– Widziałam piwnicę i lochy – podjęłam. – W piwnicy trzymają kaftany, pęta i łańcuchy. Pęta unieruchamiają nadgarstki i stopy kobiety, przez co trzeba karmić ją łyżką, jak dziecko, a gdy narobi pod siebie, musi tkwić we własnych nieczystościach. – Matka powiedziała coś ostrzej niż poprzednio, Stephen jej zawtórował. – W drzwiach prowadzących do lochu – ciągnęłam – widnieje krata, za którą są kolejne drzwi, a potem jeszcze jedne, wypchane słomą. Kobiety trafiają tam ze skrępowanymi rękami, mrok otacza je ze wszystkich stron. Obecnie przebywa tam pewna dziewczyna i… wie pan co, panie Dance? – Nachyliłam się ku niemu i wyszeptałam: – Tak naprawdę to ja powinnam znajdować się na jej miejscu. Nie ona, tylko ja!
Pan Dance przeniósł wzrok na panią Wallace, która krzyknęła, słysząc moje słowa. Ktoś zapytał nerwowo, co to ma znaczyć. Cóż takiego mam na myśli?
– Czyżby pan nie wiedział – dodałam – że niedoszłe samobójczynie również trafiają do więzienia?
Matka zareagowała natychmiast.
– Po śmierci swego biednego ojca Margaret bardzo ciężko chorowała – wyjaśniła. – I w roztargnieniu spowodowanym chorobą (cóż za niefortunny zbieg okoliczności!) pomyliła dawki lekarstwa…
– Wzięłam morfinę, panie Dance! – krzyknęłam. -Umarłabym, gdyby mnie nie znaleziono. Fatalne niedopatrzenie z mojej strony. Ale ja nie poniosłam żadnych konsekwencji, rozumie pan? Czy to nie dziwne? Kobieta z pospólstwa wypija morfinę i trafia za to do więzienia, a ja zostaję odratowana i odwiedzam ją w celi, dlatego tylko, że jestem damą!
Odchodziłam od zmysłów bardziej niż kiedykolwiek, przemawiałam wszakże z jasnością, która mogła wskazywać na manifestacyjny wybuch złości. Rozejrzałam się; wszyscy unikali mojego wzroku, z wyjątkiem matki, która patrzyła tak, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu.
– Helen, odprowadzisz Margaret do jej pokoju? – poprosiła wreszcie ściszonym tonem.
Następnie wstała, a pozostałe panie poszły za jej przykładem, panowie zaś kurtuazyjnie unieśli się z miejsc. Krzesła zgrzytnęły o podłogę, talerze i szklanki zakołysały się na stole. Helen podeszła bliżej.
– Ty nie będziesz mnie dotykać! – warknęłam. Wzdrygnęła się, pewnie ze strachu przed tym, co jeszcze mogę powiedzieć. Mimo to objęła mnie ręką w talii i wyprowadziła z jadalni, mijając po drodze Stephena, pana Wallace'a, pana Dance'a i Vigers stojącą przy drzwiach. Matka przeszła z paniami do salonu; przez chwilę podążałyśmy za nimi, a następnie ruszyłyśmy dalej.
– Co się stało, Margaret? – zapytała Helen. – Nigdy nie widziałam cię tak… niepodobną do siebie.
Uspokoiłam się trochę. Odrzekłam, żeby nie zwracała na mnie uwagi, jestem po prostu zmęczona, boli mnie głowa, a suknia pije. Nie pozwoliłam jej wejść do pokoju, przekonując, że powinna wrócić na dół i pomóc matce. Ja tymczasem pójdę spać, a jutro obudzę się w lepszym nastroju. Spojrzała z powątpiewaniem, kiedy jednak dotknęłam jej twarzy – z czystej życzliwości, na poparcie swych słów! – drgnęła; zrozumiałam, że boi się tego, co nieopatrznie mogę powiedzieć lub zrobić. Roześmiałam się; wtedy zeszła na dół, spoglądając na mnie po drodze. Patrzyłam, jak jej twarz w cieniu schodów robi się coraz mniejsza, bledsza i coraz bardziej niewyraźna.
W pokoju panowały ciemność i spokój, wygasły kominek żarzył się smętnie, na skraju żaluzji majaczyło światło ulicznej latarni. Mrok sprawił mi ulgę, ani myślałam zapalić lampę. Krążyłam od drzwi do okna i z powrotem; usiłowałam poluzować ciasną suknię, lecz palce odmówiły mi posłuszeństwa: zsunęłam ją tylko trochę, przez co zdawała się uwierać jeszcze dotkliwiej. Nadal chodziłam po pokoju. Naraz uderzyła mnie pewna myśl. Jest nie dość ciemno! Pragnęłam, aby było jeszcze ciemniej. Rozejrzałam się w poszukiwaniu najmroczniejszego zakątka. Mój wzrok padł na uchylone drzwi szafy: w jednym rogu panował nieprzenikniony mrok. Wpełzłam do środka i skuliwszy się w kącie, oparłam głowę na kolanach. Suknia trzymała mnie teraz jak w imadle, lecz im bardziej próbowałam ją rozluźnić, tym bardziej zaciskały się tasiemki. Naraz doznałam olśnienia. Tam jest śruba, pomyślałam. Dokręcają ją coraz mocniej!
Wiedziałam, gdzie się znajduję. Byłam z nią, blisko, bliżej niż… używając jej określenia, niż wosk. Poczułam napierające ściany celi, kaftan na grzbiecie…
Jednocześnie odniosłam wrażenie, jakbym miała na oczach jedwabną opaskę, a na szyi aksamitną obrożę.
Nie wiem, jak długo tam siedziałam. W pewnej chwili na schodach zabrzmiały kroki, po czym ktoś delikatnie zastukał do drzwi i wyszeptał: "Śpisz?". Mogła to być Helen albo któraś z dziewcząt, na pewno nie matka. Tak czy inaczej, nie odpowiedziałam; nie weszła do środka, zapewne przeświadczona, że śpię. Ciekawe, co pomyślałaby na widok pustego łóżka. Z dołu dobiegły głosy gości, Stephen gwizdnął na dorożkę, pan Dance roześmiał się pod moim oknem. Trzasnęły frontowe drzwi, a matka doglądała gaszenia kominków, nawołując coś ostrym tonem. Zatkałam uszy. Opuściwszy ręce, usłyszałam tylko kroki Vigers na górze, a następnie jęk oraz westchnienie sprężyn jej łóżka.
Gdy spróbowałam wstać, zachwiałam się na nogach: kolana zdrętwiały mi z zimna, a także od niewygodnej pozycji, i za nic nie chciały się rozprostować, suknia zaś nadal krępowała ruchy. Kiedy jednak wreszcie zdołałam wstać, opadła z łatwością. Nie wiem, czy to za sprawą leku, ale nieoczekiwanie chwyciły mnie mdłości. Po omacku przeszłam przez pokój i umyłam twarz, po czym stałam pochylona nad miednicą, czekając, aż przestanie mnie mdlić. W kominku żarzyły się jeszcze dwa lub trzy węgielki; podeszłam bliżej i ogrzawszy sobie ręce, zapaliłam świecę. Moje usta, język i oczy zdawały się należeć do kogoś innego. Postanowiłam przejrzeć się w lustrze, ciekawa, czy zauważę jakąś zmianę. Lecz gdy się odwróciłam, omiatając wzrokiem łóżko, zobaczyłam coś na poduszce i ręce zadygotały mi tak gwałtownie, że świeca upadła na podłogę. Pomyślałam, że to głowa. Pomyślałam, że widzę własną głowę, tuż nad krawędzią kołdry. Skamieniałam z przerażenia, owładnięta przekonaniem, że oto leżę w łóżku, przespałam czas letargu w szafie, a teraz obudzę się, wstanę i chwycę się w objęcia. Światło! Muszę zapalić światło! Nie mogę dopuścić, aby tamta podeszła do mnie po ciemku! Nachyliwszy się, odnalazłam świecę, zapaliłam ją i osłaniając płomień, raz jeszcze popatrzyłam na poduszkę.
To nie była głowa. Miałam przed sobą warkocz jasnych włosów, gruby na dwie pięści. Włosów, które próbowałam wykraść z Millbank, włosów Seliny. Wysłała je do mnie z lochów, pod osłoną nocy. Wtuliłam w nie twarz. Pachniały siarką.
Obudziłam się o szóstej rano, przekonana, że słyszę dzwon Millbank. Obudziłam się jakby ze snu wiecznego, w okowach ciemności, na wpół przysypana ziemią. Włosy Seliny spoczywały obok mnie, miejscami lekko zmatowiałe. Zabrałam je nocą do łóżka. Ich widok przypomniał mi wydarzenia ubiegłego wieczoru i zadrżałam, starczyło mi wszakże rozsądku, by owinąć je szalem i schować do szuflady, gdzie trzymam dziennik. Dywan pod moimi stopami zdawał się kołysać niczym pokład statku, a gdy z powrotem padłam na łóżko, bynajmniej nie spoczął nieruchomo. Przyszła Ellis, po czym natychmiast pobiegła po matkę, która zjawiła się z marsem na czole, gotowa do dalszych połajanek. Kiedy jednak mnie zobaczyła, bladą i roztrzęsioną, wydała z siebie przeraźliwy okrzyk. Wysłała Vigers po doktora Ashe'a. Gdy przyszedł, nie mogłam powstrzymać się od płaczu. Powiedziałam mu, że to tylko comiesięczna przypadłość, nic więcej. Polecił mi zamiast chloralu brać laudanum i nie wychodzić z domu.
Po jego wyjściu matka kazała Vigers przygotować gorący okład na mój rzekomo bolący brzuch. Następnie przyniosła laudanum. Przynajmniej smakuje lepiej niż chloral.