Oświadczył, że takie rzeczy się zdarzają. Czyż ta Dawes nie jest młoda i ładna? I czy ów "duch" nie był mężczyzną? Większość rzekomych duchów to aktorzy owinięci w białe płótno.
Potrząsnęłam głową. To niemożliwe. Byłam pewna, że się myli!
Mówiąc to, podchwyciłam jego uważne spojrzenie. Bo przecież co ja mogę wiedzieć o namiętności, która popchnęła ładną dziewczynę do zbrodni?
Rzeczywiście, cóż ja mogłam na ten temat wiedzieć? Machinalnie znów uniosłam rękę do piersi i dla niepoznaki poprawiłam kołnierzyk. Spytałam, czy jego zdaniem spirytyzm to brednie, a wszystkie media oszukują. Podniósł rękę.
– Nie powiedziałem "wszystkie", tylko "większość". To Barclay uważa ich za zgraję szalbierzy.
Nie chciałam rozmawiać z panem Barclayem.
– A ty co myślisz na ten temat? – ponowiłam pytanie.
Odrzekł, że myśli to, co każdy rozsądny człowiek myślałby na jego miejscu, mając do dyspozycji niezbite dowody: iż większość spirytystów to zwykli iluzjoniści, a niektórzy z nich to możliwe ofiary choroby tudzież manii. Być może ta Dawes jest jedną z nich, wówczas zaś zasługuje na litość, a nie pogardę, ale inni…
– Cóż, przyszło nam żyć w niezwykłej epoce. Mogę pójść do telegrafisty i porozumieć się z człowiekiem przebywającym po drugiej stronie Atlantyku. Jak to się dzieje? Nie mam pojęcia. Pięćdziesiąt lat temu uznano by to za sprzeczne z naturą. Kiedy jednak ów człowiek wysyła mi odpowiedź, ani myślę podejrzewać, że padłem ofiarą szalbierstwa, i że ktoś siedzi w pokoju obok i wystukuje sygnał. Nie podejrzewam też, iż osoba ta jest demonem w przebraniu. A wiem, że niektórzy żywią podobne odczucia wobec spirytystów.
Ale przecież przyrządy telegraficzne są połączone drutami, zaoponowałam. Stephen odrzekł, iż niektórzy inżynierowie dopuszczają możliwość stworzenia maszyn bezprzewodowych.
– Być może w naturze istnieją swoiste "druty", włókna – poruszył palcami – tak cienkie i kruche, iż nauka nie potrafi określić ich natury, są bowiem niewidoczne dla oka. I może tylko wrażliwe, delikatne dziewczęta pokroju tej Dawes potrafią je wyczuć i odczytać przesyłane nimi wiadomości.
– Wiadomości z zaświatów? – spytałam, na co zauważył, że jeśli zmarli istotnie przybierają inną postać, potrzebujemy nader subtelnych środków, by usłyszeć, co mają nam do powiedzenia…
Jeżeli to prawda i Dawes jest niewinna…
Ależ on wcale nie twierdzi, że to prawda, zaoponował, to po prostu jedna z hipotez. Co bynajmniej nie znaczy, że należy ją przyjąć.
– Lecz jeśli naprawdę jest niewinna…
– Niech jej duchy to udowodnią! Zresztą wciąż pozostaje kwestia przerażonej dziewczyny i niewyjaśnionej śmierci owej damy. Wolałbym nie wypowiadać się przeciwko nim. – Sięgnął po herbatnika przyniesionego przez Vigers. – Sądzę jednak, iż rację miałem za pierwszym razem – dodał, strzepując okruchy z kamizelki. – Wolę osobnika w białej płachcie niż niewidzialne włókna.
Kiedy uniosłam wzrok, zobaczyłam że Helen wciąż nam się przygląda. Pewnie ucieszyła się, że tak swobodnie rozmawiam ze Stephenem, co nieczęsto się zdarza. Podeszłabym do niej, ale matka przywołała ją do karcianego stolika, aby przyłączyła się do Pris, Arthura i pani Wallace. Przez około pół godziny grali w oczko, po czym pani Wallace zawołała, że pozbawią ją wszystkich guzików, i wstała, aby pójść na górę. Kiedy wróciła, ponownie zagadnęłam ją o panią Silvester i jej córkę. Jakie dziewczyna wywarła na niej wrażenie, kiedy widziała ją ostatnio? Pani Wallace odrzekła, że wyglądała jak "kupka nieszczęścia". Matka wyswatała ją z dżentelmenem z długą, czarną brodą i czerwonymi ustami. I gdy ktokolwiek zapytywał, jak się miewa, odpowiadała: "Wychodzę za mąż", demonstrując pierścionek zaręczynowy ze szmaragdem wielkości kurzego jaja. Stanowiła wyśmienitą partię.
– Gdzie teraz mieszkają? – spytałam, a pani Wallace popatrzyła na mnie figlarnie.
– Wróciły do Ameryki, moja droga – odpowiedziała. Widziała je raz przed końcem procesu, potem rozeszła się wieść o sprzedaży domu i zwolnieniu służby. Podobno pani Silvester chciała jak najszybciej zabrać córkę do Ameryki i wydać za mąż. – Cóż, proces zawsze łączy się ze skandalem. Podejrzewam, że w Nowym Jorku przywiązują do tego mniejszą wagę.
– O co chodzi? – wtrąciła matka, która właśnie wydawała polecenia Vigers. – O kim rozmawiacie? Chyba nie o duchach? – Stół rzucał na jej szyję zielonkawą poświatę.
Potrząsnęłam głową.
– W Marishes… – podjęła Priscilla, sięgając po karty. A chwilę potem: – We Włoszech…
Wymieniono kilka zdawkowych uwag na temat podróży poślubnej. Stałam przy ogniu, obserwując płomienie, a Stephen drzemał nad gazetą.
– …o nie, mój panie, i nie mam zamiaru! – dotarły do mnie słowa matki. – Nie zniosłabym trudów podróży, a jeszcze ten upał i jedzenie.
Nadal rozmawiała z Arthurem o Włoszech. Opowiedziała mu o podróżach taty, kiedy byliśmy dziećmi, i o jego planowanej wyprawie z Helen i ze mną do pomocy. Arthur wyznał, iż nie podejrzewał Helen o zacięcie do pracy naukowej, na co otrzymał zapewnienie, że to właśnie pracy pana Priora zawdzięczamy jej obecność wśród nas.
– Helen chodziła na jego wykłady – dodała matka. -Tam poznała Margaret, która przyprowadziła ją do naszego domu. Odtąd często u nas bywała, pan Prior niezmiernie ją polubił. Naturalnie nie miałyśmy pojęcia – prawda, Priscillo? – że odwiedzała nas ze względu na Stephena. Ależ droga Helen, przestań się rumienić!
Stałam przy kominku i słyszałam każde słowo. Patrzyłam, jak Helen oblewa się pąsem, lecz moja twarz pozostała bez wyrazu. Ostatecznie tyle razy słyszałam tę wersję, że jestem niemal skłonna w nią uwierzyć. Poza tym wypowiedź brata dała mi do myślenia. Owego wieczora nie zamieniłam już z nikim słowa, tylko przed pójściem na górę raz jeszcze podeszłam do Stephena.
– Wspominałeś o mężczyźnie w bieli – powiedziałam, budząc go z drzemki. – Tak się składa, że rozmawiałam z więzienną roznosicielką poczty i wiesz co? Od początku pobytu w więzieniu Selina Dawes nie dostała ani nie napisała żadnego listu. Dlatego powiedz mi, proszę, kto dobrowolnie poszedłby do więzienia, by chronić kochanka, który zerwał z nim wszelkie kontakty?
Nie umiał na to odpowiedzieć.
25 listopada 1872
Co za awantura! Pani Brink spędziła u mnie całe popołudnie, aż spóźniłam się na obiad. Pan Cutler często się spóźnia, a nikt mu tego nie wypomina. Widząc, jak wślizguję się do jadalni, pan Vincy powiedział: "Cóż, panno Dawes, mam nadzieję, że Betty zostawiła dla pani trochę mięsa. Już myśleliśmy, żeśmy niegodni towarzyszyć pani przy posiłku". Odparłam, że taki dzień nigdy nie nadejdzie. "Z pani darem powinna pani umieć zajrzeć w przyszłość i sama nam to powiedzieć". Dodał, że cztery miesiące temu z radością przekroczyłam jego skromne progi, obecnie wszakże aspiruję do czegoś lepszego. Podał mi talerz ze skrawkiem królika i ziemniakiem. "Cóż, nie byłoby trudno znaleźć coś lepszego niż obiady pani Vincy" – powiedziałam, na co wszyscy odłożyli widelce i wlepili we mnie spojrzenia. Betty zachichotała, pan Vincy zdzielił ją w twarz, pani Vincy zaś wysyczała: "Och, och, w życiu nie słyszałam większej obelgi z ust lokatora!". A potem wykrzyknęła: "Ty mała flądro, mój mąż wziął cię pod swój dach za marne grosze z czystej dobroci serca. Nie myśl, że nie widzę, jak robisz do niego słodkie oczy". "Pani mąż to stary rajfur!" – odpowiedziałam, a następnie porwałam z talerza gotowany ziemniak i rzuciłam nim w głowę pana Vincy'ego. Nie wiem, czy trafiłam. Uciekłam z jadalni i pobiegłam na górę, gdzie rzuciłam się na łóżko i wybuchnęłam płaczem, potem śmiechem, aż wreszcie dostałam gorączki.