Naturalnie nie mogłam przy tym zapomnieć, że mają do wyboru rozmowę ze mną albo milczenie i koniec końców pojęłam, że przyjmują moje wizyty z wdzięcznością. Wiele z nich nie czuło się najlepiej. Być może z tego powodu – a po części dlatego, że mimo grubych murów wyczuwały subtelne zmiany aury – rozmowa koncentrowała się na czasie oraz wytęsknionym dniu końca wyroku. "Zostało dokładnie siedemnaście miesięcy, pszepani!" albo: "Rok i tydzień, panno Prior!" i: "Trzy miesiące. I co pani powie?".
Ostatnie słowa pochodziły z ust Ellen Power, skazanej – jak utrzymywała – za umożliwianie młodym schadzek w swoim saloniku. Odkąd nastały chłody, myślałam o niej nieraz. Była słaba i rozdygotana, ale nie tak chora, jak się obawiałam. Pani Jelf zamknęła nas w celi i rozmawiałyśmy przez pół godziny. Wreszcie ujęłam jej dłoń, mówiąc, iż cieszy mnie tak krzepki i silny uścisk.
Zrobiła przebiegłą minę.
– Tylko proszę nic nie mówić pannie Haxby lub pannie Ridley – powiedziała. – Niech mi pani wybaczy, że o to proszę; wiem, że i tak nie pisnęłaby pani ani słóweczka. Ale prawda jest taka, że to wszystko dzięki pani Jelf. Oddaje mi mięso z własnego talerza, dostałam też od niej kawałek czerwonej flaneli do owijania gardła w nocy. A kiedy jest szczególnie zimno, naciera mnie maścią, o tutaj… – dotknęła swojej piersi i ramion -…sama, własnymi rękoma. Wnet czuję różnicę. Jest dla mnie niczym rodzona córka. Mówi do mnie "matko". "Musisz być gotowa do wyjścia, matko". Tak właśnie mówi.
Oczy jej się zaszkliły, kiedy to powiedziała. Wyjęła szorstką, niebieską chustkę i na chwilę przycisnęła ją do twarzy. Wyraziłam radość, że pani Jelf okazuje jej tyle serca.
– Jest dobra dla nas wszystkich – odrzekła Ellen Power. – To najlepsza strażniczka w całym więzieniu. – Potrząsnęła głową. – Biedaczka! Jeszcze nie zdążyła przyswoić sobie wszystkich tutejszych zwyczajów.
Zdziwiłam się: widok szarej, znękanej pani Jelf nie nasuwał przypuszczeń, że do niedawna mogła wieść normalne życie. Ale Power pokiwała głową. Tak, pani Jelf pracuje tu niespełna rok, powiedziała. Po co ktoś taki miał przychodzić do Millbank? Nigdy nie widziała osoby, która mniej pasowałaby do roli strażniczki!
O wilku mowa. W korytarzu dały się słyszeć czyjeś kroki; uniosłyśmy głowy i zobaczyłyśmy panią Jelf, która dokonywała rutynowego obchodu wzdłuż cel. Widząc nasze twarze, zwrócone w jej stronę, zwolniła z uśmiechem.
Power poczerwieniała.
– Opowiadałam pannie Prior o pani dobroci, pani Jelf – powiedziała. – Mam nadzieję, że nie weźmie mi pani tego za złe.
Strażniczka przycisnęła rękę do piersi i nerwowo rozejrzała się po korytarzu. Najwyraźniej lękała się, że panna Ridley może coś usłyszeć, dlatego nie wspomniałam o flaneli i dodatkowej porcji mięsa. Kiwnąwszy głową Power, wskazałam ręką na kratę. Pani Jelf wypuściła mnie na korytarz, uparcie nie patrząc mi w oczy i ignorując mój uśmiech. Pragnęłam za wszelką cenę oszczędzić jej zakłopotania, dlatego zagadnęłam o wcześniejszą posadę. Gdzie pracowała, zanim trafiła do Millbank?
Starannie przypięła klucze do pasa i strzepnęła z rękawa kawałek tynku. Następnie dygnęła. Pracowała jako służąca, wyjaśniła, ale jej pani wyjechała za granicę, w związku z czym postanowiła poszukać innej posady.
Ruszyłyśmy korytarzem. Zapytałam, czy lubi to zajęcie. Odpowiedziała, że byłoby jej żal zostawić Millbank.
– Obowiązki nie ciążą pani zbyt dotkliwie? – spytałam. – A godziny pracy? Nie ma pani rodziny? Zapewne ona najbardziej odczuwa pani nieobecność.
Odparła, że żadna ze strażniczek nie ma męża, wszystkie są albo pannami, albo wdowami, jak ona.
– Trudno być jednocześnie żoną i strażniczką – dodała.
Niektóre strażniczki mają dzieci, które oddają na wychowanie niańkom, ona jednak jest bezdzietna. Bez przerwy wbijała wzrok w ziemię.
Cóż, odpowiedziałam, może istotnie nadaje się do tego zajęcia. W jej sektorach przebywa setka kobiet, wszystkie bezradne jak noworodki i skazane na jej wyłączną troskę, toteż musi być dla nich jak czuła matka.
Spod czepka błysnęły ciemne, posmutniałe oczy.
– Mam nadzieję, że tak właśnie jest, proszę pani – odpowiedziała, ponownie strzepując rękaw. Ma duże ręce, podobne do moich, szczupłe i kanciaste.
Przestałam ją wypytywać i podjęłam swój spacer. Poszłam do Mary Ann Cook, Agnes Nash, tej od fałszywych monet, na końcu zaś, jak zwykle, do Seliny.
Zdążyłam już minąć jej celę, kierując się do drugiego korytarza, odwlekałam jednak tę wizytę – podobnie jak zwlekam z opisaniem jej w dzienniku – i odwracałam twarz do ściany, aby nie patrzeć na Selinę. Był to swoisty zabobon, gdyż pomna widoku sali odwiedzin drżałam, że ktoś ustawi klepsydrę i nam: ani jedno ziarnko nie miało prawa się wysmyknąć, nim na dobre nie przestąpię progu celi. Nawet gdy już stałam przy kracie z panią Jelf, uparcie spoglądałam w inną stronę. Odwróciłam głowę, dopiero kiedy strażniczka przekręciła klucz w zamku, a następnie zamknęła nas w celi i odeszła. Wtedy zaś dostrzegłam, że wzrok mój, zamiast spocząć nieruchomo, mimowolnie błądzi po całej jej postaci. Zobaczyłam wystające spod czepka włosy, dawniej bujne, teraz krótkie i wystrzępione. Zobaczyłam szyję, na którą zakładano aksamitną obrożę, nadgarstki, za które przywiązywano ją do krzesła oraz asymetryczną linię ust, które kiedyś przemawiały odmienionym głosem. Ujrzałam to wszystko, owe atrybuty cudacznej kariery: zdawały się zamazywać jej kruchą postać i znaczyć ciało niczym stygmaty. Lecz to nie ona doznała przeobrażenia, tylko ja, za sprawą świeżo poznanych rewelacji. Dokonały we mnie ukradkowej i subtelnej zmiany – jak kropla wina w szklance czystej wody albo drożdże w pospolitym zlepku mąki i jaj.
Serce zabiło mi przyspieszonym rytmem i poczułam ukłucie strachu. Przycisnąwszy rękę do piersi, odwróciłam oczy.
Wówczas przemówiła głosem, który – ku mej bezbrzeżnej uldze! – zabrzmiał znajomo i całkiem zwyczajnie.
– Myślałam, że pani nie przyjdzie. Widziałam, jak pani szła do drugiego sektora.
Podeszłam do stołu i dotknęłam leżącej na nim wełny.
– Muszę odwiedzać również inne kobiety – odrzekłam. Widząc, jak pochmurnieje i spuszcza wzrok, dodałam, że jeśli chce, zawsze mogę przychodzić do niej na końcu.
– Dziękuję – powiedziała.
Jest równie spragniona rozmowy jak pozostałe kobiety. Najpierw poruszyłyśmy kwestie więzienne. Wilgoć ściągnęła do cel ogromne, czarne żuki zwane tutaj "oczkami", od gry w karty; podobno zjawiają się rok w rok. Pokazała mi smugi na bielonych ścianach w miejscach, gdzie rozgniatała owady obcasem. Chodzą słuchy, że niektóre kobiety je oswajają. Inne po prostu je jedzą. Powiedziała, że nie wie, czy to prawda, tak opowiadają strażniczki…
Słuchałam jej opowieści, wzbogaconej licznymi grymasami i gestykulacją. Nie zapytałam, skąd wiedziała o medalionie. Nie wspomniałam o wizycie w siedzibie stowarzyszenia spirytystów, gdzie spędziłam dwie i pół godziny, rozmawiając o niej i sporządzając notatki. Lecz widok Seliny nieodparcie przypominał mi uzyskane informacje. Patrzyłam na jej twarz i myślałam o portretach w gazecie. Spoglądałam na dłonie i widziałam woskowe odciski w gablocie.
Naraz zrozumiałam, że nie mogę odejść, nie mówiąc na ten temat ani słowa. Poprosiłam, żeby opowiedziała mi coś więcej o dawnym życiu.
– Wspomniałaś ostatnio o okresie poprzedzającym wyjazd do Sydenham – dodałam. – Powiedz mi, co wydarzyło się u pani Brink.