Выбрать главу

– Kobiety przychodzą na świat, aby zyskiwać więcej tego samego – dorzuciłam. – Na tym polega ich rola. Jedynie osoby takie jak ja kwestionują istniejący system i podkopują jego fundamenty…

– Powtarzalność czynności – odpowiedziała Selina – trzyma nas przy ziemi, podczas gdy powinnyśmy ulecieć ponad nią, lecz dopóki się nie zmienimy, dopóty nie mamy co na to liczyć. A co do kobiet i mężczyzn… cóż, w pierwszej kolejności należałoby wyeliminować właśnie to.

Nie zrozumiałam. Uśmiechnęła się pobłażliwie.

– Czyżbyś sądziła, że wstępując do wyższej sfery, zabierzemy ze sobą nasze ziemskie cechy? Tylko nowe, oszołomione duchy poszukują w sobie oznak cielesności. Widzą przewodnika i nie wiedzą, jak się doń zwracać. Pytają: "Jesteś kobietą czy mężczyzną?". Lecz przewodnik jest zarówno obojgiem, jak i żadnym z nich. Dopiero kiedy to pojmą, mogą ruszyć w dalszą drogę.

Próbowałam wyobrazić sobie świat, o którym mówiła, świat zamieszkany przez ojca. Wyobraziłam sobie tatę, nagiego i bezpłciowego, oraz siebie u jego boku. Wizja była tak zatrważająca, że pot wystąpił mi na czoło.

Nie, jej słowa były pozbawione sensu. To niemożliwe. Jakim cudem? Nastałby chaos!

– Nastałaby wolność.

– Mielibyśmy do czynienia ze światem pozbawionym cech indywidualnych. Ze światem bez miłości.

– Ze światem stworzonym z miłości. Czy uważasz, że istnieje tylko rodzaj miłości, jaką twoja siostra darzy męża? Myślisz, że tu na przykład stoi wąsaty mężczyzna, a tam kobieta w sukni? Czy ci nie mówiłam, że w wyższej sferze nie ma podziału na wąsy i suknie? Co zrobi twoja siostra, jeśli jej mąż umrze, a ona weźmie sobie następnego? Do kogo poleci, kiedy już dokona żywota? Albowiem nie ma wątpliwości, że do kogoś poleci, wszyscy do kogoś polecimy, powrócimy do fragmentu lśniącej materii, od którego przemocą nas oderwano, a z którym tworzymy całość. Może tak się składać, że obecny mąż twej siostry stanowi jej drugą połówkę tworzącą więź z jej duszą. Oby tak właśnie było. Może być nią jednak kolejny mąż, albo żaden z nich. Może być to ktoś, na kogo za życia nigdy by nie spojrzała, od kogo dzieli ją jakaś fałszywa bariera.

Aż dziw bierze, jakże niezwykła była ta nasza rozmowa, prowadzona za zamkniętą kratą, pod czujnym okiem patrolującej pani Jelf, wśród kaszlu i utyskiwania trzystu kobiet oraz grzechotu kluczy i rygli. Lecz pod spojrzeniem zielonych oczu Seliny zapomniałam o bożym świecie. Patrzyłam tylko na nią, słyszałam jej głos, kiedy zaś wreszcie udało mi się przemówić, zadałam jej pytanie:

– Jak rozpoznać ową pokrewną duszę, Selino?

– To się czuje – odparła. – Czy szukasz powietrza, chcąc głęboko odetchnąć? Owa miłość przyjdzie, a gdy to nastąpi, będziesz wiedziała. Wówczas uczynisz wszystko, aby ją zatrzymać, ponieważ utrata oznaczałaby twoją śmierć.

W dalszym ciągu spoglądała na mnie, lecz teraz jej spojrzenie nabrało dziwnego wyrazu. Popatrzyła na mnie, jak gdyby widziała mnie po raz pierwszy w życiu. Następnie odwróciła się, jakby zawstydzona własną otwartością.

Raz jeszcze spojrzałam na podłogę. Plama wosku zniknęła.

20 listopada 1874

Kolejny list od Priscilli i Arthura, tym razem z Włoch, z Piacenzy. Kiedy opowiedziałam o nim Selinie, kazała mi powtórzyć nazwę miejscowości trzy- albo czterokrotnie: "Piacenza, Piacenza…" – i uśmiechnęła się, zasłuchana.

– Brzmi bardzo poetycznie – stwierdziła.

Wyznałam, że dawniej podzielałam jej zdanie. Za życia taty leżałam często w łóżku z otwartymi oczami i zamiast pacierza, odmawiałam litanię włoskich miast – Werona, Reggio, Rimini, Como, Parma, Piacenza, Cosenza, Mediolan… I godzinami wyobrażałam sobie podróż do tych miejsc.

– Przecież jeszcze nic straconego – odrzekła.

– Chyba jednak tak – powiedziałam z uśmiechem.

– Przed tobą wiele lat życia – zaoponowała.

– Ale już nigdy nie pojadę tam taka, jak wówczas.

– Ale taka, jak teraz – odparta. – Albo taka, jaka wkrótce będziesz.

I popatrzyła mi w oczy, aż byłam zmuszona odwrócić głowę.

Następnie zapytała, na czym polegała moja fascynacja tym krajem.

– Ach, Włochy muszą być najdoskonalszym miejscem na ziemi! – zawołałam bez chwili zastanowienia.

Spędziłam tyle lat, pomagając ojcu w pracy, widziałam w książkach i na rycinach tyle cudownych obrazów i posągów – w czerni, bieli, szarości, przydymionym szkarłacie.

– Ale odwiedzić Uffizi, Watykan – dodałam – wejść do wiejskiego kościoła ozdobionego freskami byłoby niczym wstąpić w świat barwy i światła!

Opowiedziałam Selinie o domu we Florencji, na Via Ghibellina, gdzie można obejrzeć pokoje Michała Anioła, zobaczyć jego pantofle i laskę, sekretarzyk, na którym pisał. To dopiero coś! Albo odwiedzić mauzoleum Dantego w Rawennie.

– Wyobraź sobie dni, długie i ciepłe przez okrągły rok. Wyobraź sobie place z fontannami i obsypane kwieciem drzewka pomarańczowe; ich słodka woń wypełnia ulice, podczas gdy nasze wypełnia tylko mgła! Ludzi, szczerych i prostolinijnych. My, Angielki, możemy tam spacerować bez przeszkód. Tylko pomyśl, jak migocze tamtejsze morze! Wyobraź sobie Wenecję, która tak dalece do niego przynależy, że musisz wynająć łódź, by dopłynąć na drugi koniec miasta…

Bez opamiętania mówiłam dalej. Naraz dotarło do mnie brzmienie tych słów i zobaczyłam, jak Selina przysłuchuje się im z uśmiechem. Stała z twarzą na wpół zwróconą do okna; padające światło łagodziło ostre, asymetryczne rysy, nadając im subtelną linię. Przypomniałam sobie, co czułam, widząc ją po raz pierwszy, jak dalece przypominała "Veritas" Crivellego. Musiałam zmienić się na twarzy, gdyż spojrzała na mnie pytająco. Dlaczego umilkłam? O czym myślę?

Wytłumaczyłam, że myślę o galerii we Florencji i jednym z wiszących tam obrazów. Zapytała, czy o tym, który miałam oglądać wraz z ojcem i przyjaciółką? Zaprzeczyłam; nie, wówczas jeszcze ów obraz nic dla mnie nie znaczył…

Zmarszczyła brwi, kiedy zaś odmówiłam dalszych wyjaśnień, potrząsnęła głową i wybuchnęła śmiechem.

Musi uważać, by więcej tego nie zrobić. Bowiem gdy pani Jelf wypuściła mnie z celi i dotarłam do bramy dzielącej więzienie dla kobiet od więzienia dla mężczyzn, usłyszałam wołanie. Rozejrzawszy się, zobaczyłam pannę Haxby, która zmierzała ku mnie z oficjalnym wyrazem twarzy. Nie widziałam przełożonej od czasu wyprawy do lochów; trzymałam się jej wówczas tak kurczowo, że samo wspomnienie wywołało u mnie rumieniec. Zapytała, czy poświęcę jej chwilę. Kiedy skinęłam głową, odprawiła towarzyszącą mi strażniczkę i sama wyprowadziła mnie przez bramę.

– Jakże się pani miewa, panno Prior? – spytała. – Widziałyśmy się ostatnio w nader niesprzyjających okolicznościach, w związku z czym nie miałam okazji zapytać o pani postępy. Musi pani uważać mnie za opieszałą.

Dodała, że w rzeczywistości opiekę nade mną powierzyła strażniczkom; słały jej sprawozdania, "zwłaszcza moja zastępczyni, panna Ridley", wedle których radziłam sobie świetnie bez niczyjej pomocy.

Dotąd nie przyszło mi do głowy, iż mogę być tematem "sprawozdań" tudzież jakiejkolwiek wymiany poglądów pomiędzy panną Haxby a jej podwładnymi. Pomyślałam o wielkiej księdze spoczywającej na biurku przełożonej. Ciekawe, czy widnieje tam specjalny dział poświęcony damom wizytującym.

Mimo to odrzekłam, że wszystkie strażniczki okazały mi wiele wsparcia i życzliwości. Stanęłyśmy przed kolejną bramą, czekając, aż strażnik przekręci klucz w zamku; oczywiście klucze panny Haxby są tutaj bezużyteczne. Zapytała mnie, co sądzę o więźniarkach. Dodała, że kilka z nich – Ellen Power, Mary Ann Cook – wypowiadało się o mnie z wielką sympatią.