Odparła, że czekała, potrzebowała mnie, by mieć dokąd pójść. Potrzebowała mnie, by mieć do kogo się zwrócić.
– Jeśli mnie nie przyjmiesz… – dodała. – Co zrobisz, kiedy zabronią ci mnie odwiedzać? Dalej będziesz zazdrościć siostrze? Na zawsze dasz się zamknąć w swojej celi?
Ponownie ujrzałam wizję postarzałej, zrzędliwej matki, narzekającej na moje zbyt ciche lub zbyt szybkie czytanie. I siebie u jej boku, w sukni koloru błota.
– Znajdą nas – perswadowałam. – Znajdą i aresztują.
– Z chwilą gdy opuścimy Anglię, policja będzie bezradna.
Ludzie dowiedzą się o naszym postępku. Zobaczą mnie, stanę się rozpoznawalna. Zostaniemy wyrzucone poza nawias społeczeństwa!
Spytała, odkąd to zależy mi na przynależności do takiego społeczeństwa? Po cóż martwić się jego opiniami? Znajdziemy schronienie z dala od tego wszystkiego. Miejsce, o jakim marzyłyśmy. A ona wypełni zadanie, do którego została stworzona…
Potrząsnęła głową.
– Przez całe życie – ciągnęła – przez wszystkie tygodnie, miesiące i lata sądziłam, że wiem. Ale nie miałam o niczym pojęcia. Myślałam, że widzę, podczas gdy błądziłam w ciemności! Każda nieszczęśliwa dama, która przychodziła do mnie po pomoc, dotykała mojej ręki, czerpała z mego ducha, była ledwie cieniem. Auroro, każda z nich była cieniem twojej osoby! Szukałam cię, tak jak ty szukałaś mnie. Czułaś łączącą nas więź. Jeśli więc teraz pozwolisz, by nas rozdzielili, boję się, że obie umrzemy!
Więź. Czy rzeczywiście ją czułam? Ona twierdzi, że tak.
– Czułaś ją, odgadłaś prawdę. Zaiste, myślę, że mnie w tym ubiegłaś! Stało się to wówczas, kiedy ujrzałaś mnie po raz pierwszy.
Przypomniałam sobie ów dzień, widok Seliny z twarzą uniesioną do słońca i fiołkiem w dłoni. Czyż fakt, że nie odwróciłam wtedy wzroku, potwierdzał prawdę jej słów?
Uniosłam rękę do ust.
– Nie jestem pewna – powiedziałam. – Sama nie wiem.
– Nie wiesz? Spójrz na własne palce. Nie wiesz, czy należą do ciebie? Spójrz na jakąkolwiek inną część swego ciała: równie dobrze mogłabyś spojrzeć na mnie! Jesteśmy takie same, ty i ja. Stanowimy dwie połówki identycznego fragmentu lśniącej materii. Ach, mogłabym powiedzieć "kocham", wyrzec te same banalne słowa, które mówi do męża twoja siostra. Mogłabym powtórzyć je w więziennym liście, cztery razy do roku. Lecz duch mój nie kocha twego: jest z nim spleciony. Nasze ciała nie kochają; stanowią jedność i pragną się połączyć. Muszą to uczynić, inaczej zginą! Jesteś taka, jak ja. Wiesz, jak to jest, wyjść poza ramy własnego życia, własnej osoby, strząsnąć je z siebie jak suknię. Powstrzymali cię, zanim zdążyłaś przeprowadzić to do końca. Złapali cię i z powrotem wtłoczyli w ciasne ramy, chociaż tak bardzo tego nie chciałaś…
Czy duchy pozwoliłyby na to, ciągnęła, gdyby nie widziały w tym głębszego sensu? Czy moim zdaniem ojciec nie przyjąłby mnie do siebie, gdyby tak należało postąpić?
– Odesłał cię z powrotem – dodała. – Teraz należysz do mnie. Nie szanowałaś własnego życia, lecz obecnie stanowi ono moją własność. Dalej będziesz oponować?
Serce kołatało mi w piersi. Biło tam, gdzie zwykł spoczywać medalion. Boleśnie czułam każde uderzenie.
– Mówisz, że jestem taka jak ty – odrzekłam. – Że moje członki mogłyby należeć do ciebie, że powstałam ze lśniącej materii. Chyba nie przyjrzałaś mi się uważnie…
– Wręcz przeciwnie – odparła cicho. – Czy uważasz jednak, że spoglądam na ciebie ich oczami? Że nie widziałam cię w chwili, gdy odkładasz wąskie, szare suknie, rozpuszczasz włosy i leżysz w ciemności, biała jak mleko…? Czy myślisz, że będę jak ona, która zamiast ciebie wybrała twego brata?
Wówczas zrozumiałam. Zrozumiałam, że wszystko, każde wypowiedziane przez nią słowo było prawdą. Zapłakałam. Stałam tak, płacząc i drżąc, a ona nie zrobiła nic, by mnie pocieszyć. Patrzyła tylko, po czym wreszcie skinęła głową.
– Teraz już wiesz – powiedziała. – Rozumiesz, dlaczego czujność i ostrożność to za mało. Wiesz, co cię ku mnie przyciąga, dlaczego nasze ciała dążą do zbliżenia i czego pragną. Pozwól im na to, Auroro. Pozwól im dążyć…
Jej głos przeszedł w żarliwy szept. Lekarstwo zapulsowało mi w żyłach. Naraz poczułam jej moc. Poczułam czar wabiący mnie ku sobie poprzez gęste od pyłu powietrze prosto do szepczących ust. Chwyciłam się ściany, lecz była gładka i śliska od wilgoci, wymykała mi się z rąk. Przyszło mi do głowy, że rozciągam się i puchnę, twarz wylewa mi się z kołnierza, palce rozsadzają rękawiczki…
Popatrzyłam na swoje dłonie. Powiedziała, że należą do niej, lecz były duże i dziwne. Czułam ich powierzchnię, rysy i zagłębienia.
Czułam, jak twardnieją i stają się kruche.
Czułam, jak miękną i zaczynają kapać.
Wtenczas zrozumiałam, czyje to ręce. Nie należały do niej, lecz do niego: to z nich pochodził woskowy odlew, one też gościły nocą w jej celi, pozostawiając na podłodze białe smugi. Były to moje dłonie, dłonie Petera Quicka! Ostatnia myśl zjeżyła mi włosy na głowie.
– Nie, to niemożliwe – oświadczyłam. – Nie zrobię tego! – Zamęt w myślach ustał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki; podeszłam do drzwi i położyłam na nich rękę: moją własną dłoń w rękawiczce z czarnego jedwabiu.
– Auroro – powiedziała.
– Nie nazywaj mnie tak, to nieprawda! – przerwałam. – To nigdy nie była prawda, nigdy! – Załomotałam pięścią w drzwi. – Pani Pretty! Pani Pretty! – Kiedy ponownie spojrzałam na Selinę, na twarz miała czerwony ślad, jak od policzka. Stała sztywna, zaszokowana i nieszczęśliwa. Zaczęła płakać.
– Znajdziemy inny sposób – zapewniłam ją. Lecz ona potrząsnęła głową i wyszeptała:
– Nie rozumiesz? Nie rozumiesz, że nie ma innego sposobu? – Łza zalśniła w kąciku jej oka, a następnie zadrżała, spłynęła po policzku i wsiąkła w pył.
Pani Pretty otworzyła kratę; wyszłam, nie oglądając się za siebie, wiedziałam bowiem, że jeśli to zrobię, łzy Seliny, jej posiniaczona twarz oraz moja własna tęsknota każą mi do niej wrócić, na zatracenie. Drzwi zostały ponownie zamknięte, a ja odeszłam, tak jak mógłby odejść ktoś nękany straszliwymi torturami, zakneblowany i żywcem obdzierany ze skóry.
Dotarłam do schodów prowadzących na wieżę. Pani Pretty pozostawiła mnie tam, sądząc zapewne, że sama znajdę drogę do wyjścia. Ale nie ruszyłam się z miejsca. Stanęłam w cieniu, opierając głowę o lodowatą, białą ścianę, i tkwiłam tak dopóty, dopóki dochodzący z góry odgłos kroków nie wyrwał mnie z zamyślenia. Sądząc, że to panna Ridley, oderwałam się od ściany i przetarłam policzek w obawie, że zauważy tynk lub łzy. Kroki zbliżały się nieubłaganie.
To nie była panna Ridley. Ujrzałam przed sobą panią Jelf.
Na mój widok zamrugała niepewnie. Słyszała kroki na schodach, wyjaśniła, i chciała sprawdzić… Potrząsnęłam głową. Kiedy powiedziałam, że wracam z celi Seliny Dawes, zadrżała; wydawała się niemal tak przygnębiona jak ja.
– Teraz, kiedy jej nie ma – wyznała – mój sektor wydaje się odmieniony. Wszystkie kobiety z klasy oznaczonej gwiazdą odeszły, ich miejsce zajęły nowe więźniarki, niektórych w ogóle nie znam. A Ellen Power… Ellen Power też odeszła.
– Power odeszła? – powtórzyłam bezmyślnie. – Przynajmniej jej się powiodło. Może w Fulham będzie lepiej traktowana.
Lecz słysząc moje słowa, pani Jelf jeszcze bardziej posmutniała.
– Ona nie pojechała do Fulham – wyjaśniła. Bardzo jej przykro, że o tym nie wiedziałam, dodała, ale pięć dni wcześniej Power została wreszcie przeniesiona do lecznicy, gdzie zmarła. Wnuczka zabrała ciało. Dobroć pani Jelf poszła na marne, gdyż pod suknią Power znaleziono kawałek czerwonej flaneli i strażniczka otrzymała surową reprymendę. Za karę nie otrzyma pensji.