Выбрать главу

– Zaskarbiła sobie pani ich przyjaźń! – powiedziała. – Doceniają to. Uwaga damy budzi w nich bowiem zainteresowanie własnym losem.

Wyraziłam nadzieję, iż tak właśnie jest. Panna Haxby zerknęła na mnie przelotnie.

– Naturalnie zawsze istnieje ryzyko – zauważyła – że owa przyjaźń zwiedzie więźniarkę na manowce, powodując nadmierne zainteresowanie własną osobą. Nasze podopieczne spędzają większość czasu w samotności, co niekiedy pobudza ich wyobraźnię. Przychodzi dama, nazywa je przyjaciółkami, po czym wraca do swojego świata, o którym więźniarka nie ma zwykle bladego pojęcia.

Miała nadzieję, że jestem świadoma owego niebezpieczeństwa. Kiedy zapewniłam, że tak, odparła, iż znajomość teorii nie zawsze sprawdza się w praktyce.

– Zastanawiam się – powiedziała wreszcie – czy nie darzy pani niektórych pensjonariuszek specjalnymi… względami.

Chyba na moment zwolniłam kroku, a następnie ruszyłam naprzód nieco energiczniej niż poprzednio. Naturalnie wiedziałam, kogo ma na myśli, odgadłam to natychmiast.

– Których, panno Haxby? – zapytałam przekornie.

– Zwłaszcza jednej, panno Prior. – Uparcie unikałam jej spojrzenia.

– Domyślam się, że chodzi o Selinę Dawes? – zapytałam. Kiwnęła głową. Oświadczyła, że według relacji strażniczek najwięcej czasu spędzam właśnie w celi Dawes.

Panna Ridley ma długi język, pomyślałam z goryczą. Ale tego należało się spodziewać. Odebrali jej włosy, ubrania. Każą jej się pocić we wstrętnej, więziennej sukni, niszczyć delikatne dłonie bezsensowną pracą: to oczywiste, że zechcą pozbawić ją również okruchów szczęścia i otuchy, jaką czerpie z moich wizyt. I ponownie przypomniałam sobie chwilę, kiedy ujrzałam Selinę po raz pierwszy, z fiołkiem. Od początku było dla mnie jasne, że gdyby znaleźli u niej ten kwiat, zabraliby go i podeptali. Tak samo teraz chcieli zdeptać naszą przyjaźń. Była "wbrew przepisom".

Miałam dość oleju w głowie, by ukryć rozgoryczenie. Wyjaśniłam, że owszem, zainteresował mnie przypadek Dawes; sądziłam, że wizytujący ma prawo traktować każdego więźnia indywidualnie. Tak jest, odrzekła panna Haxby. Moje poprzedniczki niosły wsparcie wielu dziewczętom, znajdowały im pracę i pomagały zacząć nowe życie, z dala od wstydliwej przeszłości i starych wpływów, a niekiedy z dala od samej Anglii, w koloniach, gdzie znajdowały mężów.

Czy mam tego rodzaju plany wobec Seliny Dawes, zapytała, obrzucając mnie bystrym spojrzeniem.

Odpowiedziałam, że nie mam wobec Seliny żadnych planów. Chciałam jedynie dodać jej otuchy, której tak bardzo potrzebuje.

– Przecież pani o tym wie – dorzuciłam. – Zna pani jej losy. I wie, że znalazła się w szczególnej sytuacji. To nie dziewczyna, której można znaleźć posadę pokojówki. Jest wrażliwa i myśląca. Więzienny rygor stanowi dla niej ciężką próbę, cięższą niż dla pozostałych kobiet.

– Przyniosła pani do nas swój pogląd na świat – odparła po chwili panna Haxby. – My jednak mamy nieco zawężoną perspektywę. – Uśmiechnęła się, ponieważ właśnie zmuszone byłyśmy spłaszczyć suknie i iść jedna za drugą. Dodała, że "specjalne traktowanie" nie jest wskazane, chyba że sama uzna je za stosowne. Dawes dostąpiła już tego przywileju. Jeśli zaś nadal będę wyróżniać jedną więźniarkę, nie tylko spotęguje to jej niezadowolenie z własnego losu, ale i wzbudzi niechęć pozostałych kobiet.

Krótko mówiąc, ona i jej podwładne będą mi głęboko wdzięczne, jeśli w przyszłości ograniczę wizyty u Dawes i postaram się je skrócić.

Odwróciłam głowę. Początkowe rozgoryczenie przemieniło się w lęk. Przypomniałam sobie śmiech Seliny: podczas moich pierwszych wizyt nawet się nie uśmiechała, była smutna i zasępiona. Zapewniała, że wyczekuje moich odwiedzin, gdyż czas w Millbank dłuży się tak bardzo, iż moja nieobecność budzi w niej dotkliwe rozczarowanie. Jeśli teraz przestanie mnie widywać, pomyślałam, równie dobrze mogliby zamknąć ją w lochu!

Niech więc zamkną i mnie, dorzucił głos w mojej głowie.

Postanowiłam nie dać nic po sobie poznać. Panna Haxby wciąż patrzyła na mnie badawczo; strażnik przy bramie również rzucił mi zaciekawione spojrzenie. Poczułam, że się rumienię i mocno splotłam przed sobą ręce. Za naszymi plecami zabrzmiały kroki; odwróciwszy się, zobaczyłam pana Shillitoe. Zawołał mnie.

– Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności – powiedział. Skinął głową pannie Haxby i ujął moją dłoń, pytając o przebieg wizyt.

– Wizyty nie budzą moich zastrzeżeń – odrzekłam. Na szczęście mój głos zabrzmiał spokojnie. – Panna Haxby udzieliła mi jednak pewnych wskazówek.

– Ach tak? – zainteresował się pan Shillitoe.

Panna Haxby wtrąciła, że przestrzegła mnie przed faworyzowaniem niektórych więźniarek. Owa "protekcja" mogłaby bowiem okazać się nieprzewidywalna w skutkach. Chodzi o Dawes, tę spirytystkę.

– Ach tak – powtórzył nieco innym tonem pan Shillitoe. Dodał, iż często rozmyśla o Selinie Dawes i o tym, jak odbiera swe nowe położenie.

Bardzo źle, odpowiedziałam. Dodałam, że jest słaba, co bynajmniej go nie zdziwiło. Wszystkie osoby jej pokroju łatwo podupadają na zdrowiu; czyni je to bardziej podatnymi na nienaturalne wpływy, które określają mianem "duchowych". Duchowe czy nie, nie ma w nich pierwiastka boskiego – żadnego dobra ani świętości – co zawsze w końcu odsłania ich prawdziwe, nikczemne oblicze. Dawes stanowi doskonałe potwierdzenie tej teorii! Najchętniej ujrzałby obok niej wszystkich spirytystów z całej Anglii!

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Panna Haxby szczelniej otuliła się mantylą. Po chwili przyznałam mu rację. Moim zdaniem Dawes istotnie padła ofiarą jakiejś niewytłumaczalnej siły. Była jednak wrażliwą dziewczyną i ciężko znosiła więzienny żywot. Potrzebowała wsparcia.

– Ma wsparcie strażniczek – wtrąciła panna Haxby. – Podobnie zresztą jak jej współtowarzyszki.

Wyjaśniłam, że potrzebowała wsparcia wizytującej – przyjaciela, osoby z zewnątrz. Potrzebowała czegoś, na czym może skupić swe myśli podczas pracy i odpoczynku, a szczególnie nocą, gdy wokół zalega cisza.

– Wtedy bowiem najbardziej odczuwa działanie owych niszczycielskich sił. Jak wspomniałam, jest słaba. One zaś wzmagają jej lęki.

Panna Haxby odrzekła, że gdyby miała pobłażać każdej więźniarce, którą dopadają "lęki", musiałaby zatrudnić cały zastęp wizytujących!

Ale pan Shillitoe zmrużył oczy i postukał butem o kamienną podłogę, pogrążony w głębokim namyśle. Obie utkwiłyśmy wzrok w jego twarzy: stałyśmy przed nim niczym dwie zawzięte matki – prawdziwa i fałszywa – przed Salomonem, wykłócając się o dziecko…

Wreszcie pan Shillitoe popatrzył na pannę Haxby i powiedział, iż jest skłonny przyznać mi rację. Ciąży na nich bowiem podwójny obowiązek wobec więźniarek: zarówno by je karać, jak i chronić. Być może w przypadku Dawes należałoby stosować to drugie, choć z nieco większą… rozwagą. A zastęp wizytujących istotnie byłby jak znalazł!

– Powinniśmy być wdzięczni pannie Prior za jej starania.

Panna Haxby pospieszyła z zapewnieniem o swojej wdzięczności. Dygnęła; klucze u jej pasa zadźwięczały. Kiedy odeszła, pan Shillitoe ponownie ujął moją rękę.

– Ojciec byłby z pani bardzo dumny!

10 marca 1873

Na seanse przychodzi teraz tyle osób, że gdy pokój wypełni się cały, Jenny staje w drzwiach i zbiera bileciki, prosząc, aby goście zjawili się kiedy indziej. Przychodzą głównie kobiety, choć bywa, że niektóre przyprowadzają dżentelmenów. Peter woli damy. Podchodzi blisko nich, pozwala wziąć się za rękę i dotknąć wąsów. Przypalają mu papierosy. Mówi: "Do kaduka, ależ z pani ślicznotka! Po tej stronie raju nie widziałem ładniejszej!". One wtedy wybuchają śmiechem i karcą go żartobliwie. Myślą, że pocałunki ducha się nie liczą.