Выбрать главу

Panom dokucza. "Ten jegomość złożył w zeszłym tygodniu wizytę całkiem niebrzydkiej panience – oznajmia. – Bukiet bardzo jej się spodobał!". Następnie kieruje wzrok na żonę i gwiżdżąc pod nosem, dodaje: "Taaakie buty, ani słowa więcej, umiem dochować tajemnicy!". Dzisiaj wieczorem towarzyszył nam niejaki pan Harvey, który przyszedł w jedwabnym kapeluszu. Peter wziął ów kapelusz i paradował w nim po salonie. "Patrzcie, jaki ze mnie elegant. Jestem Peter Quick z Savile Row. Szkoda, że nie widzą mnie inne duchy". Pan Harvey pozwolił mu zatrzymać kapelusz, za co Peter był niezmiernie wdzięczny. Kiedy jednak wrócił za kotarę, nachylił się ku mnie i spytał szeptem: "Co mam z nim teraz zrobić? Wsadzić do nocnika pani Brink?". Parsknęłam śmiechem, co nie uszło uwadze obecnych i musiałam zawołać, że Peter mi dokucza.

Kiedy później zajrzeli za zasłonę, oczywiście nic tam nie było i wszyscy kręcili głowami, wyobrażając sobie, że Peter wrócił w zaświaty w kapeluszu pana Harveya. Kapelusz znalazł się w przedpokoju; miał zniszczone rondo i dziurawe denko. Pan Harvey doszedł do wniosku, że pewnie był zbyt "namacalny", by przetrwać podróż w zaświaty i że Peter wykazał zadziwiającą odwagę, próbując go zabrać. Trzymał kapelusz tak, jakby miał w ręku cenny eksponat. Powiedział, że umieści go w gablotce jako trofeum spirytystyczne.

Ruth powiedziała mi potem, że kapelusz nie pochodził wcale z Savile Row, tylko od taniego krawca z Bayswater. I że pan Harvey może udawać bogacza, ale na kapeluszach nie zna się w ogóle.

21 listopada 1874

Jeszcze nie ma północy; jest okropnie zimno i ponuro, a ja czuję się wyczerpana i oszołomiona chloralem, ale w domu panuje spokój, dlatego muszę to napisać. Otrzymałam kolejny znak od duchów Seliny. A gdzież mogę o nim opowiedzieć, jeśli nie tutaj?

Wydarzyło się to, kiedy przebywałam w Garden Court. Poszłam tam dzisiaj rano i zabawiłam do trzeciej, po powrocie zaś swoim zwyczajem udałam się prosto na górę, do pokoju. Od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. W pomieszczeniu panował mrok, dlatego bardziej wyczułam zmianę, niż ją dostrzegłam. Uderzyła mnie straszna myśl, że może matka znalazła dziennik i go przeczytała.

Ale nie chodziło o dziennik; postąpiwszy kolejny krok do przodu, zrozumiałam. Na biurku stały kwiaty w wazonie przestawionym z półki nad kominkiem. Były to kwitnące gałązki drzewka pomarańczowego… drzewko pomarańczowe, w samym sercu angielskiej jesieni!

Nie mogłam się ruszyć z miejsca. Stałam w płaszczu, z rękawiczkami w zaciśniętej pięści. Płonął ogień w kominku, powietrze było ciepłe i przesycone aromatem kwiatów: to właśnie ów zapach musiał zwrócić moją uwagę, gdy tylko weszłam do pokoju. Zadrżałam. Chciała zrobić mi przyjemność, pomyślałam, a przeraziła mnie śmiertelnie. Kwiaty wzbudziły we mnie paniczny strach!

Ależ z ciebie idiotka, zawstydziła mnie kolejna myśl. A kapelusze taty na wieszaku? Kwiaty z całą pewnością pochodzą od Priscilli. Musiała przysłać je z Włoch… Podeszłam do wazonu i wtuliłam w nie twarz. Prezent od Pris, pomyślałam. Od Pris. I ogarnęło mnie rozczarowanie, równie dotkliwe jak poprzedni strach.

Mimo to nadal nie byłam pewna. Uznałam, że muszę to wyjaśnić. Odstawiwszy wazon, zadzwoniłam po Ellis i spacerowałam po pokoju, dopóki nie usłyszałam pukania. Ale to nie była Ellis: zamiast niej zjawiła się Vigers, jakby bledsza i szczuplejsza niż zwykle, z rękawami podwiniętymi do łokci. Wyjaśniła, że Ellis nakrywa do stołu, i tylko ona lub kucharka mogły przyjść na moje wezwanie.

– Nie szkodzi – odrzekłam. – Wszystko jedno. – Kto przyniósł te kwiaty? – zapytałam.

Obrzuciła bezmyślnym spojrzeniem biurko i wazon, po czym znów popatrzyła na mnie.

– Że jak, panienko?

Kwiaty! Przecież nie było ich tu, kiedy wychodziłam. Ktoś przyniósł je do domu i ustawił w wazonie z majoliki. Ona? Nie, nie ona. Czy spędziła w domu cały dzień? Tak jest. Wobec tego musiał przyjść posłaniec z przesyłką. Od kogo nadeszła? Od mojej siostry, panny Priscilli -pani Barclay – z Włoch?

Vigers nie miała pojęcia.

Zapytałam, czy ma pojęcie o czymkolwiek. Kazałam jej sprowadzić Ellis. Posłusznie zbiegła na dół, po czym obie stanęły w drzwiach i patrzyły, jak krążę po pokoju, gestykulując nerwowo. Kwiaty! Kwiaty! Kto przyniósł je do mojego pokoju i postawił w wazonie? Kto odebrał paczkę przysłaną przez siostrę?

– Paczkę, panienko? – Nie było żadnych paczek. Żadnych paczek od Priscilli? Od nikogo. Ponownie owładnął mną strach. Podniosłam rękę do ust; jej drżenie nie uszło uwagi Ellis. Zapytała, czy ma zabrać kwiaty. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie wiedziałam, co rzec ani jak się zachować. Pokojówki spoglądały na mnie wyczekująco. Nagle z dołu usłyszałam trzaśniecie drzwi i szelest matczynej sukni.

– Ellis? Ellis, czy ty tam jesteś? – Matka dzwoniła na nią i zirytowana długim czekaniem wyszła na korytarz.

– Dosyć już, wystarczy! – powiedziałam szybko. – Zostawcie kwiaty i idźcie!

Ale matka okazała się szybsza niż ja. Popatrzywszy w górę, zobaczyła obie pokojówki stojące w progu mojego pokoju.

– O co chodzi, Ellis? Czy to ty, Margaret? – Na schodach zabrzmiały jej kroki. Usłyszałam, jak Ellis odwraca się i mówi, że panna Margaret pyta o kwiaty. Kwiaty? Jakie znowu kwiaty?

– Nic się nie stało, mamo! – zawołałam. Ellis i Vigers nadal sterczały w drzwiach. – Idźcie sobie – poleciłam. – No idźcie.

Ale matka wyrosła za ich plecami, zastępując drogę. Spojrzała na mnie, a potem na biurko.

– Cóż za śliczny bukiet! – Ponownie przeniosła na mnie wzrok. – O co chodzi? – zapytała. – Dlaczego jesteś taka blada? I dlaczego tu tak ciemno?

Kazała Vigers zapalić lampę.

Odrzekłam, że nic się nie stało. Pomyliłam się i niepotrzebnie zawracałam głowę służącym.

– Pomyliłaś się – powtórzyła matka. – A cóż to ma znaczyć? Ellis?

– Panna Prior mówiła, że nie wie, kto przyniósł kwiaty, pszepani.

– Nie wie? Margaret, jak możesz tego nie wiedzieć?

Odpowiedziałam, że wiem, tylko coś mi się pomieszało. Powiedziałam… powiedziałam, że sama przyniosłam kwiaty. Nie patrząc jej w oczy, widziałam wyraźnie, jak marszczy brwi. Wreszcie mruknęła coś do pokojówek, które natychmiast opuściły pokój, po czym weszła do środka i zamknęła drzwi. Poczułam się nieswojo: zwykle zagląda tu tylko wieczorami. Zapytała, co to za brednie. Wciąż unikając jej wzroku, odrzekłam, że to nie żadne brednie, lecz niemądra pomyłka. I lepiej niech idzie, bo muszę zdjąć buty i zmienić suknię. Zaczęłam krzątać się po pokoju, powiesiłam płaszcz i upuściłam rękawiczki. Podniosłam je, po czym upuściłam ponownie.

Jak to: pomyłka? Jak mogłam kupić kwiaty, a potem o tym zapomnieć? Gdzie ja miałam głowę? I jak mogłam stracić panowanie nad sobą w obecności pokojówek…

Odpowiedziałam, że wcale nie straciłam panowania nad sobą; głos zadrżał mi jednak niebezpiecznie. Podeszła trochę bliżej. Wykonałam niezdarny gest, kładąc sobie dłoń na ramieniu, zanim zdążyła zacisnąć na nim palce, i stanęłam do niej bokiem. Wówczas mój wzrok padł na kwiaty i złowiłam w nozdrza ich zapach, mocniejszy niż przedtem. Odwróciłam się gwałtownie. Jeśli matka zaraz stąd nie wyjdzie, pomyślałam, rozpłaczę się albo ją uderzę!