I mrugnęła do mnie. Spojrzałam na nią z osłupieniem.
– Chyba nie sądzisz, że przyklasnę temu, co powiedziałaś – wykrztusiłam wreszcie.
Ależ skąd, odrzekła z uśmiechem, nawet jej to nie w głowie…
Gdy wstałam, podążyła wraz ze mną ku kracie, jakby odprowadzała mnie do wyjścia.
– Miło było z panią rozmawiać – pożegnała mnie. – Proszę pamiętać o monetach!
Obiecałam, że to uczynię, po czym wyjrzałam na korytarz, wypatrując strażniczki. Nash skinęła głową. Zapytała, kogo zamierzam teraz odwiedzić. Pytanie padło tak zdawkowo, że nie widziałam przeszkód, aby udzielić nań odpowiedzi.
– Być może twoją sąsiadkę – odrzekłam ostrożnie. – Selinę Dawes.
– Ją! – zawołała natychmiast. -To dziwaczka… – I przewróciła ładnymi, niebieskimi oczami, ponownie wybuchając śmiechem.
Od razu poczułam do niej mniejszą sympatię. Zawołałam przez pręty panią Jelf, która pospieszyła, by mnie wypuścić. Następnie udałam się do Dawes. Wydawała się jeszcze bledsza, jej ręce zaś z całą pewnością były bardziej szorstkie i zaczerwienione. Miałam na sobie zapięty pod szyję płaszcz; nie wspomniałam jej o zgubionym medalionie ani nie nawiązałam do naszej ostatniej rozmowy. Wyznałam jednak, że dużo rozmyślałam o niej i o tym, co o sobie mówiła. Czy dzisiaj opowie mi coś jeszcze?
Spytała, co takiego miałaby opowiedzieć.
Poprosiłam, aby zdradziła więcej szczegółów na temat swego życia przed Millbank.
– Od jak dawna jesteś tym… kim jesteś? – spytałam.
– Tym, kim jestem? – Przechyliła głowę.
– Właśnie. Odkąd widujesz duchy?
– Ach tak. – Uśmiech zamajaczył na jej twarzy. – Chyba odkąd sięgam pamięcią…
I opowiedziała o czasach, kiedy była młodsza – o tym, że mieszkała z ciotką i często chorowała, i o tym, jak podczas szczególnie ciężkiej choroby odwiedziła ją pewna kobieta. Okazało się, że była to jej zmarła matka.
– Tak twierdziła moja ciocia – dodała.
– Nie bałaś się?
– Cioteczka mówiła, że nie powinnam się bać, ponieważ matka mnie kocha. Dlatego przyszła…
Odwiedziny z zaświatów nie ustawały, aż wreszcie ciotka doszła do wniosku, że należy "zrobić z jej daru użytek" i zaczęła ją zabierać na seanse. Wówczas rozpoczęły się stukania, krzyki i odwiedziny kolejnych duchów.
– Zaczęłam się trochę bać – wyznała. – Te duchy nie były równie łagodne jak moja matka!
Ile miała wtedy lat?
– Może trzynaście…
Wyobraziłam ją sobie, bladą i kruchą, jak krzyczy: "cioteczko!", podczas gdy stół przechyla się niebezpiecznie. Dziwne, że krewna narażała ją na podobne przeżycia. Kiedy powiedziałam to głośno, Dawes potrząsnęła głową. Cioteczka postąpiła właściwie. Gorzej byłoby spotykać się z duchami w pojedynkę, jak czyni niejedno medium. Wkrótce przywykła do tego, co musiała oglądać.
– Cioteczka trzymała mnie blisko przy sobie – tłumaczyła. – Inne dziewczęta były nudne, plotły brednie i oczywiście uważały mnie za dziwoląga. Czasem spotykałam kogoś, o kim wiedziałam, że jest taki jak ja. Zdarzało się jednak, że druga strona nie była tego świadoma, albo po prostu się bała…
Spojrzała mi prosto w oczy. Odwróciłam głowę.
– Cóż – podjęła żywszym tonem – seanse udoskonaliły moje umiejętności. – Wkrótce nauczyła się, jak odprawiać "niskie" duchy i przywoływać te dobre, które stopniowo zaczęły przekazywać jej wiadomości "dla swych drogich przyjaciół na ziemi". Czyż to nie wspaniałe? Otrzymywać krzepiące wieści, podczas gdy oni tutaj trwali w smutku i żałobie?
Pomyślałam o zaginionym medalionie i wiadomości, którą mi ostatnio przekazała, lecz wciąż nie nawiązywałyśmy do tej sprawy.
– Jednym słowem, zyskałaś reputację medium – powiedziałam. – Czy ludzie płacili za twoje pośrednictwo?
Odparła stanowczo, że nigdy "nie wzięła grosza" dla siebie; czasem tylko ludzie przynosili jej prezenty, a to przecież coś zupełnie innego. Poza tym duchy nie zabraniały przyjmować pieniędzy, o ile miało to pomóc medium w spełnianiu duchowej posługi.
Kiedy mówiła o tym okresie życia, na jej twarzy malował się uśmiech.
– To były dobre miesiące – opowiadała. – Chociaż pewnie wówczas myślałam inaczej. Cioteczka zostawiła mnie; przeszła, jak to mówią, "na drugą stronę". Tęskniłam za nią, ale tam mogła zaznać więcej szczęścia niż na ziemi, toteż niebawem pogodziłam się ze stratą. Przez pewien czas mieszkałam w hotelu w Holborn, gdzie zatrzymywali się inni spirytysci, którzy okazali mi wiele życzliwości, choć z przykrością wyznam, że później zwrócili się przeciwko mnie. Robiłam, co do mnie należało, mogąc w ten sposób uszczęśliwiać innych. Spotkałam wielu interesujących ludzi – ludzi roztropnych! – takich jak pani, panno Prior! Kilkakrotnie bywałam w domach w Chelsea…
Pomyślałam o przemytniczce chełpiącej się wizytami w Osborne. W otoczeniu więziennych ścian duma Dawes sprawiała nieprzyjemne wrażenie.
– Czy to w jednym z tych domów wydarzył się ów incydent z udziałem dwóch pań? – spytałam.
Odwróciła wzrok i odrzekła cicho, że to stało się gdzie indziej, w Sydenham.
Następnie spytała, czy doszły mnie słuchy o porannej awanturze w kaplicy. Jane Pettit, z sektora panny Manning, rzuciła w kapelana modlitewnikiem…
Jej zachowanie uległo zmianie. Z przykrością stwierdziłam, że nie powie już ani słowa na interesujący mnie temat, a tak bardzo chciałam usłyszeć o owym "niegrzecznym" duchu, Peterze Quicku.
Dotąd siedziałam nieruchomo, wsłuchana w jej opowieść. Naraz uświadomiłam sobie, jaki panuje tu chłód i szczelniej otuliłam się płaszczem. Z kieszeni wysunęła się krawędź notesu, co natychmiast zwróciło uwagę Dawes. Od tej pory bez przerwy na niego patrzyła, a kiedy skierowałam się do wyjścia, spytała, dlaczego zawsze mam go przy sobie. Czyżbym nosiła się z zamiarem opisania więźniarek?
Odpowiedziałam, że wszędzie zabieram notes, to nawyk z czasów gdy pomagałam ojcu. Bez niego czułabym się nieswojo. Niektóre z notatek przepisuję później do dziennika, który jest mi najdroższym przyjacielem. Jemu zwierzam najskrytsze myśli, bo on potrafił wiernie dochować tajemnicy.
Kiwnęła głową. Mój notes przypomina ją samą, zauważyła. Równie dobrze mogłabym zdradzić swoje sekrety w zaciszu czterech ścian tej celi. Komu bowiem miałaby je powtórzyć?
Jej słowa zabrzmiały niemal figlarnie. Odparłam, że przecież mogłaby powtórzyć duchom.
– Ach – powiedziała, przekrzywiając głowę. – One widzą wszystko. Zajrzą nawet do pani sekretnego dziennika. Choćby znajdowała się pani… – tu urwała, delikatnie muskając palcem wargi -…w ciemności własnego pokoju, za zamkniętymi drzwiami i przy przykręconej lampie.
Zamrugałam. Dziwne, uznałam, właśnie tak piszę swój dziennik. Z uśmiechem popatrzyła mi w oczy. Jakże by inaczej, odrzekła, przecież każdy tak robi. Ona na wolności też prowadziła dziennik i uzupełniała go wieczorami dopóty, dopóki nie zmorzyła jej senność. Teraz godzinami leży bezsennie i nie wolno jej nic pisać – aż trudno w to uwierzyć.
Pomyślałam o wielu bezsennych nocach, które nastąpiły po tym, jak Helen powiedziała mi o planowanym ślubie ze Stephenem. W ciągu tygodni dzielących ów dzień od dnia śmierci ojca, kiedy po raz pierwszy wzięłam morfinę, przespałam może ze trzy noce. Pomyślałam o Dawes, leżącej z otwartymi oczami w mrocznej celi; wyobraziłam sobie, że niosę jej morfinę lub chloral, a potem patrzę, jak pije.
Kiedy ponownie utkwiłam w niej wzrok, zobaczyłam, że nadal spogląda na notes wystający z kieszeni. Moja ręka powędrowała doń machinalnie. Na ten widok w jej oczach pojawił się wyraz goryczy.
– Dobrze, że tak skrzętnie go pani pilnuje, ponieważ wszystkie więźniarki marzą o papierze, papierze i atramencie. Gdy przywożą cię tutaj – dodała – każą ci się podpisać w wielkim, czarnym zeszycie.