Słuchałam tego odrętwiała ze zgrozy.
– Boże jedyny – wykrztusiłam wreszcie. – Jak my to znosimy? Jak dalej będziemy to znosić? – I dokończyłam w myślach: przez kolejne cztery lata.
Pani Jelf potrząsnęła głową, po czym zasłoniła ręką twarz i się odwróciła. Niebawem usłyszałam szuranie jej trzewików na schodach, po czym zapadła cisza.
Zeszłam na dół, do sektorów panny Manning, spoglądając po drodze na kobiety w celach: wszystkie co do jednej skulone i drżące, nieszczęśliwe i wygłodniałe, chore bądź na skraju wycieńczenia, z palcami spękanymi od zimna i ciężkiej pracy. Na końcu sektora spotkałam strażniczkę, która towarzyszyła mi do bramy pięcioboku numer dwa, skąd jakiś mężczyzna przeprowadził mnie przez więzienie dla mężczyzn. Przez całą drogę nie odezwałam się ani słowem. Stanąwszy na czubku żwirowego chodnika wiodącego do budki dozorcy, przekonałam się, że zapadł zmierzch, a wiatr wiejący od rzeki przybrał na sile. Dokoła mnie majaczyło Millbank, ponure niczym obelisk, pogrążone w ciszy, choć wypełnione rzeszą nieszczęśliwych żywotów. Nigdy dotąd tak mocno nie poczułam brzemienia ich zbiorowej rozpaczy. Pomyślałam o Ellen Power, która udzieliła mi niegdyś błogosławieństwa, a teraz sama nie żyła. Pomyślałam o Selinie, posiniaczonej i szlochającej, mówiącej o więzi pomiędzy nami, przez którą szukałyśmy się nawzajem i jeśli teraz się utracimy, przyjdzie nam zginąć. Pomyślałam też o swoim pokoju z widokiem na Tamizę i Vigers na krześle przed drzwiami. Dozorca trzymał w ręku rozkołysane klucze, właśnie wysłał człowieka z poleceniem sprowadzenia dla mnie dorożki. Która godzina, pomyślałam. Równie dobrze mogła być szósta, jak i północ. Co powiem, jeśli zastanę w domu matkę? Mam na sobie ślady tynku oraz zapach więzienia. A jeżeli napisze do pana Shillitoe albo pośle po doktora Ashe'a? Ogarnęło mnie wahanie. Stanęłam przy drzwiach stróżówki. Nade mną rozciągało się brudne, zasnute mgłą londyńskie niebo, pod stopami miałam cuchnącą ziemię Millbank, na której nie wyrośnie żaden kwiat. Padający grad kłuł mnie w twarz jak igły. Dozorca patrzył wyczekująco, ale nie ruszałam się z miejsca.
– Panno Prior? – odezwał się. – Coś się stało? – I otarł ręką mokrą twarz.
– Zaraz – powiedziałam, zrazu bardzo cicho; dozorca nachylił się ze zmarszczonymi brwiami, gdyż nie dosłyszał. – Zaraz – powtórzyłam głośniej. – Proszę zaczekać, muszę wrócić, muszę koniecznie wrócić! – Wybełkotałam, że o czymś zapomniałam, o czymś niecierpiącym zwłoki!
Być może rzucił coś w odpowiedzi, ale nie usłyszałam. Zawróciwszy, z powrotem wkroczyłam w strefę cienia rzucanego przez mury. Prawie biegłam, ślizgając się na żwirze. Każdemu napotkanemu strażnikowi mówiłam to samo: muszę wrócić! Muszę wrócić do sektora dla kobiet!
I choć patrzyli ze zdumieniem, nikt nie próbował mnie zatrzymać. Przy bramie żeńskiego więzienia spotkałam pannę Craven, która właśnie objęła posterunek. Znała mnie na tyle, by bez zbędnych ceregieli otworzyć bramę, a gdy oświadczyłam, że nie potrzebuję przewodnika, że muszę tylko załatwić jeszcze pewną nic nieznaczącą sprawę, obojętnie pozwoliła mi iść dalej. To samo powtórzyłam piętro wyżej, a następnie weszłam na górę. Odczekawszy, aż pani Pretty znajdzie się w bezpiecznej odległości, podbiegłam do drzwi celi Seliny i przez wizjer zajrzałam do środka. Siedziała pochylona nad tacą z włóknem, niemrawo przebierając w nim krwawiącymi palcami. Nadal miała mokre i zaczerwienione oczy, jej ramiona drgały. Nie zawołałam, ona jednak uniosła głowę i podskoczyła ze strachu.
– Szybko, szybko, podejdź do drzwi! – wyszeptałam. Podbiegła bliżej i oparła się o ścianę. Jej twarz znalazła się blisko mojej, ciepły oddech owiał mi policzek.
– Uczynię to – oświadczyłam. – Pojadę z tobą. Kocham cię i nie mogę cię stracić. Powiedz tylko, co mam robić!
Wówczas ujrzałam jej czarne oko i własną pobladłą twarz, dryfującą w nim niczym perła. A potem było jak z tatą i lustrem. Poczułam, że moja dusza ulatuje ku Selinie i zanurza się w jej ciele.
30 maja 1873
Zeszłej nocy miałam straszny sen. Śniło mi się, że się obudziłam i nie mogłam poruszyć rękami ani nogami, oczy zaklejała mi jakaś dziwna substancja, która rozlała się na ustach, zlepiając również wargi. Chciałam zawołać Ruth albo panią Brink, ale nie mogłam, słyszałam tylko swoje zduszone jęki. Przestraszyłam się, że będę tak leżeć, dopóki się nie uduszę albo nie umrę z głodu; owa myśl sprawiła, że zaczęłam płakać. Łzy rozpuściły substancję zalepiającą mi oczy, tak że mogłam wreszcie przez szparkę spojrzeć na świat. Przyszło mi do głowy, że przynajmniej zobaczę własny pokój, okazało się jednak, że nie jestem w Sydenham, tylko w swoim pokoju w hotelu pana Vincy'ego.
Lecz kiedy popatrzyłam uważnie, zobaczyłam, że otaczają mnie nieprzeniknione ciemności i zrozumiałam, iż spoczywam w trumnie, do której złożono mnie, sądząc, żem martwa. Leżałam i płakałam, aż wreszcie łzy rozpuściły substancję zalepiającą mi usta i zawołałam w nadziei, że ktoś usłyszy i przyjdzie mnie uwolnić. Ale nikt nie przyszedł; kiedy uniosłam głowę, uderzyłam w wieko trumny i sądząc po odgłosie, zrozumiałam, że trumna znajduje się już pod ziemią. Byłam w grobie. Wiedziałam, że nikt nie usłyszy mojego wołania, choćbym krzyczała ile sił w płucach.
Znieruchomiałam, rozmyślając, co by tu zrobić. Naraz tuż obok zabrzmiał czyjś głos, tak blisko że ciarki przeszły mi po plecach. "Myślałaś, że jesteś sama – zapytał. – Nie wiedziałaś, że tu jestem?". Rozejrzałam się, szukając właściciela owego głosu, ale było tak ciemno, że czułam tylko wargi szepczące mi do ucha. Nie wiedziałam, czy to usta Ruth, pani Brink czy cioteczki, a może kogoś jeszcze innego. Lecz sądząc z brzmienia słów, musiały się uśmiechać.
Część czwarta
21 grudnia 1874
Znaki od Seliny nadchodzą teraz każdego dnia. Czasem w postaci kwiatów, niekiedy zapachów, innym razem jest to drobna zmiana wystroju: krzywo ustawiona figurka, drzwi otwarte na oścież, ślady palców na aksamitnych i jedwabnych sukniach, wgłębienie na poduszce, jakby przed chwilą spoczywała tam czyjaś głowa. Nigdy nie następują w mojej obecności. Szkoda. Nie przeraziłyby mnie. Byłabym przerażona, gdyby ustały! Albowiem one właśnie zagęszczają dzielącą nas przestrzeń. Tworzą rozedrgane pasmo ciemnej materii łączące Millbank z Cheyne Walk, dzięki któremu Selina odzyska wolność.
Najgrubsze staje się nocą, kiedy leżę otumaniona laudanum. Dlaczegóż wcześniej nie odkryłam owej zależności? Tym chętniej przyjmuję teraz lekarstwo. Czasami, kiedy matka wychodzi (należy zadbać o pasmo również w dzień), idę do jej szuflady i ukradkiem pociągam łyk z butelki.
Kiedy dotrzemy do Włoch, laudanum naturalnie nie będzie mi już potrzebne.
Matka wykazuje iście anielską cierpliwość.
– Margaret nie była w Millbank od trzech tygodni – chwali mnie przed Helen i państwem Wallace. – Widzicie zmianę, jaka w niej zaszła?
Twierdzi, że od śmierci papy nie wyglądałam równie kwitnąco. Nie wie o potajemnych wizytach w więzieniu. Nie wie, że szary kostium spoczywa w szafie (Vigers, poczciwa dusza, starannie dochowuje sekretu, ona też mnie teraz ubiera). Nie wie o złożonej przeze mnie obietnicy, skandalicznym planie ucieczki.
Kiedy o tym myślę, czasami przechodzą mnie dreszcze.
Ale muszę o tym myśleć. Mroczne pasmo utworzy się samoistnie, lecz jeśli mamy naprawdę wyjechać, jeśli ona naprawdę ucieknie (ach, jak to dziwnie brzmi! Zupełnie jakbyśmy były parą drobnych złodziejek z taniej powieści), wszystko należy starannie zaplanować i liczyć się z podejmowanym ryzykiem. Muszę stracić jedno życie, aby zyskać kolejne. To będzie jak śmierć.