– Media, o których opowiadałam – dodała – te z ogłoszeń, w żadnym wypadku nie zawahałyby się sięgnąć po takie środki. Nigdy. – Znała kobiety, które chowały we włosach igły do cerowania, aby wypisywać nimi wiadomości na ciele. Znała mężczyzn, którzy kryli w zanadrzu papierowe rulony, by w mroku nadać głosowi obce brzmienie. – To w naszej profesji chleb powszedni – wyjaśniła – jednego dnia duchy przychodzą, drugiego potrzebują wsparcia…
Tak wyglądało jej życie, nim zamieszkała u pani Brink. Później… cóż, później owe sztuczki przestały się liczyć. Przed wyjazdem do Sydenham cała jej "moc" mogła być jednym wielkim oszustwem!
– Rozumiesz, o czym mówię? Moje dotychczasowe umiejętności były niczym w porównaniu z siłą, którą zyskałam za pośrednictwem Petera.
Popatrzyłam na nią bez słowa. Wiem, że być może nie zdradziła tego nikomu przede mną. Co do mocy, o której teraz mówiła – owej niezwykłości – cóż, odczułam przecież jej wpływ, prawda? Nie sposób zaprzeczyć; wiem, że to musi coś znaczyć. Mimo to wciąż spowijała ją tajemnica, dostrzegałam w niej pewną lukę, cień…
Powiedziałam – podobnie jak wcześniej panu Hitherowi – że nie rozumiem. Owa niezwykła moc przywiodła ją tutaj, do więzienia Millbank. Pomimo opieki Petera Quicka poważnie ucierpiały dwie osoby, w tym jedna poniosła śmierć! Ileż warta jest taka opieka? Ileż wart jest teraz jej talent?
Odwróciła wzrok, powtarzając słowa pana Hithera.
– Duchy rządzą się własnymi prawami – powiedziała – których człowiekowi nie dane jest pojąć.
Zaiste, nie pojmuję praw, które zesłały na nią ten los!
– Chyba że z zazdrości pragnęły, byś umarła i dołączyła do ich grona.
Ale ona tylko zmarszczyła brwi. Nie rozumiała, o czym mówię. Odrzekła powoli, że istnieją duchy, zazdroszczące żywym. Ale nawet one nie pozazdrościłyby jej obecnej sytuacji. Uniosła rękę do szyi i potarła białą skórę.
Znowu pomyślałam o obroży oraz więzach krępujących jej nadgarstki.
W celi panował chłód, zadrżałam. Nie wiem, jak długo rozmawiałyśmy – padło chyba więcej słów, niż tu zapisałam – kiedy jednak spojrzałam w okno, na zewnątrz było zupełnie ciemno. W dalszym ciągu trzymała dłoń przy szyi, kaszlnęła, po czym przełknęła ślinę. Powiedziała, że kazałam jej zbyt dużo mówić. Podeszła do półki, wzięła dzbanek i wypiła nieco wody, a następnie znowu zakaszlała.
W tej samej chwili przy kracie stanęła pani Jelf i zlustrowała nas uważnym spojrzeniem, co ponownie nasunęło mi podejrzenie, że siedziałam tu zbyt długo. Niechętnie podniosłam się z miejsca i skinęłam ręką strażniczce. Popatrzyłam na Selinę. Powiedziałam, że następnym razem podejmiemy przerwany wątek – kiwnęła głową. Nadal pocierała gardło; na ten widok oczy pani Jelf zaszły mgłą. Wypuściła mnie na korytarz, po czym stanęła koło Seliny.
– Co się stało? – zapytała. – Jesteś chora? Mam sprowadzić lekarza?
Patrzyłam, jak prowadzi ją do światła. Naraz usłyszałam swoje nazwisko i zobaczyłam Nash, tę od monet, stojącą za kratą sąsiedniej celi.
– Pani jeszcze tutaj? – zapytała. Następnie wskazała głową celę Seliny i dodała cichym, przesadnym tonem: – Myślałam, że ona panią zaczarowała, zmieniła w żabę lub mysz albo kazała porwać swoim duchom. – Wstrząsnął nią dreszcz. – Duchy! Czy pani wie, że odwiedzają ją nocą? Słyszę, jak przychodzą do jej celi. Słyszę, jak z nimi rozmawia, śmieje się, czasami płacze. Wszystko bym dała, byle tylko nie słyszeć ich głosów. – Ponownie zadrżała i wykrzywiła się.
Może żartowała ze mnie tak jak kiedyś, ale tym razem się nie śmiała. Przypomniawszy sobie słowa panny Craven, powiedziałam, że to pewnie cisza podsyca jej fantazję. Prychnęła. Fantazję? Chyba umie odróżnić duchy od fantazji! Fantazję? Powinnam spędzić jedną noc w jej celi, ciekawe co wówczas powiedziałabym o fantazji!
Wróciła do szycia, mamrocząc pod nosem i potrząsając głową, a ja ponownie znalazłam się przed celą Seliny. Obie kobiety nadal stały pod lampą: strażniczka poprawiła chustkę na szyi Seliny i poklepała ją delikatnie. Nie patrzyły w moją stronę. Może myślały, że odeszłam. Naraz ujrzałam, jak Selina dotyka miejsca, gdzie pod rękawem widniał blednący napis PRAWDA; widząc to, uniosłam palce do ust i poczułam smak soli.
Kiedy pani Jelf wyszła na korytarz, aby zaprowadzić mnie do wyjścia, wciąż stałam z dłonią przy ustach. Po drodze zaczepiła nas Laura Sykes, pytając, czy nie przekazałybyśmy od niej słówka pannie Haxby. Jeśli panna Haxby pozwoli na odwiedziny jej brata, jeśli pozwoli przekazać mu list, na pewno dojdzie do apelacji. O ile tylko panna Haxby zechce jej wysłuchać, wyjdzie stąd w przeciągu miesiąca!
17 grudnia 1872
Dziś rano pani Brink przyszła do mnie, kiedy byłam już ubrana. "Musimy coś ustalić, panno Dawes – powiedziała. – Czy jest pani pewna, że nie mam jej wypłacać pensji?". Od początku nie przyjmowałam od niej pieniędzy i teraz też powiedziałam, że jej gościna starczy za całe honorarium, a poza tym nie mogłabym przyjąć pieniędzy za pośrednictwo duchowe. "Wiedziałam, że to powiesz, drogie dziecko". Zaprowadziła mnie do matczynej szkatułki, która wciąż stoi na toaletce i otworzyła ją. "Nie weźmiesz pieniędzy – powiedziała – ale z pewnością nie odmówisz podarunku. Mam tu coś, co z całego serca pragnę ci ofiarować". Mówiła o naszyjniku ze szmaragdów. Włożyła mi go na szyję, po czym stanęła bardzo blisko, aby go zapiąć. "Nigdy nie sądziłam, że oddam komuś coś, co należało do mojej matki, ale czuję, że pani ma do niego największe prawo. Och! Pasuje jak ulał! Szmaragdy podkreślają barwę pani oczu, tak jak niegdyś jej".
Podeszłam do lustra. Istotnie, te kamienie niezwykle do mnie pasują, chociaż są takie stare. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że nikt nie dał mi nigdy tak ładnego prezentu i z pewnością nie zasługuję na niego za to tylko, że wypełniam wolę duchów. Odrzekła, że doprawdy nie wie, kto zasługuje nań bardziej niż ja.
Wówczas znowu podeszła do mnie i położyła rękę na zapięciu naszyjnika. "Marzę tylko, aby wzmocnić drzemiące w pani siły. Uczyniłabym wszystko, by do tego doprowadzić. Pani wie, jak długo czekałam. Usłyszeć wreszcie słowa, które mi pani przekazuje, och! Myślałam, że to już nigdy nie nastąpi! Ale, panno Dawes, apetyt Margery rośnie. Tak bardzo pragnęłaby ujrzeć kształt lub poczuć na sobie dotyk ręki. Cóż! Wie, że są na świecie ludzie, którzy dokonują podobnych cudów. I bez żalu oddałaby takiej osobie całą szkatułkę klejnotów".
Gładziła naszyjnik i moją skórę. Dotąd każda próba materializacji, którą przeprowadzałam z panem Vincym i panną Sibree, kończyła się fiaskiem. "Czy pani wie, że medium musi mieć specjalną kotarę? – spytałam. – Jest to niezwykle ważne i bardzo niedoceniane". Odrzekła, że wie. Zobaczyłam w lustrze jej twarz; wpatrywała się we mnie. Zobaczyłam też własne oczy, zielone od blasku naszyjnika, zupełnie jakby należały do kogo innego. I chociaż je przymknęłam, wydawało mi się, że wciąż widzę to samo: wpatrzoną we mnie panią Brink oraz moją szyję otoczoną szmaragdami, których łączenia nie były jednak złote, lecz szare, niczym z ołowiu.
19 grudnia 1872
Dzisiaj wieczorem w salonie pani Brink zastałam Ruth. Właśnie przyszyła do pręta ciemną draperię i wieszała ją w poprzek alkowy. Przypatrzywszy się bliżej, zobaczyłam, że to aksamit. "Piękny, prawda? – zapytała, widząc że go dotykam. – Sama go wybrałam. Dla panienki. Moim zdaniem zasługuje panienka na aksamit. To wielki dzień dla panienki, dla pani Brink i dla nas wszystkich. Już nie jest panienka w Holborn". Spojrzałam na nią w milczeniu. Z uśmiechem uniosła materiał do mojej twarzy. Kiedy stałam przy nim w swojej starej, czarnej aksamitnej sukience, Ruth powiedziała: "Zupełnie jakby pochłaniał panienkę cień! Widzę tylko twarz i jasne włosy".