– Jak długo muszą spacerować? – spytałam.
– Muszą spacerować przez godzinę.
– A jeśli pada?
– Jeśli pada, spacer zostaje odwołany. Takie dni są istną zmorą dla strażniczek, ponieważ długi pobyt w zamkniętej przestrzeni sprawia, że więźniarki stają się dokuczliwe i nieznośne. – Mówiąc to, panna Haxby popatrzyła uważniej w dół: jedna z pętli zwolniła, zakłócając ogólny rytm.
– To… – tu wymieniła nazwisko jakiejś kobiety – opóźnia tempo w swoim szeregu. Proszę porozmawiać z nią w czasie obchodu, panno Ridley.
Znajomość nazwisk poszczególnych więźniarek wywarła na mnie ogromne wrażenie i nie omieszkałam powiedzieć o tym pannie Haxby. Uśmiechnęła się z wyższością. Odrzekła, że spogląda na nie każdego dnia, odkąd rozpoczęła tu pracę ("Od siedmiu lat pełnię funkcję dyrektorki, a wcześniej byłam główną strażniczką"). Przedtem pracowała jako strażniczka w zakładzie karnym w Brixton. W sumie spędziła w więzieniu dwadzieścia jeden lat, czyli dłużej niż większość skazanych. Chociaż tam w dole są kobiety, które okażą się lepsze od niej. Widziała, jak przychodzą, ale nie doczeka końca ich wyroku…
Spytałam, czy takie kobiety nie ułatwiają jej pracy, muszą bowiem doskonale znać obyczaje panujące w więzieniu.
Skinęła głową.
– O tak. – I dodała, zwracając się do panny Ridley: – Prawda, panno Ridley? Wolimy więźniarki z długimi wyrokami, czyż nie?
– Owszem – potwierdziła strażniczka. – Lubimy więźniarki, które odsiadują długi wyrok za jedno przewinienie. Które kogoś otruły, oblały kwasem albo zabiły dziecko – wyjaśniła, patrząc na mnie. – Którym sąd okazał łaskę i ocalił je od szubienicy. Gdybyśmy miały całe więzienie takich kobiet, mogłybyśmy pozostawić je samym sobie i odesłać strażniczki do domów. Najgorsze są drobne przestępczynie, złodziejki, prostytutki i oszustki, panno Prior! To istne diablice! Urodzone pod ciemną gwiazdą, nieskore do poprawy własnego losu. Jeśli chcą poznać nasze zwyczaje, czynią to wyłącznie na własny użytek: wiedzą, co ujdzie im na sucho, a nam sprawi największą zgryzotę. Diablice!
Podczas całej przemowy zachowała niewzruszony spokój, lecz jej słowa wywarły na mnie przykre wrażenie, ponieważ zadźwięczały twardo jak stal. Zapewne wynikało to jedynie ze skojarzenia z kluczami, które nadal kołysały się u jej pasa, pobrzękując fałszywie, lecz wyobraźnia podsunęła mi obraz rygla: panna Ridley mogła go zasunąć szybko lub powoli, nigdy jednak łagodnie. Spoglądałam na nią przez chwilę, po czym ponownie zwróciłam się do panny Haxby, która w milczeniu przytakiwała podwładnej. Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
– Sama pani widzi – powiedziała – ile emocji budzą w nas podopieczne! – Nie spuszczała ze mnie bacznego spojrzenia. – Uważa nas pani za surowe, panno Prior? – spytała po chwili.
Dodała, że oczywiście mam prawo do własnego zdania na temat więźniarek i z pewnością je sobie wyrobię. Przychodzę tu na prośbę pana Shillitoe, za co jest mu bardzo wdzięczna, i mam postępować tak, jak uważam za stosowne. Musi mi jednak powiedzieć to, co powiedziałaby każdej damie i dżentelmenowi, którzy tu przychodzą.
– Proszę mieć się na baczności – ciągnęła, przesadnie akcentując słowa – i uważać na kobiety z Millbank!
Powiedziała też, że mam pilnować swoich rzeczy. Wiele dziewcząt było dawniej złodziejkami ulicznymi i lepiej nie kłuć ich w oczy zegarkiem ani chusteczką, by nie obudzić starych skłonności. Ostrzegła, abym nie pokazywała podobnych drobiazgów, tak jakbym chowała pierścionki i świecidełka przed oczami służby, aby nie wodzić jej na pokuszenie.
Uprzedziła też, bym zważała na to, co mówię w ich obecności. Nie wolno mi opowiadać o tym, co dzieje się za murami więzienia, w samym więzieniu ani o tym, o czym piszą gazety, gdyż "gazety są tutaj zabronione". Kiedy któraś z więźniarek zechce uczynić mnie swą powiernicą i przyjaciółką, mam doradzić jej tak, jak "zrobiłaby to strażniczka, utwierdzając w żalu za grzechu i podsycając nadzieję na lepszy los". Muszę wszakże uważać, by nie składać żadnych obietnic ani nie pełnić roli pośrednika pomiędzy kobietą a jej rodziną bądź przyjaciółmi przebywającymi na wolności.
– Jeśli więźniarka powie pani, że jej matka leży na łożu śmierci – dodała panna Haxby – jeśli odetnie sobie kosmyk włosów i będzie panią błagać o przekazanie go umierającej, proszę bezwzględnie odmówić. Weźmie go pani, panno Prior, a znajdzie się pani w jej mocy. Obróci ów fakt przeciwko pani i wykorzysta na wszelkie nikczemne sposoby.
Powiedziała, że podczas swego pobytu w Millbank miała do czynienia z jednym lub dwoma takimi incydentami, które okazały się nadzwyczaj przykre w skutkach dla wszystkich zainteresowanych…
Tak oto brzmiały ostrzeżenia panny Haxby. Podziękowałam jej skwapliwie, dotkliwie świadoma niemej obecności gładkolicej strażniczki, która stała nieopodaclass="underline" sytuacja przypominała dziękowanie matce za tak zwane dobre rady, podczas gdy Ellis sprzątała ze stołu talerze. Zatopiona we własnych myślach bez słowa spojrzałam na spacerujące kobiety.
– Lubi pani na nie patrzeć – powiedziała panna Haxby. Dodała, że wszyscy wizytujący lubią stawać przy oknie i obserwować więźniarki. Jej zdaniem ma to równie terapeutyczną moc, co obserwacja rybek w akwarium.
Słysząc to, odeszłam od okna.
Wymieniłyśmy kilka dodatkowych uwag na temat zwyczajów panujących w więzieniu, po czym panna Haxby spojrzała na zegarek i zaproponowała, by panna Ridley oprowadziła mnie po całym zakładzie.
– Proszę wybaczyć, że nie zrobię tego osobiście – dorzuciła. – Ale sama pani rozumie… – Wskazała czarną księgę spoczywającą na biurku. – Czeka mnie dzisiaj dużo pracy. To księga charakterów; uzupełniam ją na podstawie raportów dostarczanych przez strażniczki. – Nałożyła binokle i jej surowe spojrzenie nabrało dodatkowej ostrości. – Muszę sprawdzić, panno Prior – oznajmiła – jak dobrze sprawowały się nasze podopieczne w tym tygodniu… i jak źle!
Panna Ridley wyprowadziła mnie z gabinetu i zeszłyśmy po schodach. Piętro niżej minęłyśmy kolejne drzwi.
– Co to za pomieszczenie, panno Ridley? – spytałam.
Wyjaśniła, że to prywatne pokoje panny Haxby. Pomyślałam, iż to doprawdy niezwykłe leżeć w ciszy panującej w wieży, mając za oknami tylko więzienie.
Spoglądam na plan i widzę zaznaczoną na nim wieżę. Chyba dostrzegam również trasę, którą prowadziła mnie panna Ridley. Żwawo podążała przed siebie, wybierając drogę bezbłędnie niczym igła kompasu nieustannie wskazująca północ. Poinformowała mnie, że korytarze więzienia mają w sumie trzy mile długości; gdy spytałam, czy trudno je od siebie odróżnić, prychnęła. Kiedy jakaś kobieta rozpoczyna pracę w Millbank – powiedziała – wieczorami składa głowę na poduszce, by nieustannie krążyć we śnie białym korytarzem.
– Tak dzieje się przez tydzień – dodała. – Później strażniczka bez trudu rozpoznaje drogę. A po roku marzy tylko o tym, aby zgubić się choć raz, dla odmiany.
Pracowała tu dłużej niż panna Haxby. Mogłaby wypełniać swe obowiązki z zawiązanymi oczyma. Mówiąc to, uśmiechnęła się gorzko.
Ma gładkie, białe policzki przypominające słoninę lub wosk i blade oczy przysłonięte ciężkimi powiekami bez rzęs. Zauważyłam, że jej ręce są bardzo czyste, jak gdyby szorowała je pumeksem. Obcina paznokcie prawie do skóry.
W milczeniu przebyłyśmy drogę do cel, a dokładniej do krat, za którymi znajdował się długi, zimny korytarz przypominający klasztorny krużganek z rzędem drzwi. Miał jakieś sześć stóp szerokości. Podłogę wysypano piaskiem, ściany i sufit ochlapano wapnem. Po lewej stronie, wysoko – zbyt wysoko nawet dla osoby mojego wzrostu – widnieje rząd zakratowanych okien z grubymi szybami; na przeciwległej ścianie znajdują się drzwi prowadzące do cel. Mroczne i bliźniaczo podobne, przywodzą na myśl wierzeje z koszmaru sennego: człowiek staje przed nimi, nie wiedząc, którą klamkę nacisnąć. Z cel sączy się odrobina światła i dolatuje przykry zapach. Smród (wyczułam go już w początkowych korytarzach i czuję nawet teraz, kiedy to piszę!) jest nieuchwytny, ale odrażający. To przytłumiona woń wiader z nieczystościami połączona z nieuniknionym odorem niedomytych ciał i zębów.