Wówczas po raz ostatni trzymała w ręku pióro. I wtedy to ostatni raz wypowiedziano na głos jej imię.
– Nazywają mnie "Dawes", jak służącą. Gdyby ktoś teraz zawołał mnie moim własnym imieniem, chyba nawet nie odwróciłabym głowy. Selina. Selina. Zapomniałam, kim ona jest! Pewnie dawno już umarła.
Głos zadrżał jej z lekka. Przypomniałam sobie prostytutkę, Jane Jarvis, która kiedyś poprosiła mnie o kartkę z notesu, aby mogła napisać wiadomości dla swojej przyjaciółki White. Więcej do niej nie poszłam. Ale poprosić o kartkę papieru po to tylko, aby skreślić na niej swoje imię, zmaterializować własne istnienie i nadać mu namacalność…
Przecież to nic wielkiego.
Upewniwszy się, że pani Jelf przebywa w głębi korytarza, sięgnęłam po notes i otworzywszy go na czystej stronie, położyłam na stole, a następnie podałam Dawes pióro. Spojrzała na nie, a potem na mnie, wreszcie ujęła pióro i niezdarnie zdjęła nakrętkę. Zapewne była to dla niej pewna nowość. Zawiesiła drżącą rękę nad kartką i gdy lśniąca kropla atramentu spłynęła do stalówki, napisała: "Selina". A potem pełne imię i nazwisko: "Selina Ann Dawes". I znowu samo imię: "Selina".
Podczas pisania jej głowa znajdowała się bardzo blisko mojej. Zniżyła głos do szeptu.
– Zastanawiam się, panno Prior – powiedziała – czy kiedykolwiek napisała pani w dzienniku to imię.
Zrazu nie mogłam jej odpowiedzieć, gdyż słysząc ów szept i czując jej ciepłą bliskość w lodowatej celi, uświadomiłam sobie, jak często o niej pisałam. Z drugiej strony dlaczego miałabym tego nie robić, skoro piszę też o pozostałych kobietach? Poza tym lepiej pisać o niej niż o Helen.
– Czy miałabyś coś przeciwko temu? – spytałam. Przeciwko temu? Uśmiechnęła się blado. Radowałaby się, wiedząc, że ktoś – a zwłaszcza ja – pamięta o niej i pisze "Selina zrobiła to" lub "Selina powiedziała tamto". Roześmiała się: "Selina opowiadała brednie o duchach…". Potrząsnęła głową. Lecz śmiech ucichł równie niespostrzeżenie, jak się pojawił, a uśmiech zgasł.
– Naturalnie tak by pani nie powiedziała – dodała przyciszonym głosem. – Powiedziałaby pani "Dawes", jak wszyscy.
Odrzekłam, że mogę ją nazywać, jak tylko zechce.
– Naprawdę? – spytała. – Och – zreflektowała się – tylko proszę nie myśleć, że ja ośmielę się nazywać panią inaczej niż "panna Prior".
Pełna wahania odpowiedziałam, że strażniczki zapewne uznałyby to za niestosowne.
– A jakże! Chociaż… – jej spojrzenie powędrowało w bok -…nie mówiłabym tego głośno. Kiedy o pani myślę, a robię to często, zwłaszcza nocą, kiedy zapada cisza, nie jest pani "panną Prior". Występuje pani pod własnym imieniem, które podała mi, gdy po raz pierwszy przyszła ofiarować swą przyjaźń…
Ponownie przystawiła rozchwiane pióro do kartki i napisała: "Margaret".
Margaret. Wzdrygnęłam się, jakbym ujrzała jakieś zaklęcie bądź własną karykaturę. Zreflektowała się natychmiast, nie powinna była tego robić, to nadmiar poufałości!
– Nie, nie o to chodzi – uspokoiłam ją. – Po prostu nigdy nie lubiłam swego imienia. Zawiera wszystkie moje najgorsze cechy. Widzisz, moja siostra ma ładne imię. Jak ktoś mówi do mnie: Margaret, słyszę głos naszej matki. Ojciec nazywał mnie Peggy…
– Niechaj więc będzie Peggy – odrzekła, ale przypomniałam sobie, że już kiedyś tak do mnie powiedziała. Mam dreszcze na samo wspomnienie. Potrząsnęłam głową.
– Wobec tego proszę podać jakieś inne imię – szepnęła. – Jakiekolwiek, byle nie "panna Prior", odpowiednie dla strażniczki bądź zwykłej wizytującej damy. Imię, które będzie coś oznaczać, sekretne imię, kryjące w sobie nie najgorsze, ale najlepsze cechy…
Wsłuchana w szemrzące słowa, pod wpływem tegoż samego impulsu, który kazał mi podać jej notes i pióro, powiedziałam:
– Aurora! Możesz mnie nazywać Aurora! To imię… imię, które…
Rzecz jasna nie zdradziłam, iż jest to imię nadane mi przez Helen, zanim poślubiła mojego brata. Powiedziałam tylko, że zwykłam tak nazywać sama siebie "w młodości". I poczerwieniałam, uderzona niedorzecznością własnych słów.
Lecz na twarzy Dawes malował się wyraz powagi. Ponownie ujęła pióro i przekreśliwszy imię "Margaret", napisała pod spodem "Aurora".
– Selina i Aurora – powiedziała. – Jak dobrze wyglądają obok siebie! Niczym anielskie imiona, prawda?
Wokół nas zapadła cisza jak makiem zasiał. Z oddali dobiegł trzask kraty oraz szczęk zasuwy. Ktoś szedł korytarzem w naszą stronę. Pokonując opór zaciśniętych palców, odebrałam jej pióro.
– Musisz czuć się bardzo znużona – powiedziałam.
– O nie.
– Ależ tak. – Wstałam, niepewnie kierując się do wyjścia. Korytarz świecił pustką. – Pani Jelf! – zawołałam.
– Chwileczkę! – zabrzmiał okrzyk w oddali. Ponieważ nie było nikogo, kto mógłby nas podejrzeć albo podsłuchać, odwróciłam się i wyciągnęłam rękę.
– Do widzenia, Selino.
Raz jeszcze poczułam w dłoni jej palce.
– Do widzenia, Auroro – odpowiedziała z uśmiechem. Szept wionął w lodowate powietrze i ostatnie słowo zawisło na jej wargach smugą bieli. Cofnęłam rękę i stanęłam przodem do drzwi. Twarz Dawes wydała mi się raptem jakby mniej szczera.
Spytałam, dlaczego to zrobiła.
– Co takiego, Auroro?
– Skąd ten ukradkowy uśmiech?
– Jaki uśmiech?
– Wiesz, jaki. O co chodzi?
Zawahała się nieco.
– To dlatego, że jesteś taka nieprzystępna – wyznała. – Tyle gadaniny o duchach i…
– I co?
Ale ona znów popatrzyła na mnie figlarnie. Roześmiała się tylko i potrząsnęła głową.
– Poproszę o pióro – powiedziała i nim zdążyłam zareagować, wyrwała mi je, a następnie podeszła do notesu i jęła pospiesznie coś pisać. Na korytarzu rozległy się kroki pani Jelf.
– Szybko! – ponagliłam.
Serce tak mocno zabiło mi w piersi, że tkanina sukni zafalowała zdradziecko. Dawes uśmiechnęła się tylko, nie przestając notować. Kroki rozbrzmiewały coraz bliżej, a serce waliło mi coraz mocniej. Kiedy wreszcie notes został zamknięty, a pióro ponownie znalazło się w mojej dłoni, na progu stanęła pani Jelf. Swoim zwyczajem omiotła celę bacznym spojrzeniem ciemnych oczu, lecz prócz mojej falującej piersi, którą pospiesznie zakryłam płaszczem, nie było nic, co mogłoby wzbudzić podejrzenia. Dawes odeszła na bok. Zaplotła ręce na fartuchu i opuściła głowę, uśmiech zniknął z jej twarzy.
– Do widzenia, panno Prior – powiedziała.
Skinęłam jej na pożegnanie i pozwoliłam wyprowadzić się z celi, a potem bez słowa ruszyłam korytarzem.
Po drodze czułam w kieszeni notes: ciążył mi dziwnie i złowrogo. Gdy na przecięciu korytarzy zdjęłam rękawiczkę i dotknęłam oprawy, skóra zdawała się emanować ciepłem jej szorstkich palców. Nie miałam odwagi wyjąć go z kieszeni. Dopiero w dorożce, kiedy woźnica trzasnął z bata, zajrzałam do środka: po chwili odnalazłam właściwą stronę i przechyliłam ją do światła padającego z ulicznych latarni. Odczytawszy to, co zapisała, natychmiast zamknęłam notes i wsunęłam go z powrotem do kieszeni, nie wypuszczając z ręki oprawy, która zwilgotniała pod dotykiem moich palców.
Teraz leży przede mną. Na kartce widnieją kleksy oraz nabazgrane imiona: jej i moje, sekretne. Niżej zapisano następujące słowa:
Tyle gadaniny o duchach i ani słowa o medalionie.
Myślałaś, że nie przyznają mi się do kradzieży?
Ubawiły je twoje poszukiwania!