– Panna Dawes była niezwykłą dziewczyną – ciągnęła. – Budziła bezbrzeżny podziw każdego, kto na nią patrzył. Pani Brink wprowadzała ją między nas, ubraną w prostą suknię, ze złotymi włosami luźno opadającymi na plecy. Siadała i modliliśmy się przez chwilę; nim modlitwy dobiegały końca, ona zapadała w trans. Czyniła to tak niepostrzeżenie, że orientowaliśmy się dopiero, kiedy zaczynała mówić, jako że naturalnie nie mówiła wtedy swoim głosem, tylko ducha…
Dodała, że ustami Seliny przemówiła do niej własna babka. Kazała jej porzucić smutek i przekonywała o swojej miłości.
Spytałam, czy każdy z obecnych otrzymywał jakąś wiadomość.
– Panna Dawes mówiła dopóty, dopóki głosom starczało sił albo nie robiły się zbyt donośne. Czasami duchy tłoczyły się wokół niej, co ogromnie ją męczyło. Nie wszystkie bywają łaskawe! Wtedy zjawiał się Peter Quick i przeganiał je, choć bywało, że sam zachowywał się niewiele lepiej. Panna Dawes mówiła, że musimy prędko zaprowadzić ją za kurtynę, że idzie Peter, który wyssie z niej życie, jeśli natychmiast tego nie uczynimy!
Gdy spytałam o ową tajemniczą "kurtynę", kobieta wykrzyknęła ze zdziwieniem, że przecież każde medium posiada tego rodzaju ustronie. Duchy nie ukazują się w pełnym świetle, gdyż to im szkodzi. Widywała szafy wykonywane na zamówienie specjalnie w tym celu, drewniane i zamykane na klucz, ale Selina miała jedynie dwie ciężkie draperie zasłaniające wnękę w ścianie. Siadywała za nimi w mroku, czekając na nadejście Petera Quicka.
– Jak wyglądało jego przybycie? – spytałam. Wiedzieli, że nadchodzi, gdyż Selina zawsze wówczas krzyczała.
– To bardzo nieprzyjemne, albowiem przekazywała mu własną materię duchową, co sprawiało jej ogromny ból, on zaś w swej zapalczywości obchodził się z nią bardzo brutalnie. Zawsze był bardzo nieokrzesany, nawet przed śmiercią biednej pani Brink… Przychodził, Selina krzyczała, po czym stawał przed zasłoną, zrazu nie większy niźli kula eteru. Następnie kula rosła, wydłużając się i wirując, aż osiągała wysokość samej kotary, stopniowo przybierała kształty mężczyzny i stawała się mężczyzną z bokobrodami, ruchliwym i zażywnym.
– Był to najdziwniejszy widok, jaki można sobie wyobrazić – ciągnęła. – I powiem pani, że widywałam go wielokrotnie. Niezmiennie rozpoczynał od wykładu o spirytyzmie. Opowiadał, że nadciąga nowa era, kiedy ludzie uznają jego zasadność, a duchy zaludnią ulice miasta w blasku dnia. Tak właśnie mówił. Był jednak nieobliczalny. Zaczynał rozprawiać na jakiś temat, po czym prędko się tym nużył i rozglądał się po pokoju oświetlonym słabym, fosforyzującym światłem, odpowiednim dla ducha. Widzieliśmy, jak toczy wzrokiem dokoła. Wie pani, czego szukał? Najładniejszej damy! Kiedy ją znalazł, podchodził blisko i pytał, czy nie wybrałaby się z nim na spacer londyńską ulicą. Następnie kazał jej wstać i obchodzili razem pokój, wreszcie ją całował. Podobno zawsze był skory do całowania, obsypywania podarunkami i żartów. Za dżentelmenami nie przepadał. Bywało, że którego uszczypnął albo pociągnął za brodę. Kiedyś zdzielił jednego w nos, aż poleciała krew. – Roześmiała się i zarumieniła.
Peter Quick krążył wśród nich przez około pół godziny, potem wszakże tracił siły. Wracał za zasłonę i tak jak przedtem rósł, tak teraz zaczynał się kurczyć. Wreszcie zostawała po nim na podłodze tylko plama lśniącej substancji, która jednak po chwili też bladła i znikała bez śladu.
– Wtedy ponownie rozlegał się krzyk panny Dawes – zakończyła. – Następnie zapadała cisza. Wreszcie stukaniem dawano nam znać, żebyśmy odsunęli kotarę i rozwiązali pannę Dawes…
Rozwiązali? Kobieta ponownie spurpurowiała.
– Panna Dawes sobie tego życzyła – wyjaśniła. – Nigdy nie oponowalibyśmy, gdyby zwyczajnie usiadła na krześle, może tylko przywiązana doń zwykłą wstążką. Ale pragnęła przekonać wszystkich: ufnych i niedowiarków, w związku z czym kazała się wiązać na początku każdego seansu. Proszę zwrócić uwagę, że nigdy nie czynił tego mężczyzna: zawsze była przeszukiwana, a następnie krępowana przez damę…
Nadgarstki i kostki Seliny przywiązywano do krzesła, a końce sznurka pieczętowano woskiem; niekiedy unieruchamiano jej ręce z tyłu lub przyszywano rękawy do sukni. Oczy zasłaniano jedwabną opaską, drugą kneblowano usta, czasem też przewlekano nitkę przez dziurkę w uchu i mocowano do podłogi przed kurtyną. Zwykle jednak kazała sobie zakładać "aksamitną obróżkę", do której przyczepiano sznurek i drugi jego koniec wręczano jednej z uczestniczek seansu.
– Wraz z nadejściem Petera następowało lekkie pociągnięcie za sznurek, lecz po skończonym seansie wszystkie mocowania były nietknięte, podobnie jak wosk. Kładliśmy pannę Dawes na sofie i poiliśmy winem, a pani Brink rozcierała jej ręce. Czasem urządzała jeszcze indywidualne spotkania dla dziewcząt, ale ja zawsze wracałam do domu. Wychodziłam z założenia, że dość już ją zmęczyliśmy.
Wypowiedzi kobiety towarzyszyły liczne gesty, za pomocą których demonstrowała ułożenie więzów, pozycję Seliny oraz sposób, w jaki pani Brink rozcierała jej ręce. Koniec końców musiałam odwrócić oczy, gdyż jej słowa i ruchy zrobiły na mnie niemiłe wrażenie. Pomyślałam o medalionie, Stephenie, pani Wallace oraz swej wizycie w czytelni – rzecz jasna przypadkowej – tak samo jak zrządzenie losu, które doprowadziło mnie do Seliny… Bezpowrotnie straciłam ochotę do śmiechu. Czułam się dziwnie. Usłyszałam, jak kobieta wstaje i wkłada płaszcz, a mimo to nie obdarzyłam jej ani jednym spojrzeniem. Odłożyła książkę na półkę, stając tym samym blisko mnie. Odwróciwszy się, spojrzała na leżący przede mną tom i potrząsnęła głową.
– To miała być panna Dawes! – prychnęła, wskazując na karykaturę ostrolicego medium – ale ktokolwiek ją widział, nie mógłby jej tak narysować. Czy pani ją znała? Ma iście anielską twarz. – Nachyliła się i przerzuciła kartki. Znalazła kolejną ilustrację, a dokładnie dwie, opublikowane miesiąc przed aresztowaniem Seliny. – Proszę zobaczyć – powiedziała. Obserwowała mnie przez chwilę, a następnie wyszła.
Portrety umieszczono obok siebie na jednej stronie. Pierwszy był ryciną sporządzoną na podstawie fotografii. Pochodził z czerwca 1872 roku i przedstawiał Selinę w wieku siedemnastu lat, dość okrągłą, o ciemnych, regularnych brwiach. Jest w sukni ze stójką, chyba z tafty, nosi naszyjnik oraz bogato zdobione kolczyki. Włosy ma w pewnym nieładzie; nazwałabym to niedzielną fryzurą sklepikarki, widać jednak, że są jasne, bujne i bardzo ładne. Wcale nie przypomina postaci z obrazu Crivellego. Tak jakby w czasach przed Millbank smutek nigdy nie gościł na jej twarzy.
Drugi portret w innych okolicznościach mogłabym uznać za zabawny. Był to szkic artysty z kręgów spirytystycznych, przedstawiający Petera Quicka podczas seansu u pani Brink. Jego ramiona spowija biała draperia, na głowie ma czapkę, również białą. Na tle bladych policzków ciemnieją krzaczaste bokobrody; ciemne są też jego oczy, rzęsy i brwi. Ma twarz zwróconą w stronę portretu Seliny, tak jakby pragnął ściągnąć na siebie jej wzrok.
Takie przynajmniej odniosłam wrażenie owego popołudnia, siedziałam bowiem jeszcze długo po wyjściu tamtej, wpatrując się w ilustracje dopóty, dopóki litery nie zaczęły mi się zlewać, a twarze sportretowanych nie zadrgały, przecięte mimowolnym grymasem. W pewnej chwili przypomniałam sobie gablotę oraz żółty odlew ręki Petera Quicka i przyszła mi do głowy osobliwa myśl. A, jeśli i ona się poruszy? Wyobraziłam sobie, jak dłoń unosi się z półki i przykleja do szyby, po czym zgięty palec przywołuje mnie do siebie!
Nie odwróciłam się w stronę gabloty, ale spędziłam w czytelni jeszcze chwilę, wpatrując się w ciemne oczy Petera Quicka. Wydawały mi się – jakie to dziwne! – wydawały mi się znajome, tak jakbym już je widziała, na przykład w snach.