Ujrzałam siebie, starą pannę, bladą, brzydką i spoconą, która stoi na rozchwianej drabinie, ściskając w ręku złocisty warkocz pięknej dziewczyny…
Nie protestowałam, gdy panna Craven przechyliła mi do ust szklankę z wodą. Wiedziałam, że Selina siedzi zasmucona w zimnej celi, ale nie byłam w stanie do niej iść: chyba bym się za to znienawidziła. Oświadczyłam, że tego dnia rezygnuję z wizyt. Panna Ridley poparła moją decyzję, a następnie osobiście odprowadziła mnie do stróżówki.
Kiedy wieczorem czytałam matce, zapytała o ślad widniejący na moim policzku. Popatrzywszy do lustra, zobaczyłam siniak. Nie mogąc dłużej czytać, odłożyłam książkę. Kazałam Vigers napełnić wannę przed kominkiem; położyłam się z podkulonymi nogami, dokładnie oglądając każdy skrawek swego ciała, po czym zanurzyłam twarz w stygnącej wodzie. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam Vigers czekającą z ręcznikiem; jej spojrzenie pociemniało, a twarz wydawała się równie blada, jak moja.
– Zraniła się panienka w policzek – zauważyła. Powiedziała, że zrobi mi okład z octu. Poddałam się zabiegowi, potulna jak dziecko.
Szkoda, że dzisiaj nie było mnie w domu, dodała. Przyszła pani Prior z wizytą, to znaczy pani Helen Prior, moja bratowa. Przyszła z synkiem i bardzo żałowała, że mnie nie ma. Prześliczna kobieta, prawda?
Słysząc to, odepchnęłam jej rękę i powiedziałam, że od octu zrobiło mi się niedobrze. Kazałam jej wylać wodę i przekazać matce, aby przyniosła lekarstwo: chcę natychmiast zażyć moje lekarstwo. Niebawem matka stanęła w drzwiach.
– Co się z tobą dzieje? – spytała.
– Nic, mamo – odpowiedziałam, lecz ręka zadrżała mi tak gwałtownie, że matka wolała sama przytrzymać szklankę, podobnie jak wcześniej panna Craven.
Chciała wiedzieć, czy w więzieniu zdarzyło się coś, co wyprowadziło mnie z równowagi. Jeśli tak, powinnam niezwłocznie zrezygnować z wizyt.
Po jej wyjściu krążyłam po pokoju, załamując ręce. Myślałam sobie: ty głupia… Następnie sięgnęłam po dziennik i zaczęłam przerzucać kartki. Przypomniałam sobie słowa Arthura, że dzieła autorstwa kobiet mogą przybierać jedynie formę "dzienników serca". Sądziłam, że relacje z wypraw do Millbank zadadzą kłam jego opinii, że spiszę swój życiorys w postaci książki pozbawionej wszelkich oznak życia tudzież miłości, będącej tylko katalogiem, swoistą listą wydarzeń. Teraz wszakże widzę, że moje serce niepostrzeżenie wpełzło między stronice; dostrzegam szlak, którym podążało, z każdym dniem coraz wyraźniejszy, aż wreszcie układa się w imię…
SELINA.
Niewiele brakowało, a spaliłabym dziennik, tak jak spaliłam poprzedni. Ale nie mogłam. Kiedy jednak uniosłam głowę, mój wzrok padł na wazon z gałązkami drzewka pomarańczowego: zgodnie z obietnicą zachowały niezmienioną barwę i woń. Podeszłam do biurka i wyjęłam z wody ociekające gałązki, a następnie wrzuciłam je do ognia i patrzyłam, jak płoną. Zachowałam tylko jedną. Włożyłam ją między kartki dziennika. Nie będę ich otwierać. Jeśli to zrobię, jej zapach napłynie do mnie niczym ostrzeżenie, szybki, ostry i niebezpieczny. Jak nóż.
2 grudnia 1874
Nie wiem, jak to opisać. Doprawdy nie wiem, jak siadać, stać, chodzić, mówić bądź wykonywać jakiekolwiek prozaiczne czynności. Przez półtora dnia znajdowałam się w stanie bliskim obłędu. Wezwano doktora, przyszła Helen. Zjawił się nawet Stephen; stanął u wezgłowia i patrzył, jak leżę w koszuli nocnej w łóżku. Słyszałam, jak szepczą, kiedy myśleli, że śpię. Przez cały czas towarzyszyło mi przekonanie, że poprawa nastąpi z chwilą, gdy zostawią mnie w spokoju, pozwolą bez przeszkód myśleć i pisać. Posadzili Vigers na korytarzu i zostawili otwarte drzwi, na wypadek gdybym wołała, ja jednak po cichutku podeszłam do biurka i wyjęłam dziennik, nareszcie. Tylko w ten sposób mogę zdobyć się na absolutną szczerość, choć zachowanie szyku zdań kosztuje mnie dużo wysiłku.
Zamknęli Selinę w ciemnicy! I to z mojego powodu. Powinnam do niej iść, ale tak bardzo się boję.
Po ostatnim incydencie w więzieniu podjęłam gorzką decyzję o zaprzestaniu wizyt w jej celi. Widziałam, że po tych odwiedzinach tracę jasność myślenia, nie jestem sobą – gorzej, jestem sobą za bardzo, odzyskuję dawną postać, postać Aurory. Kiedy jednak usiłowałam na powrót stać się Margaret, nie mogłam tego uczynić. Odnosiłam wrażenie, jakby się skurczyła, niczym za ciasne ubranie. Nie potrafiłam powiedzieć, co robiła, mówiła, jak się poruszała. Siedziałam z matką, bezwolna niczym kukła. Kiedy przychodziła Helen, nie mogłam na nią patrzeć. A gdy mnie całowała, drżałam, świadoma suchości policzka pod jej wargami.
I tak mijały dni od ostatniej wyprawy do Millbank. Wczoraj poszłam sama do National Gallery, w nadziei, że obrazy zajmą nieco moją uwagę. Właśnie odbywały się zajęcia dla studentów; zobaczyłam dziewczynę, która rozłożyła sztalugi przed "Zwiastowaniem" Crivellego i szkicowała na płótnie zarys twarzy oraz rąk Dziewicy Maryi. Oblicze należało do Seliny i wydało mi się bardziej rzeczywiste niż moje własne. I naraz nie wiedziałam, dlaczego od niej stroniłam. Było wpół do szóstej, matka zaprosiła na ten wieczór gości, lecz nie bacząc na nic, pojechałam prosto do Millbank i kazałam zaprowadzić się do cel. Kobiety kończyły kolację, wycierały talerze skórkami od chleba; kiedy znalazłam się w sektorze Seliny, usłyszałam głos pani Jelf. Stała na łuku korytarza, odmawiając wieczorną modlitwę; akustyka otoczenia nadawała jej głosowi osobliwe drżenie.
Na mój widok drgnęła. Zaprowadziła mnie do dwu czy trzech kobiet. Ostatnia, Ellen Power, bardzo odmieniona wskutek choroby, była mi tak wdzięczna za przybycie, że nie miałam serca skrócić wizyty. Usiadłam, wzięłam ją za rękę i gładziłam opuchnięte kłykcie. Każde zdanie wyrywało z jej piersi rzężący kaszel. Lekarz dał jej lekarstwo, ale nie mogą jej przyjąć do szpitala, gdyż łóżka są pozajmowane przez młodsze kobiety. Obok niej leży włóczka i na wpół dokończone pończochy: pomimo zaawansowanej choroby nadal musi siedzieć i dziergać. Twierdzi, że woli to niż bezczynność.
– Tak nie można – powiedziałam. – Porozmawiam o tym z panną Haxby.
Power odparła natychmiast, że to nic nie da i lepiej, bym tego nie robiła.
– Zostało mi jeszcze siedem tygodni – wyjaśniła. – Jeśli zacznę sprawiać kłopoty, znajdą pretekst, aby zatrzymać mnie dłużej.
Odrzekłam, że to ja będę sprawiać kłopoty, nie ona; w chwili gdy to mówiłam, poczułam ukłucie haniebnego strachu, że panna Haxby wykorzysta moją ewentualną interwencję na swój własny, przebiegły sposób, na przykład zabraniając mi dalszych wizyt…
– Proszę w ogóle nie brać tego pod uwagę – powtórzyła Power. – Naprawdę. – Wyjaśniła, że widziała na spacerze ze dwadzieścia kobiet w równie opłakanym stanie, im też należało się lepsze traktowanie. – A niby czym miałybyśmy sobie na nie zasłużyć? – Poklepała się po piersi. – Mam swoją flanelę – dodała, próbując do mnie mrugnąć. – Chwała Bogu, jeszcze ją mam!
Po wyjściu z celi zapytałam panią Jelf, czy to prawda, że Power nie została przyjęta do szpitala. Odpowiedziała, że na jej prośby lekarz oświadczył bez ogródek, że on zna się na rzeczy najlepiej. Nazwał Power "rajfurką".