Przesunęła ręką po twarzy. Tym razem sprawa dotyczyła Phoebe Jacobs, złodziejki z sektora D. Wraz z panną Ridley szły ocenić rozmiar szkód.
– Pójdzie pani z nami do zniszczonej celi? – spytała. Zapamiętałam sektor D, z drzwiami pozamykanymi na głucho, apatycznymi pensjonariuszkami oraz smrodliwym powietrzem wypełnionym strzępkami włókien jako najokropniejszy zakątek więzienia. Obecnie wydawał się jeszcze posępniejszy i uderzająco cichy. Na końcu korytarza spotkałyśmy panią Pretty: podwijała rękawy, skubiąc palcami wilgotną górną wargę, jakby dopiero co zeszła z ringu. Na mój widok z aprobatą skinęła głową.
– Przyszła pani obejrzeć pobojowisko? Cóż… cha, cha… jest na co popatrzeć! – Poszłyśmy za nią w kierunku otwartych na oścież drzwi. – Uwaga na suknie – uprzedziła, kiedy panna Haxby i ja stanęłyśmy w progu. – Ta diablica przewróciła kubeł z nieczystościami…
Dziś wieczorem próbowałam opisać stan zrujnowanej celi Helen i Stephenowi; kręcili głowami, ale widziałam, że opowieść nie wywarła na nich większego wrażenia.
– Skoro te pomieszczenia są tak brzydkie – spytała Helen w pewnej chwili – jakim cudem można je zniszczyć lub uczynić jeszcze brzydszymi?
Scena, którą dzisiaj ujrzałam, przerastała ich wyobraźnię. Cela Jacobs przypominała komnatę piekielną albo jeszcze lepiej: przegrodę w mózgu epileptyka po ataku.
– Ich pomysłowość jest zadziwiająca – zauważyła panna Haxby ściszonym głosem, kiedy rozglądałyśmy się dokoła. – Okno: proszę spojrzeć, wyrwała kratę, żeby stłuc szybę. Rura gazowa, to samo; musiałyśmy zatkać otwór szmatą, aby uchronić pozostałe więźniarki przed zaczadzeniem. Koc nie jest podarty, ale rozerwany na strzępy. Robią to zębami. Bywa, że kilka sobie przy tym wyłamią…
Przypominała agenta nieruchomości z inwentarzem szkód: wymieniała jedną po drugiej, kierując moją uwagę na szczegóły owego zniszczenia. Drewniana prycza rozbita na drzazgi, solidne drzwi ze śladami wgnieceń od więziennego trzewika, kartka z regulaminem zerwana ze ściany i podeptana, Biblia (to było najgorsze ze wszystkiego, Helen zbladła, kiedy jej opowiedziałam) podarta i wepchnięta na dno przewróconego wiadra z nieczystościami. Panna Haxby snuła wyliczankę cichym, jednostajnym głosem, a gdy zadałam jej pytanie normalnym tonem, uniosła palec do ust.
– Nie należy mówić zbyt głośno – powiedziała. Obawiała się, że zachęcone przykładem Jacobs kobiety powtórzą jej zuchwały wyczyn.
Wreszcie stanęła obok pani Pretty, aby zarządzić sprzątnięcie tego bałaganu. Następnie wyjęła zegarek.
– Jacobs przebywa w ciemnicy… jak długo, panno Ridley?
Strażniczka odrzekła, że blisko godzinę.
– Chodźmy do niej. – Zawahała się, po czym spojrzała w moją stronę. Zapytała, czy mam ochotę im towarzyszyć. Czy chciałabym zobaczyć ciemnicę?
– Ciemnicę? – Wydawało mi się, że obeszłam cały pięciobok z tuzin razy, a jeszcze nikt nie wymienił przy mnie tej nazwy. – Ciemnicę? – powtórzyłam. – A cóż to takiego?
Przyjechałam do Millbank tuż po czwartej, potem była wspinaczka do zniszczonej celi oraz gruntowne oględziny. W tym czasie korytarze zasnuł półmrok. Jeszcze nie przywykłam do gęstych, więziennych ciemności rozproszonych mętnym światłem kaganków; pogrążone w ciszy cele i wieże ni stąd, ni zowąd wydały mi się obce. Weszłyśmy w nieznany mi korytarz we trzy: panna Ridley, panna Haxby i ja. Ku memu zdumieniu prowadził on w kierunku przeciwnym do położenia sektorów, prosto do serca Millbank. Biegł w dół krętymi schodami i stromymi przejściami, aż wreszcie powietrze stało się jeszcze bardziej lodowate, cuchnące i jakby słone, przez co nabrałam pewności, że znajdujemy się poniżej gruntu, a może nawet pod poziomem samej Tamizy. Wreszcie skręciłyśmy w nieco szerszy korytarz, gdzie zobaczyłam kilkoro starych, drewnianych drzwi. Panna Haxby stanęła przed pierwszymi; na jej znak panna Ridley przekręciła klucz w zamku i pospieszyła oświetlić leżące dalej pomieszczenie.
– Skoro już tu jesteśmy – powiedziała do mnie panna Haxby, kiedy weszłyśmy do środka – proszę rzucić na to okiem. To nasz skład broni. Trzymamy tu kajdany, kaftany i tym podobne rzeczy.
Wskazała na ściany. Popatrzyłam na nie z przerażeniem. Nie były pokryte wapnem, jak ściany na górze, lecz pozostały chropawe, niewykończone i połyskiwały od wilgoci. Na każdej wisiało mnóstwo żelastwa – pierścieni, łańcuchów, kajdan oraz innych skomplikowanych przyrządów, których przeznaczenia mogłam tylko dociekać z drżeniem serca.
Na widok mojej miny panna Haxby uśmiechnęła się posępnie.
– Większość z tych rzeczy pochodzi z dawnych czasów Millbank – wyjaśniła. – Wiszą tu jedynie jako eksponaty. Są jednak czyste i dobrze naoliwione: nigdy nie wiadomo, czy nie okażą się jeszcze potrzebne! Tutaj mamy kajdanki, proszę spojrzeć, niektóre przewidziano dla dziewcząt, są delikatne jak bransoletki! Tutaj kneble… – Pokazała mi skórzane pasy z dziurami, które miały umożliwić swobodne oddychanie, ale "zapobiegały krzykom". Były też pęta, stosowane tylko w przypadku kobiet, nigdy mężczyzn.
– Sięgamy po nie wówczas, gdy więźniarka (co zdarza się nader często!) umyśli sobie położyć się na podłodze i kopać w drzwi. Widzi pani, jak to działa? Ten pas łączy kostkę z udem, ten krępuje ręce. Kobieta jest zmuszona klęczeć i strażniczka karmi ją łyżką. Jest to bardzo męczące i niebawem delikwentka potulnieje jak baranek.
Dotknęłam uniesionego pasa. Widniał na nim wyraźny ślad klamry. Spytałam, czy często używano podobnych przyrządów. Panna Haxby odpowiedziała, że tak często, jak trzeba, jakieś pięć, sześć razy do roku.
– Prawda, panno Ridley?
Panna Ridley skinęła głowa.
– Jednak zasadniczą formą przymusu – ciągnęła panna Haxby – zresztą nader skuteczną, jest kaftan. Proszę zobaczyć. – Podeszła do szafy, z której wyjęła dwa ciężkie, płócienne egzemplarze czegoś tak szorstkiego i bezkształtnego, ze zrazu wzięłam je za worki. Podała jeden pannie Ridley, drugi zaś przyłożyła do siebie, jakby mierzyła suknię przed lustrem. Wówczas zrozumiałam, iż rzeczywiście były to fragmenty garderoby, tyle że w pasie i na rękawach zamiast tasiemek lub wstążek widniały paski.
– Wkładamy je kobietom na więzienne suknie, by uchronić odzież przed zniszczeniem – wyjaśniła. – Proszę spojrzeć na zapięcia. – Na paskach nie było klamer tylko solidne, mosiężne wkręty. – Mamy do nich specjalne klucze. Trzymają jak złoto. Panna Ridley natomiast ma w ręku kaftan bezpieczeństwa.
Ujrzałam nienaturalnie długie rękawy ze smolistej skóry o zaszytych mankietach zakończonych pasami. Podobnie jak paski na pętach, te również nosiły ślady wielokrotnego użytku. Kiedy na nie patrzyłam, czułam jak dłonie zaczynają mi się pocić w rękawiczkach. Teraz też wilgotnieją na samo wspomnienie, chociaż noc jest bardzo zimna.
Kaftany zostały schowane, po czym opuściłyśmy upiorną izbę i ruszyłyśmy dalej korytarzem, by wreszcie dojść do niskiego, kamiennego łuku. Było tu tak wąsko, że nasze spódnice ledwie mieściły się między ścianami. Panna Haxby uniosła jedyną świecę rozpraszającą mrok i osłaniając płomień ręką, aby nie zgasł od słonego, podziemnego przeciągu, oświetlała drogę. Rozejrzałam się dokoła. Nie miałam pojęcia, że w Millbank znajduje się takie miejsce. Odczułam nagły przypływ paniki. Chcą mnie zamordować, pomyślałam. Zabiorą świece i zostawią mnie tu na pastwę losu, bym sama znalazła drogę do światła lub postradała zmysły!