Ujrzałam czworo drzwi. Pani Haxby stanęła przed pierwszymi. Panna Ridley niemal po omacku odszukała właściwy klucz.
Wbrew moim oczekiwaniom drzwi przesunęły się raczej, niż otworzyły: zobaczyłam, że były grube i obite tkaniną jak materac, co miało na celu stłumienie przekleństw i szlochów uwięzionej kobiety. Jacobs musiała jednak usłyszeć szmer, gdyż w ciasnej, mrocznej przestrzeni rozległ się niespodziewany łoskot. Łup! A potem jeszcze raz. Łup!
– Suko! – wrzasnęła. – Przyszłaś zobaczyć, jak gniję! Niech cię diabli, jeśli następnym razem nie poderżnę sobie gardła!
Panna Ridley odsunęła klapkę wizjera z kolejnych drzwi. Zobaczyłam kraty, za którymi panowała ciemność tak gęsta i nieprzenikniona, że nie było na czym zawiesić oczu. Zapatrzywszy się w nią mimowolnie, uświadomiłam sobie, że głowa pęka mi z bólu. Krzyk ustał, z pomieszczenia nie dochodziły najlżejsze odgłosy. Naraz z mroku wychynęła jakaś twarz i przywarła do krat. Oblicze budziło grozę: blade i posiniaczone, o zakrwawionych, pokrytych pianą ustach i dzikich oczach zmrużonych w blasku świecy. Na ten widok panna Haxby drgnęła, a ja zrobiłam krok do tyłu. Więźniarka popatrzyła w moją stronę.
– Co się gapisz? – wrzasnęła.
Panna Ridley huknęła otwartą dłonią w drzwi.
– Uważaj, co mówisz, Jacobs, bo posiedzisz tutaj miesiąc, słyszysz?
Kobieta oparła głowę o kraty i zacisnąwszy usta, dalej świdrowała nas obłąkańczym wzrokiem. Panna Haxby przysunęła się do niej nieco.
– Postąpiłaś bardzo nierozsądnie, Jacobs – powiedziała. – Pani Pretty, panna Ridley i ja jesteśmy bardzo rozczarowane twoją postawą. Zniszczyłaś celę. Zraniłaś się w głowę. Czy tego chciałaś, zranić się w głowę?
Kobieta spazmatycznie chwytała powietrze.
– Musiałam kogoś zranić – odparła. – Co do pani Pretty… suka! Rozerwę ją na kawałki, choćbyście kazali mi tu siedzieć sto lat!
– Wystarczy! – powiedziała panna Haxby. – Dosyć tego. Jutro znowu do ciebie przyjdę. Zobaczymy, jak zaśpiewasz po nocy spędzonej w ciemności. Panno Ridley.
Strażniczka podeszła z kluczem. Na twarzy Jacobs odbił się zwierzęcy strach.
– Nie waż się zamknąć tych drzwi, jędzo! Nie zabierajcie świecy! Och! – Przycisnęła twarz do krat i nim panna Ridley zasunęła wizjer, dostrzegłam w przelocie kaftan. Był to chyba kaftan bezpieczeństwa, z czarnymi rękawami, zapinany na klamry. Kiedy drzwi zostały zamknięte, rozległ się kolejny łoskot (musiała uderzyć w nie głową), po którym nastąpił stłumiony krzyk o nieco innym zabarwieniu: – Proszę mnie nie zostawiać, panno Haxby! Och! Panno Haxby, obiecuję, że będę posłuszna!
Ów krzyk był gorszy od przekleństw. Popatrzyłam na strażniczki, mówiąc, że chyba nie zamierzają zostawić jej samej w takich ciemnościach. Panna Haxby stała jakby kij połknęła. Powiedziała obojętnie, że przyślą tu wartowników, a za godzinę Jacobs dostanie chleb.
– Ale takie ciemności, panno Haxby! – powtórzyłam.
– To kara – odrzekła z prostotą. Odsunęła się, zabierając świecę, jej siwe włosy jaśniały w półmroku. Panna Ridley zamknęła obite drzwi. Krzyki kobiety ucichły, lecz wciąż słyszałam każde słowo.
– Suki! – wrzasnęła. – Niech was piekło pochłonie… i damulkę też! – Na chwilę znieruchomiałam, odprowadzając wzrokiem roztańczony płomyk świecy, po czym ruszyłam za nim tak pospiesznie, że omal się nie potknęłam. Głos stał się jeszcze bardziej przeraźliwy. – Suki, suki! – powtarzała Jacobs. Może nadal krzyczy. – Umrę w tych ciemnościach… słyszysz, paniusiu? Zdechnę tu jak śmierdzący szczur!
– Wszystkie to powtarzają – zauważyła z przekąsem panna Ridley. – Szkoda, że żadna nie dotrzymuje obietnicy.
Myślałam, że panna Haxby ją skarci. Ona jadnak tego nie uczyniła. Szła przed siebie, mijając upiorny skład i kierując się w stronę stromego korytarzyka wiodącego do cel. Wreszcie zostawiła nas, by wrócić do swego oświetlonego gabinetu. Ja z panną Ridley poszłyśmy wyżej. Minęłyśmy celę Jacobs, gdzie pani Pretty wraz z inną strażniczką nadzorowały pracę dwu więźniarek szorujących zabrudzoną podłogę. Następnie zostałam przekazana pani Jelf. Spojrzałam na nią i po odejściu panny Ridley uniosłam ręce do oczu.
– Była pani w ciemnicy – mruknęła domyślnie pani Jelf. Potwierdziłam, pytając, czy godzi się tak traktować kobiety. Pani Jelf tylko odwróciła wzrok i potrząsnęła głową.
W jej sektorach panowała równie niezwykła cisza jak gdzie indziej, kobiety zaś zachowywały się czujnie i nienaturalnie. Widząc mnie w progu, natychmiast zaczynały mówić o incydencie; każda pragnęła wiedzieć, co uległo zniszczeniu, kto zawinił i jak został ukarany.
– Poszła do ciemnicy, prawda? – pytały, wstrząsane dreszczami.
– Siedzi w lochach, panno Prior? Czy to była Morris?
– Burns?
– Czy bardzo ucierpiała?
– Pewnie teraz ma się z pyszna!
– Ja też kiedyś byłam w ciemnicy, pszepani – powiedziała Mary Ann Cook. – To najstraszniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek widziałam. Niektóre dziewczęta nie boją się ciemności, ale nie ja, pszepani. Nie ja.
– Ja też do nich nie należę, Cook – odrzekłam. Nawet Selina uległa ogólnemu nastrojowi. Krążyła po celi, porzucona robótka leżała na stole. Na mój widok zamrugała powiekami, a następnie skrzyżowała ręce na piersi, cały czas przestępując z nogi na nogę, aż zapragnęłam podejść i położyć dłonie na jej ramionach, by ją uspokoić.
– Była awantura – rzuciła, kiedy pani Jelf zamknęła nas w celi. – Kto to? Hoy? Czy Francis?
– Wiesz, że nie mogę ci powiedzieć – odparłam z lekką urazą.
Odwróciła głowę. Odrzekła, że chciała mnie tylko poddać próbie, dobrze wie, iż chodzi o Phoebe Jacobs. Zabrali ją do ciemnicy i wsadzili w kaftan. Czy moim zdaniem to miłe?
Po chwili wahania spytałam, czy miłe było zniszczenie celi, jak uczyniła to Jacobs?
– Myślę, że wszystkie tutaj zapomniałyśmy znaczenia tego słowa – odpowiedziała. – I wcale by go nam nie brakowało, gdyby pewne damy nie przychodziły popisywać się dobrymi manierami!
Jej głos zabrzmiał równie szorstko jak głosy Jacobs i panny Ridley. Usiadłam na krześle i położyłam ręce na stole; prostując palce, zobaczyłam, że drżą. Wyraziłam nadzieję, że nie mówiła poważnie. Burknęła, że wręcz przeciwnie. Czy mam pojęcie, co to za przeżycie słuchać, jak więźniarka obok rujnuje celę?
Zupełnie jakby ktoś sypał ci piaskiem w oczy, nie pozwalając ich zamknąć. To jest jak ból, jak świąd, musisz krzyczeć, inaczej umrzesz! Ale jeśli naprawdę krzykniesz, będziesz… będziesz zwierzęciem! Przychodzą panna Haxby, kapelan, ty… wtedy nie możemy być zwierzętami, musimy być kobietami. Wolałabym, żebyś wcale nie przychodziła!
Nigdy nie widziałam jej równie roztrzęsionej i zdenerwowanej. Powiedziałam, że jeśli dzięki moim wizytom czuje się kobietą, jestem gotowa przychodzić częściej.
– Ach! – zawołała, zaciskając palce na rękawach sukni, aż kostki jej zbielały. – Ach! Oni mówią dokładnie to samo!
Ponownie zaczęła krążyć od okna do kraty, a gwiazda na jej rękawie odbijała blask lampy gazowej, błyskając niczym snop ostrzegawczego światła. Przypomniałam sobie słowa panny Haxby, o tym jak łatwo kobietom udziela się destruktywny nastrój innej więźniarki. Nie mogłam wyobrazić sobie nic gorszego od Seliny zamkniętej w lochach, Seliny w kaftanie, z obłąkaną i zakrwawioną twarzą.
– Kto tak mówi, Selino? – zapytałam, siląc się na spokój. – Masz na myśli pannę Haxby? Pannę Haxby i kapelana?
– Ha! Gdybyż oni przemawiali tak rozsądnie!