Ona jednak nie dawała za wygraną.
– Dobrze się czujesz? – spytała, a gdy milczałam, sama odpowiedziała: – Niedobrze.
Widziała, co się święci. Zbyt często przebywałam poza domem, co dla mnie niewskazane. Sama się prosiłam o nawrót choroby.
– Ale ja czuję się doskonale! – zaoponowałam.
Doskonale? Czy aby na pewno słyszę swój głos? Czy zdaję sobie sprawę, jak rozmawiałam ze służącymi? Pewnie siedzą teraz na dole i szepczą…
– Nie jestem chora! – wykrzyknęłam. – Jestem zdrowa jak ryba, a po mojej chorobie nie zostało ani śladu! Wszyscy tak mówią. Pani Wallace też.
Pani Wallace nie widziała mnie w takim stanie, odparła kategorycznie matka. Nie widziała, jak wracam z Millbank, blada niczym upiór. Nie widziała, jak do późnych godzin nocnych przesiaduję przy biurku, napięta i niespokojna…
Słuchając jej, zrozumiałam, że pomimo podejmowanych przeze mnie środków ostrożności, pomimo mej skrytości i milczenia, obserwowała mnie tak, jak czynią to panna Ridley i panna Haxby. Odrzekłam, że zawsze cierpiałam na bezsenność, nawet przed śmiercią taty, nawet w dzieciństwie. I że to o niczym nie świadczy, a poza tym lekarstwo zawsze przynosi mi spodziewaną ulgę. Natychmiast oświadczyła, że w dzieciństwie nadmiernie mi pobłażano. Zbyt dużo czasu spędzałam z ojcem, który psuł mnie niemiłosiernie, co spowodowało wzmożony żal po jego utracie.
– Zawsze to powtarzałam! A teraz znów konsekwentnie zmierzasz w kierunku choroby…
W odpowiedzi krzyknęłam, że jeśli nie zostawi mnie w spokoju, to naprawdę się rozchoruję! Pospiesznie podeszłam do okna i stanęłam twarzą do szyby. Nie pamiętam, jak to skomentowała: puściłam jej słowa mimo uszu, nie siląc się na odpowiedź. Wreszcie poleciła mi zejść na dół, aby dotrzymać jej towarzystwa, a jeśli nie zrobię tego w ciągu dwudziestu minut, przyśle Ellis. I wyszła.
Stałam, wyglądając przez okno. Na rzece zobaczyłam łódź, na której jakiś mężczyzna uderzał młotkiem w blachę. Śledziłam ruchy jego ramienia, które na przemian wznosiło się i opadało. Iskry uciekały spod młotka, lecz huk docierał do mnie z pewnym opóźnieniem: nim zdążył wybrzmieć do końca, młotek ponownie wędrował w górę.
Naliczywszy trzydzieści uderzeń, zeszłam do matki.
Nie odezwała się ani słowem, widziałam jednak, że uważnie spogląda na moje dłonie i twarz, próżno wypatrując oznak słabości. Później spokojnie poczytałam jej "Małą Dorrit", a teraz siedzę przy przygaszonej lampie, starannie zapisując to wszystko – pomimo chloralu pewnie trzymam pióro. Mogłaby przycisnąć ucho do drzwi, a i tak nie złowiłaby najlżejszego szmeru. Mogłaby uklęknąć i zajrzeć przez dziurkę od klucza. Zasłoniłam ją kawałkiem tkaniny.
Gałązki drzewka pomarańczowego stoją na wprost mnie. W dusznym pokoju ich intensywna woń przyprawia mnie o zawrót głowy.
23 listopada 1874
Dzisiaj ponownie odwiedziłam czytelnię stowarzyszenia spirytystów. Raz jeszcze chciałam przeczytać historię Seliny, spojrzeć na niepokojący portret Petera Quicka i stanąć przed gablotą z odlewami. Naturalnie wyglądała tak samo jak ostatnio, zakurzone bryły wosku i gipsu tkwiły na swoich miejscach.
Kiedy tak stałam, przyglądając im się uważnie, przyszedł do mnie pan Hither, tym razem obuty w tureckie sandały, z kwiatem w butonierce. Oznajmił, że wraz z panną Kislingbury spodziewali się mojego powrotu ("I oto znowu gości pani u nas, cóż za radość!"). Następnie zlustrował mnie bacznym spojrzeniem.
– Ale cóż to? Skąd ta ponura mina? Widzę, że nasze eksponaty skłaniają panią do myślenia. To dobrze. Nie powinny jednak wzbudzać w pani smutku, panno Prior, lecz wywoływać na twarzy uśmiech.
Uśmiechnęłam się, na co odpowiedział mi tym samym, spoglądając na mnie z niespotykaną szczerością i życzliwością. Jako że czytelnia świeciła pustką, spędziliśmy na rozmowie blisko godzinę. Zapytałam go między innymi, od jak dawna określa się mianem spirytysty i co sprawiło, że nim został.
– Mój brat wstąpił do stowarzyszenia pierwszy – odpowiedział. – Uważałem go za bardzo naiwnego: wierzyć w takie bzdury! Twierdził, że widział naszych rodziców w niebie, skąd śledzą wszystkie nasze poczynania. W życiu nie wyobrażałem sobie czegoś bardziej absurdalnego!
Co zatem wpłynęło na zmianę jego nastawienia? Po chwili wahania pan Hither odrzekł, że jego brat umarł. Natychmiast pospieszyłam z kondolencjami, on jednak potrząsnął głową i mało się nie roześmiał.
– Ależ proszę tak nie mówić, nie tutaj. Albowiem w ciągu miesiąca od swojej śmierci brat mój powrócił. Przyszedł i mnie objął, równie rzeczywisty jak teraz pani, bardziej krzepki niż za życia i bez żadnych śladów choroby. Przyszedł i kazał mi uwierzyć. Ja jednak nadal wzbraniałem się przed przyjęciem prawdy. Wytłumaczyłem sobie jego wizytę jako projekcję własnej fantazji; tak samo postąpiłem z kolejnymi znakami. To zdumiewające, ileż człowiek potrafi sobie wytłumaczyć, tkwiąc w swoim uporze! Lecz wreszcie przejrzałem na oczy. Teraz brat jest moim najdroższym przyjacielem.
– I jest pan świadomy ciągłej obecności duchów? – zapytałam.
Ach, owszem, jeśli to do niego przychodzą. Nie posiada mocy potężnego medium.
– Chwytam ledwie namiastkę, "półcień, mistyczną wzmiankę", jak powiada pan Tennyson, a nie całą perspektywę. Słyszę poszczególne nuty, czasem prostą melodię, o ile mi się poszczęści. Inni, panno Prior, słyszą całe symfonie.
Być świadomym obecności duchów…
– Ależ z chwilą, gdy je pani zobaczy, nie ma już innego wyjścia! Chociaż… – Uśmiechnął się. – Niekiedy widok ów bywa przerażający.
Skrzyżował ręce na piersi, a następnie podał mi osobliwy przykład. Powiedzmy, że dziewięć dziesiątych mieszkańców Anglii cierpi na przypadłość, która uniemożliwia im rozpoznanie, dajmy na to, czerwieni. Poprosił, bym wyobraziła sobie, że do nich należę. Jadę przez Londyn, widzę błękitne niebo, żółte kwiaty i dochodzę do wniosku, że świat jest nad wyraz piękny. Nie mam pojęcia, iż moja dolegliwość nie pozwala mi w pełni docenić jego uroku, kiedy zaś usłyszę o tym od specjalisty, sądzę, że mam do czynienia z głupcem. Przyjaciele gorliwie przyznają mi rację, podobnie gazety. Wszystko, co czytam, utwierdza mnie w przekonaniu, że wspomniany specjalista jest człowiekiem niespełna rozumu, co zresztą potwierdzają karykatury w "Punchu"! Bawią mnie do łez, i bardzo jestem z siebie zadowolona.
– Wówczas przychodzi ranek – ciągnął pan Hither – kiedy budzi się pani z wyleczonym wzrokiem. Dostrzega pani skrzynki pocztowe i usta, maki, wiśnie oraz mundury gwardzistów. Jednym słowem wszystkie cudowne odcienie czerwieni: purpurę, szkarłat, rubin, cynober, goździki, róże… Zdjęta podziwem i strachem zrazu chce pani zasłonić oczy. Potem zaczyna pani patrzeć i opowiada o tym bliskim, którzy ją wyszydzają, trapią się, gniewają i odsyłają do lekarza. To bardzo trudne doświadczenie. A jednak – niechże pani sama przyzna, panno Prior – czy po czymś takim mogłaby pani ponownie spojrzeć na świat i zobaczyć tylko błękit, żółć oraz zieleń?
Milczałam, gdyż jego słowa skłoniły mnie do głębokiego namysłu.
– A jeśli przyjmiemy, iż taka osoba rzeczywiście istnieje? – spytałam wreszcie, myśląc rzecz jasna o Selinie. – Jeśli ona widzi czerwień. Co powinna zrobić?
– Musi szukać podobnych do siebie – odrzekł natychmiast. – Oni wskażą jej właściwą drogę i uchronią od niebezpieczeństw…
Zdolności medium to poważna sprawa, która niestety wciąż nie cieszy się należytym zrozumieniem. U wspomnianej osoby wystąpią liczne zmiany na ciele oraz umyśle. Stanie na progu tamtego świata i będzie mogła zajrzeć do środka, lecz oprócz mądrych przewodników, gotowych jej służyć radą, napotka również złe, natrętne duchy, które pod pozorem życzliwości zapragną wykorzystać ją do własnych celów. Będzie musiała zaprowadzić je do ziemskich dóbr, które utraciły, a które nade wszystko pragną odzyskać…