawiając jednocześnie wrażenie niezwykle młodej i kruchej.
– I nadal utrzymujesz, że to duch ponosi całą winę? – zapytałam.
Kiwnęła głową. Musiałam się uśmiechnąć.
– To niesprawiedliwe – oświadczyłam – że trafiłaś tutaj, podczas gdy on przebywa na wolności.
Ależ nie, odparła, Peter Quick bynajmniej nie jest wolny! Przeniosła wzrok na zamkniętą kratę.
– W zaświatach istnieją szczególne rodzaje kary – wyjaśniła. – Peter przebywa w równie mrocznym miejscu jak ja. I podobnie jak ja czeka, aż jego wyrok dobiegnie kresu, umożliwiając mu dalszą wędrówkę.
Tak właśnie powiedziała; utrwalone na papierze słowa wydają mi się jeszcze dziwniejsze niż wówczas, gdy krok po kroku odpowiadała na moje pytania wedle swojej własnej logiki. Mimo to poufałość, z jaką wymówiła imię i nazwisko ducha, ponownie wywołała uśmiech na mojej twarzy. Podczas rozmowy stanęłyśmy blisko siebie. Teraz odsunęłam się nieco. Spojrzała na mnie domyślnie.
– Uważa mnie pani za wariatkę albo dobrą aktorkę – powiedziała. – Podziela pani ich zdanie…
– Nie – zaprzeczyłam natychmiast. – Nie, wcale tak nie myślę – dodałam zgodnie z prawdą, choć zrazu ogarnęły mnie wątpliwości. Pokręciłam głową. Po prostu nie przywykłam do roztrząsania podobnych spraw, pochłonięta kwestiami zgoła innej, przyziemnej natury. Umysł mój nie miał wielu okazji do wglądu w świat nadprzyrodzony.
Teraz ona się uśmiechnęła, ledwie kącikami ust. Jej umysł, odparła, zaznał tego w nadmiarze.
– W wyniku czego trafiłam tutaj… – Mówiąc to, zatoczyła ręką wokół, jakby tym jednym gestem chciała ogarnąć ponure otoczenie oraz swoje w nim cierpienie.
– Pobyt tu musi być dla ciebie straszny – powiedziałam. Kiwnęła głową.
– Uważa pani spirytyzm za rodzaj fanaberii – odrzekła. – Czy nie sądzi pani jednak, że skoro istnieje takie miejsce jak Millbank, wszystko jest możliwe?
Popatrzyłam na nagą białą ścianę, złożony hamak, wiadro z nieczystościami, po którym łaziła mucha. Więzienie stanowiło świat namacalny, który widziałam, czułam i słyszałam. Duchy zaś… cóż, mogły istnieć naprawdę, lecz nic dla mnie nie znaczyły. Nie potrafiłam rozmawiać o duchach, nie wiedziałam jak.
Oświadczyła, że mogę mówić jak chcę, ponieważ taka rozmowa "daje im moc". Byłoby jeszcze lepiej, gdybym ich słuchała.
– Przekonałaby się pani, że o pani rozmawiają, panno Prior.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu. O mnie? Zaiste, w niebie musiał nastać spokojny dzień, skoro nie mają innego tematu do rozmowy!
Skinęła głową, a następnie przechyliła ją na bok. Zauważyłam już nieraz, że cechuje ją swoista zmienność nastrojów, tonu oraz postawy. Czyni to nader subtelnie, nie jak aktorka gestem widocznym całemu audytorium, lecz na podobieństwo wyciszonej melodii, która niepostrzeżenie wznosi się i opada, zyskując zgoła inne brzmienie.
Zrobiła to i teraz, podczas gdy ja nadal stałam z uśmiechem, mówiąc, jakież nudne muszą być zaświaty, jeśli jestem jedynym tematem do rozmów! Na jej twarzy odmalował się wyraz pobłażania, oczy zyskały przenikliwość.
– Dlaczego pani tak mówi? – spytała płynnie i łagodnie. – Dobrze pani wie, że są duchy, którym jest bardzo droga. Zwłaszcza jeden: towarzyszy nam teraz, stoi bliżej pani niż ja. Jest mu pani najdroższa ze wszystkich, panno Prior.
Patrzyłam na nią, czując, jak coś dławi mnie w gardle. Te słowa nie przypominały opowieści o niematerialnych podarunkach i kwiatach: czułam się, jakby mnie uszczypnęła albo oblała wodą. Niedorzecznie pomyślałam o Boyd słyszącej na schodach kroki papy.
– Co o nim wiesz?
Nie odpowiedziała.
– Zobaczyłaś mój czarny płaszcz – dodałam – i odgadłaś…
– Bardzo pani domyślna – odrzekła. Oświadczyła, że jej dar nie ma nic wspólnego ze spostrzegawczością. Musi z nim żyć, tak jak musi oddychać, śnić i przełykać ślinę. Nawet tu, w Millbank! -To osobliwe uczucie – dodała. – Jestem jak gąbka albo… jak nazywają się te stworzenia, które zmieniają kolor w zależności od tła? – Nie odpowiedziałam. – Cóż – podjęła. – W swoim dawnym życiu myślałam, że muszę być kimś w tym rodzaju. Czasem przychodzili do mnie chorzy i w ich obecności też zaczynałam chorować. Kiedyś odwiedziła mnie ciężarna; czułam w sobie jej dziecko. Innym razem przyjęłam dżentelmena, który chciał porozmawiać ze zmarłym synem: nadejście chłopca pozbawiło mnie tchu, a głowę przeszył potworny ból, jakby wnet miała pęknąć! Okazało się, że zginął pod gruzami zapadającego się budynku. Poczułam to, co czuł chwilę przed śmiercią.