Zmarszczyła brwi i spytała, dlaczego chcę to wiedzieć. Odrzekłam, że z ciekawości. Ciekawią mnie historie innych kobiet, ale jej przypadek…
– Cóż, sama wiesz, że jest nieco bardziej niezwykły niż pozostałe…
Zatem uważam go za niezwykły, odezwała się po chwili. Lecz gdybym była spirytystką i całe życie spędziła wśród ludzi podobnych do siebie, nie znalazłabym w nim nic szczególnego.
– Powinna pani kupić naszą gazetę i przejrzeć ogłoszenia: moja pospolitość wyszłaby jak na dłoni! Doszłaby pani do wniosku, że media zaludniają ziemię gęściej niż duchy zaświaty.
Nie, wtedy gdy jeszcze mieszkała z ciotką oraz wynajmowała pokój w hotelu w Holborn, wcale nie była niezwykła…
– Dopiero spotkanie z panią Brink taką mnie uczyniło, Auroro.
Ściszyła głos; pochyliłam się, by zrozumieć jej słowa. Słysząc to niedorzeczne imię, poczułam, że się rumienię.
– Co wywołało tę zmianę? – spytałam. – Co takiego zrobiła pani Brink?
Pani Brink przyjechała do niej do Holborn.
– Zrazu uważałam ją za zwykłą klientkę, lecz wkrótce wyszło na jaw, że została do mnie przyprowadzona. Przyjechała z misją, którą tylko ja mogłam wypełnić.
– Mianowicie?
Selina przymknęła oczy, a kiedy znów je otworzyła, wydawały się nieco większe i zielone jak u kota. Przemówiła uroczyście, jakby opowiadała o czymś szczególnie doniosłym.
– Pragnęła odwiedzin pewnego ducha – wyjaśniła. – Miałam przekazać swoje ciało na jego użytek.
Wytrzymała mój wzrok; kątem oka dostrzegłam na podłodze jakiś ruch. Oczami wyobraźni ujrzałam wygłodniałą więźniarkę, która zdziera z owada pancerz, wysysa sok, odgryza wierzgające nogi.
Potrząsnęłam głową.
– Trzymała cię u siebie i zmuszała do różnych sztuczek – powiedziałam.
– Pomogła mi odnaleźć własne życie – odrzekła. Dokładnie pamiętam jej słowa. – Własną istotę, która czekała na mnie w jej domu. Przywiodła mnie tam, gdzie zostałam odnaleziona przez duchy. Przywiodła mnie do… – Urwała.
– Petera Quicka – dokończyłam za nią. Skinęła głową. Przypomniałam sobie słowa prawników, aluzje na temat charakteru przyjaźni z panią Brink.
– Sprowadziła cię do siebie, abyś nocą mogła go zabierać do jej pokoju…?
Twarz Seliny uległa raptownej zmianie; wydawała się niemal wstrząśnięta.
– Nigdy go do niej nie zabierałam – zaprotestowała. – Nigdy nie zabierałam Petera do pani Brink. Nie sprowadziła mnie z jego powodu.
Nie z jego powodu? Wobec tego z czyjego? Nie odpowiadała, odwróciła tylko oczy i potrząsnęła głową.
– Kogo do niej zabierałaś – ponowiłam pytanie – jeśli nie Petera Quicka? Kogo? Jej męża? Siostrę? Dziecko?
Uniosła rękę do ust.
– Jej matkę, Auroro – odrzekła cicho. – Matkę, która odumarła ją we wczesnym dzieciństwie. Obiecała, że nie odejdzie, że wróci. Ale nie wróciła. Przez dwadzieścia lat poszukiwań pani Brink nie znalazła medium, które umiałoby ją sprowadzić. Wreszcie spotkała mnie. Przyszłam do niej we śnie. Jej matkę i mnie łączyło pewne podobieństwo, pewna… pewna więź. Widząc to, pani Brink zabrała mnie do Sydenham i oddała mi rzeczy swojej matki, która zaczęła przychodzić za moim pośrednictwem i ją odwiedzać. Przychodziła w ciemności i… i niosła jej otuchę.
Wiem, że nie zeznała tego w sądzie; owe słowa musiały ją kosztować mnóstwo wysiłku. Wahała się zdradzić coś więcej i czułam, że na wpół pragnie, bym sama to sobie dopowiedziała. Nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, co też to mogło być. Było wszak dziwne i niepokojące, że dama pokroju pani Brink mogła dostrzec w siedemnastoletniej Selinie Dawes cień zmarłej matki i zapragnęła nadać mu nocą rzeczywistą postać.
Nie podjęłyśmy tego tematu. Zapytałam tylko o Petera Quicka. Czy zatem przychodził wyłącznie do niej? Potwierdziła. Dlaczego? Był jej duchem, opiekunem. Jej atrybutem.
– Przychodził – odrzekła z prostotą – więc cóż mogłam na to poradzić? Należałam do niego.
Na pobladłej twarzy Seliny wykwitły plamy rumieńców. Wyczułam w niej narastające podniecenie, prawie namacalne w stęchłym powietrzu celi. Ogarnęło mnie uczucie bliskie zazdrości.
– Co czułaś, gdy przychodził? – spytałam cicho.
Potrząsnęła głową. Och, jakżeby to ująć? To było niczym utrata własnego ja, odrzucała je jak suknię, pończochy lub rękawiczki…
– Brzmi strasznie! – zawołałam.
– To było straszne! – potwierdziła. – Ale też cudowne. Tyle dla mnie znaczyło, odmieniło moje życie. Mogłam wstępować w inny, lepszy wymiar, jak duch.
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc. Nie wiedziała, jak mi to wyjaśnić. Nie mogła znaleźć odpowiednich słów… Rozejrzała się; jej wzrok spoczął na czymś, co leżało na półce i na ustach Seliny zaigrał tajemniczy uśmieszek.
– Wspomniałaś o sztuczkach – powiedziała. Podeszła bliżej i wyciągnęła rękę, jakby chciała, bym ją ujęła. Niepewnie pomyślałam o medalionie i dziwnej wiadomości w notesie.
– Podnieś mi rękaw – poprosiła łagodnie, nie przestając się uśmiechać.
Nie wiedziałam, do czego zmierza. Rzuciwszy niepewne spojrzenie na jej twarz, ostrożnie podciągnęłam rękaw aż do łokcia. Odwróciła rękę, pokazując mi wewnętrzną stronę przedramienia, bardzo białą, gładką i ciepłą.
– A teraz zamknij oczy – poleciła.
Po chwili wahania spełniłam prośbę i zaczerpnęłam powietrza, przygotowując się na to, co może nastąpić. Ale ona tylko wzięła coś ze stołu, po czym podeszła do półki i sięgnęła po kolejną rzecz. Następnie zapadła cisza. Miałam zamknięte oczy, ale powieki drgały mi mimowolnie. Przedłużająca się cisza potęgowała moją niepewność.
– Chwileczkę – powiedziała Selina, widząc moje zniecierpliwienie. I dodała zaraz: – Już możesz patrzeć.
Powoli uniosłam powieki. Oczami wyobraźni ujrzałam skórę rozciętą tępym nożem. Ale ramię nadal wydawało się gładkie i nienaruszone. Podsunęła je w moim kierunku, choć nie tak blisko jak poprzednio; przedtem oglądałam je w pełnym świetle, teraz zaś spowijał je cień rękawa. Gdybym przyjrzała się uważniej, być może dostrzegłabym pewną skazę lub zaczerwienienie. Lecz Selina nie pozwoliła mi się przyjrzeć. Podczas gdy mrugałam i wytrzeszczałam oczy, uniosła drugą rękę i mocno przesunęła nią po obnażonej skórze. Zrobiła to raz, potem drugi, wreszcie trzeci i czwarty; ujrzałam, jak na ciele występuje szkarłatne słowo, niewyraźne, lecz doskonale czytelne.
Było to słowo: PRAWDA.
Kiedy litery nabrały wyrazistości Selina odsunęła rękę i popatrzyła na mnie uważnie. Spytała, czy jestem pod wrażeniem. Nie odpowiedziałam. Podsunęła rękę bliżej i kazała mi jej dotknąć, kiedy zaś to uczyniłam, poleciła, bym uniosła palce do ust i dotknęła ich językiem.
Z wahaniem uniosłam rękę i popatrzyłam na koniuszki palców. Widniała na nich biaława substancja; eter, pomyślałam, materia duchowa. Czując mdłości, nie odważyłam się skosztować. Widząc to, Selina wybuchnęła śmiechem. Następnie pokazała mi, co wzięła z półki i stołu.
Był to drewniany drut oraz pojemnik z solą. Drutem wydrapała słowo na skórze, a sól nadała literom szkarłatną barwę.
Ponownie ujęłam jej rękę. Litery zdążyły zblednąć. Pomyślałam o "cudach" opisywanych przez gazety spirytystyczne. Miały rzekomo stanowić dowód jej mocy. Ludzie w to uwierzyli, pan Hither i ja również.
– Pokazywałaś to tym nieszczęśliwym biedakom, którzy przychodzili do ciebie po pomoc? – spytałam.
Cofnęła rękę i opuściwszy rękaw, wzruszyła ramionami. Gdyby nie takie znaki, odparła, nadal trwaliby w swoim nieszczęściu. Czy szczypta soli na skórze albo rzucenie w ciemności kwiatka na kolana damy wykluczają istnienie duchów?