"Widzę jej zarys na krześle" – zabrzmiała odpowiedź. "Wasze spojrzenia sprawiają jej ból – oznajmił Peter. – Istnieje wszakże jeszcze jedna rzecz, która potwierdzi moją prawdomówność. Otwórzcie szufladę w stole i przynieście mi to, co tam znajdziecie". Usłyszałam szelest otwieranej szuflady. "Tu są sznurki" – powiedział czyjś głos. "Tak, podajcie je" – polecił Peter. Następnie przywiązał mnie do krzesła ze słowami: "Musicie to robić podczas każdego seansu. Jeśli nie, próżno będziecie na mnie czekać". Związał moje kostki i nadgarstki, po czym założył mi opaskę na oczy. Następnie wyszedł na środek pokoju i usłyszałam szuranie krzesła. "Chodź ze mną" – powiedział. Przyprowadził do mnie damę, niejaką pannę d'Esterre. "Czy widzi pani, panno d'Esterre, jak zacisnąłem więzy? Proszę sprawdzić, czy uczyniłem to dostatecznie mocno. Niech pani zdejmie rękawiczkę". Kobieta zsunęła rękawiczkę i poczułam na przegubie jej palce. Peter ścisnął je swą gorącą dłonią. "Ona drży!" – zawołała panna d'Esterre. "Czynię to przez wzgląd na jej dobro" – oznajmił Peter. Odesłał na miejsce pannę d'Esterre, nachylił się ku mnie i szepnął: "Robię to dla ciebie". "Tak, Peter" – odpowiedziałam. "Jestem twoją siłą" – dodał, na co odrzekłam, że wiem.
Następnie zasłonił mi usta jedwabną taśmą, zaciągnął zasłonę i wkroczył pomiędzy zebranych. "Sam nie wiem, Peter – powiedział jakiś mężczyzna – czuję się bardzo niezręcznie. Czy więzy nie osłabią mocy panny Dawes?". Peter wybuchnął śmiechem. "Ależ byłaby kiepskim medium, gdyby parę jedwabnych sznurków miało wpłynąć na jej moc!". Dodał, że więzy krępują moje ciało, lecz nie ducha, który żadną miarą nie da się skrępować. Żadne więzy ani zamki nie są przeszkodą dla ducha.
Kiedy jednak przyszli mnie rozwiązać, zobaczyli, że sznurki poprzecinały mi skórę aż do krwi. "Cóż za okrutnik – zawołała Ruth – tak krzywdzić moją biedną panią! Panno d'Esterre, pomoże mi pani zaprowadzić pannę Dawes do jej pokoju?". Poszły ze mną na górę, gdzie Ruth nasmarowała zranione miejsca maścią. Panna d'Esterne trzymała słoik. Wyznała, iż Peter zdumiał ją niezmiernie, prosząc, by towarzyszyła mu za kotarę. Ruth wyjaśniła, że musiał dostrzec w niej coś szczególnego, czego nie miała żadna z pozostałych dam. Panna d'Esterre popatrzyła na nią, a potem na mnie. "Naprawdę tak sądzicie? – spytała, po czym dodała: – Istotnie, czasem czuję to w sobie", i utkwiła wzrok w podłodze.
Ruth nie spuszczała z niej oczu. "Ruth ma rację – odezwałam się nieoczekiwanie, zdziwiona własnymi słowami. – Peter nie bez przyczyny wybrał właśnie panią. Może powinna pani przyjść i zobaczyć go po raz drugi, dyskretniej. Chciałaby pani? Przyjdzie pani, abym spróbowała znów go przywołać, tylko dla nas dwu?". Panna d'Esterre w milczeniu spoglądała na słoik z maścią. "Proszę pomyśleć o nim dziś wieczorem – powiedziała po chwili Ruth – gdy będzie pani sama w cichym pokoju. Spodobała mu się pani. Może się zdarzyć, że zapragnie odwiedzić panią bez udziału medium. Lepiej jednak, by stało się to tutaj, w obecności panny Dawes, niż w zaciszu ciemnej sypialni", na co panna d'Esterre odparła pospiesznie: "Będę dzisiaj spać z siostrą". "Znajdzie panią i tam" – odrzekła Ruth, po czym zakręciła słój i powiedziała do mnie: "Zaraz będzie panience lepiej". Panna d'Esterre bez słowa zeszła na dół.
Gdy poszłam do pani Brink, myślałam o niej przez cały czas.
28 listopada 1874
Wizyta w Millbank – coś okropnego, aż wstydzę się o tym pisać.
Przy furcie żeńskiego więzienia czekała na mnie grubo ciosana panna Craven: przysłano ją zamiast panny Ridley, którą obowiązki zatrzymały gdzie indziej. Ucieszyłam się na jej widok. Dobrze, pomyślałam. Każę zaprowadzić się do celi Seliny, a panna Ridley i panna Haxby nie muszą o tym wiedzieć…
Ale nie poszłyśmy prosto do cel, gdyż panna Craven zapytała po drodze, czy nie chciałabym obejrzeć najpierw jakiejś innej części więzienia.
– Czy może woli pani od razu iść do kobiet? – dodała. Oprowadzała mnie po raz pierwszy i pewnie chciała dostarczyć mi szczególnych atrakcji. Lecz jej głos zabrzmiał znacząco, co skłoniło mnie do podejrzeń, że otrzymała polecenie, aby nie spuszczać z oka kłopotliwej wizytującej. Postanowiłam mieć się na baczności. Powiedziałam, by prowadziła mnie dokąd zechce; więźniarki mogą przecież jeszcze chwilę zaczekać.
– Z całą pewnością, proszę pani – zgodziła się panna Craven.
Zaprowadziła mnie do łaźni i magazynu więziennych ubrań.
Niewiele można powiedzieć o tych pomieszczeniach. Pośrodku łaźni stoi wielkie koryto, w którym odbywa się zbiorowa kąpiel tuż po przyjęciu skazanych do więzienia, dzisiaj puste, jeśli nie liczyć pół tuzina czarnych robaków pełzających w grubej warstwie brudnego osadu. W magazynie leżą brunatne suknie i białe czepki we wszystkich możliwych rozmiarach oraz pudła z butami powiązanymi za sznurowadła. Panna Craven uniosła parę, która jej zdaniem pasowałaby na mnie – trzewiki były naprawdę gigantyczne; odniosłam wrażenie, że strażniczka uśmiecha się pod nosem. Powiedziała, że więzienne buty są bardzo solidne, solidniejsze nawet od żołnierskich. Kiedyś jedna z więźniarek pobiła strażniczkę i zbiegła, odebrawszy jej klucze i płaszcz. Niezatrzymywana przez nikogo dotarła do wyjścia, gdzie strażnik rozpoznał ją właśnie po trzewikach – i tak niedoszła uciekinierka została ujęta i osadzona w ciemnicy.
Uraczywszy mnie tą historią, panna Craven wrzuciła buty z powrotem do pudła i wybuchnęła śmiechem. Następnie przeszłyśmy do pomieszczenia o nazwie "Pokój Rzeczy Własnych". Jest to depozytornia (dotąd nie przyszło mi do głowy, że przecież musi istnieć coś takiego), gdzie przechowuje się należące do więźniarek suknie, kapelusze, buty oraz drobiazgi rekwirowane po przyjeździe do Millbank.
Owo miejsce i znajdujące się w nim przedmioty mają w sobie coś niezwykłego, a zarazem potwornego. Zgodnie z powszechnym tu zamiłowaniem do geometrii ściany tworzą kształt sześciokąta. Od sufitu do podłogi ciągną się półki zastawione pudłami z szarego kartonu wzmocnionego na krawędziach mosiężnymi okuciami; są podłużne, wąskie i mają tabliczki z nazwiskami więźniarek. Przypominają małe trumny. Ogólnie rzecz biorąc, pomieszczenie wywarło na mnie przygnębiające wrażenie, wygląda bowiem jak dziecięce mauzoleum albo kostnica.
Wzdrygnęłam się, co nie uszło uwagi panny Craven.
– Niesamowite, prawda? – odezwała się, wspierając ręce na biodrach i patrząc dookoła. – Wie pani, co myślę, kiedy tu wchodzę? Myślę sobie: bzz, bzz. To samo musi czuć pszczoła lub osa, wracając do swego przytulnego gniazdka.
Stałyśmy obok siebie, spoglądając na półki. Zapytałam, czy każda z więźniarek ma tu swoje pudełko.
Okazuje się, że każda. Znajdzie się jeszcze nawet kilka zapasowych.
Panna Craven podeszła do półek, wybrała na chybił trafił jedno pudło i postawiła przed sobą: w pokoju są też biurko oraz krzesło. Spod uniesionej pokrywy doleciał zapach siarki. Strażniczka wyjaśniła, że muszą gotować wszystkie przechowywane ubrania, gdyż większość jest zawszona. Niestety, niektóre rzeczy "znoszą to gorzej niż inne".
Wyjęła ubranie znajdujące się wewnątrz pudła. Była to cienka, wzorzysta suknia, której dezynfekcja najwyraźniej nie wyszła na dobre, gdyż kołnierzyk wisiał w strzępach, a mankiety wydawały się spalone do cna. Pod spodem leżały znoszone, czerwone buty ze skóry, komplet pożółkłej bielizny, kapelusz ze szpilką ozdobioną łuszczącą się perełką oraz sczerniała obrączka. Zerknęłam na tabliczkę z nazwiskiem. "Mary Breen". Odwiedziłam ją kiedyś; miała na ramieniu ślady własnych zębów będące rzekomo szczurzymi ugryzieniami.