Nalega na nasz przyjazd, zaraz po ślubie. Podobno we dworze jest tyle pokoi, że mogłaby przydzielić każdemu jeden i nikt z reszty domowników nic by nie zauważył. Mieszka tam niezamężna kuzynka, którą z pewnością polubię: jest bardzo mądra, zbiera ćmy i żuki, które wystawia w towarzystwach entomologicznych "obok dżentelmenów". Pan Barclay – Arthur – napisał jej o mojej pracy wśród więźniarek, co zainteresowało ją tak bardzo, że pragnie bliżej mnie poznać.
Pani Wallace spytała, kiedy ostatnio byłam w Millbank.
– Jakże się miewa ten tyran, panna Ridley? – dodała. – I ta starsza kobieta, która traci głos? – Miała na myśli Ellen Power. – Biedaczka!
– Biedaczka? – powtórzyła Pris. – Moim zdaniem, ona jest obłąkana. Wszystkie więźniarki, o których opowiada Margaret, mają chyba nie po kolei w głowie. – Nie umiała się nadziwić, jakim cudem mogę ścierpieć ich towarzystwo. – Zwłaszcza że przeważnie nie potrafisz ścierpieć naszego.
Patrzyła na mnie, choć słowa jej były skierowane do Arthura siedzącego na dywanie u jej stóp, który natychmiast odrzekł, iż zapewne dzieje się tak dlatego, że w moim mniemaniu Priscilla nie mówi nic godnego uwagi.
– Pleciesz trzy po trzy. Prawda, Margaret? – Oczywiście mówi mi teraz po imieniu.
Odpowiedziałam mu uśmiechem, po czym przeniosłam wzrok na Priscillę, która nachyliła się, żeby go uszczypnąć.
– To nieprawda, że mają nie po kolei w głowie – oświadczyłam. Po prostu ich życie różniło się od życia, do którego przywykła, nawet nie wie, jak bardzo.
Odparła, że nie chce wiedzieć, podczas gdy ja o niczym innym nie myślę, ot co. Arthur chwycił ją za cienkie nadgarstki, bez trudu obejmując je jedną wielką dłonią.
– Powiedz, Margaret – podjęła pani Wallace – czy one wszystkie zaliczają się do jednej kategorii? Czy wszystkie mają na sumieniu równie żałosne występki? Nie macie tam żadnych słynnych morderczyń? – Uśmiechnęła się, pokazując zęby przecięte ciemnymi, pionowymi kreskami niczym stare klawisze fortepianowe.
Odpowiedziałam, że morderczynie zwykle idą na szubienicę, choć jest tam pewna dziewczyna, Hamer, która zatłukła swoją panią patelnią, ale uniknęła stryczka, ponieważ wykazano, że chlebodawczyni pastwiła się nad nią niemiłosiernie. Ostrzegłam Pris, aby miała ów incydent na uwadze, kiedy zamieszka w Marishes.
– Cha, cha – odpowiedziała.
– Jest też pewna kobieta – ciągnęłam – prawdziwa dama, przychodzą do niej portreciści, która otruła swego męża…
Arthur wyraził nadzieję, iż Marishes nie będzie świadkiem tego rodzaju incydentów.
– Cha, cha – odpowiedzieli wszyscy.
Gdy wśród ogólnej wesołości rozmowa przeszła na inny temat, zapytałam siebie w duchu, czy powinnam wspomnieć o jeszcze jednej niezwykłej dziewczynie. Zrazu postanowiłam, że nie, po czym zmieniłam zdanie. Moje słowa spowodowały natychmiastową reakcję brata.
– Ach tak, medium – powiedział. – Jak to ona się nazywa? Gates?
– Dawes – poprawiłam go nie bez zdziwienia. Nigdy dotąd nie wypowiedziałam tego nazwiska poza murami więzienia, wśród osób postronnych. Stephen jednak pokiwał głową: naturalnie, pamięta tę sprawę. Oskarżycielem był niejaki pan Locke, "wspaniały człowiek, obecnie na emeryturze. Żałuję, że nie mogłem z nim współpracować".
– Pan Halford Locke? – odezwała się matka. – Był kiedyś u nas na obiedzie. Pamiętasz, Priscillo? Nie, byłaś wówczas za młoda, by siadać z nami do stołu. Pamiętasz, Margaret?
Nie pamiętam. I bardzo się z tego cieszę. Przeniosłam wzrok ze Stephena na matkę, po czym spojrzałam na panią Wallace.
– Dawes, medium? – zapytała. – Ależ ja ją znam! To ona uderzyła w głowę córkę pani Silvester… czy raczej próbowała ją udusić. Tak czy inaczej, mało jej nie zabiła.
Pomyślałam o obrazie Crivellego, na który lubię czasami patrzeć. Odniosłam wrażenie, jakbym przyniosła go na dół i pozwoliła skalać brudnymi rękami obecnych. Zapytałam panią Wallace, czy rzeczywiście znała dziewczynę, która ucierpiała w tej sprawie. Odparła, że znała jej matkę, "osławioną" Amerykankę. Jej córka miała burzę rudych włosów i bladą cerę usianą piegami.
– Pani Silvester bardzo zaszkodziła tej Dawes. Ale nie ulega wątpliwości, że dziewczyna mało nie wyzionęła ducha ze strachu.
Odpowiedziałam, że według Dawes dziewczyna była raczej przestraszona niż ranna, co tak bardzo przeraziło pewną damę, że doprowadziło do jej śmierci. Owa dama nazywała się pani Brink. Czy pani Wallace ją znała? Okazało się, że nie.
– Dawes stanowczo obstaje przy swoim – dodałam. – Jej zdaniem sprawcą całego zamieszania był duch.
Stephen odparł, iż na jej miejscu przyjąłby podobną linię obrony: doprawdy dziwi się, że w sądzie rzadko słyszy się tę wymówkę. Odpowiedziałam, że Dawes sprawia wrażenie uczciwej i prostolinijnej. Ależ naturalnie, potwierdził. Przedstawiciele jej fachu przechodzą specjalne szkolenia, aby takimi się wydawać.
– Większość z nich to szczwane lisy – wtrącił pospiesznie Arthur. – I przebiegli kombinatorzy. Czerpią znaczne korzyści, żerując na ludzkiej głupocie.
Położyłam rękę na piersi, w miejscu, gdzie powinien znajdować się medalion, choć nie wiem, czy chciałam zwrócić uwagę na jego brak, czy też raczej go zatuszować. Spojrzałam na Helen, która właśnie wymieniała uśmiechy z Pris. Pani Wallace wyraziła powątpiewanie, czy rzeczywiście każde medium jest do cna zepsute. Jej przyjaciółka uczestniczyła kiedyś w seansie i usłyszała wiele rzeczy, o jakich ów dżentelmen przecież nie mógł wiedzieć – o matce i synu kuzynki, który zginął w pożarze.
– Mają swoje źródła – wyjaśnił Arthur. – Słyną z tego. Posiadają księgi z nazwiskami, które rozprowadzają między sobą. Obawiam się, że nazwisko pani przyjaciółki figurowało w jednej z tych ksiąg. Pani nazwisko też pewnie się tam znajduje.
– Spirytystyczne rejestry! – wykrzyknęła pani Wallace. – Doprawdy, panie Barclay!
Papuga Pris trzepnęła piórkami.
– Na podeście schodów w domu mojej babki – powiedziała Helen – można ponoć ujrzeć ducha dziewczyny, która niegdyś skręciła sobie tam kark. Szła na bal i miała na nogach jedwabne pantofelki.
– Duchy – sarknęła matka. – Zupełnie jakby w tym domu nie było lepszych tematów. Dlaczego po prostu nie zejdziemy na dół i nie usiądziemy ze służbą…
Po chwili podeszłam do Stephena i korzystając z nieuwagi pozostałych, spytałam, czy istotnie uważał Selinę Dawes za winną.
Popatrzył na mnie z uśmiechem.
– Jest w Millbank. Musi być winna.
Udzielał podobnych odpowiedzi, kiedy chciał podroczyć się ze mną w dzieciństwie. Już wówczas byłby zeń wyśmienity prawnik. Zobaczyłam, że Helen nie spuszcza z nas wzroku. Miała w uszach kolczyki z perłami, które wyglądały niczym krople wosku. Dawniej wyobrażałam sobie, jak topią się od żaru jej ciała.
– Pomyśleć, że mogłaby być tak okrutna i wyrachowana – podjęłam, siadając na poręczy fotela Stephena. – Jest taka młoda.
Odparł, że to o niczym nie świadczy. Często widuje w sądzie dziewczynki trzynasto- i czternastoletnie, czasami nawet trzeba je stawiać na skrzynkach, żeby przysięgli mogli im się lepiej przyjrzeć. Zazwyczaj jednak stoi za nimi starsza kobieta albo mężczyzna; pewnie Dawes również "padła ofiarą czyjegoś zgubnego wpływu". Odpowiedziałam, że z jej postawy bije niezłomne przekonanie o ingerencji z zaświatów.
– Cóż, widocznie jest ktoś, kogo pragnie chronić – skwitował Stephen.
Dla kogo poświęciłaby pięć lat życia? Żeby spędzić je w Millbank?