Siedziała na drewnianym krześle, z głową odchyloną do tyłu i zamkniętymi oczami. Robótka leżała na jej kolanach, splecione ręce spoczywały bezczynnie na podołku. Słońce wypełniało żółtą przestrzeń okna; dziewczyna zachłannie skierowała twarz w jego kierunku. Na rękawie sukni o barwie błota widniał emblemat więziennej klasy, krzywo przyszyta filcowa gwiazda, wyraźna w świetle padającym z okna. Spod czepka wystawały kosmyki jasnych włosów, zarys brwi, warg oraz linia rzęs odcinały się na tle bladej skóry. Ogarnęła mnie niezbita pewność, że widziałam podobne rysy u anioła lub świętej na jednym z malowideł Crivellego.
Spoglądałam na nią blisko minutę: cały czas siedziała nieruchomo, z zamkniętymi oczami. W jej postawie było coś podniosłego; ona się modli, pomyślałam nagle i zawstydzona chciałam odwrócić wzrok. Wówczas dziewczyna drgnęła. Rozchyliwszy splecione dłonie, uniosła je do twarzy i na różowym tle spracowanych rąk mignęła plama koloru. Trzymała w palcach kwiat, fiołek z opadającą główką. Na moich oczach uniosła go do ust i dmuchnęła: fioletowe płatki zadrżały, zdając się emanować wewnętrznym blaskiem…
Widząc to, uświadomiłam sobie mrok panujący w świecie wokół niej – ponurą atmosferę Millbank, ciemne sylwetki więźniarek, strażniczek, a nawet mnie samej. Wyszłyśmy z jednego pudełka rozwodnionych farb, podczas gdy obok jaśniała barwna postać, która znalazła się na płótnie w wyniku błędnej decyzji malarza.
Nie zastanawiałam się wówczas, jakim cudem fiołek trafił w białe ręce mieszkanki owego posępnego miejsca. W głowie kołatała mi tylko jedna, straszna myśclass="underline" jakąż mogła popełnić zbrodnię? Naraz przypomniałam sobie wiszącą opodal tabliczkę. Bezszelestnie zasunęłam wizjer i odczytałam zawartą na niej informację.
Na tabliczce widniał numer więzienny oraz klasa skazanej, pod spodem zaś umieszczono napis: "Oszustwo i napaść". Przebywała tu od jedenastu miesięcy, od zwolnienia dzieliły ją cztery lata.
Cztery lata! Cztery lata w Millbank, które – jak podejrzewałam – musiały płynąć w ślimaczym tempie. Chciałam podejść do kraty i poprosić, aby opowiedziała mi swoją historię, nagle jednak usłyszałam głos panny Ridley oraz chrzęst piasku pod jej trzewikami. Ogarnęło mnie wahanie. Co by się stało, pomyślałam, gdyby strażniczki obserwowały dziewczynę tak jak ja i znalazły u niej kwiat? Byłam pewna, że by go zabrały, co sprawiłoby mi wielką przykrość. Dlatego zastąpiwszy im drogę, oświadczyłam, że jestem zmęczona i zobaczyłam już dość jak na pierwszą wizytę, co zresztą było zgodne z prawdą.
– Jak pani sobie życzy – odrzekła panna Ridley, po czym obróciła się na pięcie i poprowadziła mnie korytarzem ku wyjściu.
Kiedy zatrzaskiwano za mną drzwi, spojrzałam przez ramię w stronę zakrętu owładnięta osobliwym uczuciem: na poły satysfakcją, na poły dotkliwym żalem. Biedactwo, pomyślałam, kiedy przyjdę w przyszłym tygodniu, ona nadal tam będzie!
Dotarłyśmy do schodów prowadzących na wieżę i krok po kroku zeszłyśmy w niższe, bardziej posępne rejony – czułam się jak Dante, podążający za Wergiliuszem w głąb piekła. Najpierw przekazano mnie pod opiekę panny Manning, a następnie strażnika, który poprowadził mnie przez pięciobok numer dwa i jeden. Przekazawszy wiadomość panu Shillitoe, minęłam wewnętrzną bramę i ruszyłam żwirową ścieżką. Tym razem ściany pięciobokow zdawały się rozstępować przede mną, choć czyniły to z pewnym ociąganiem. Słońce świeciło mocniej, zagęszczając siny mrok panujący w cieniu murów.
Kiedy tak szliśmy, strażnik i ja, ponownie utkwiłam wzrok w czarnej, więziennej ziemi usianej spłachetkami turzycy.
– Czy hodujecie tu jakieś kwiaty? – spytałam. – Stokrotki albo… fiołki?
– Ani stokrotek, ani fiołków – zaprzeczył. – Nie ma tu nawet mleczy. Z tej ziemi nic nie wyrośnie – dodał. – Za blisko Tamizy, mokro jak na moczarach.
Odrzekłam, że tak właśnie myślałam, po czym znów wróciłam myślami do kwiatka. Zastanawiałam się, czy miałby szansę wykiełkować w szczelinach między cegłami w budynku kobiet. Trudno powiedzieć.
Nie myślałam o tym zbyt długo. Strażnik doprowadził mnie do bramy, gdzie wezwano dorożkę. Kiedy pozostawiłam za sobą cele, rygle, cienie oraz mdlące zapachy więzienia, poczucie własnej wolności wróciło ze zdwojoną siłą, napełniając mnie wdzięcznością. Uznałam, że wyprawa była w gruncie rzeczy dobrą decyzją; dobrze, że pan Shillitoe nie znał szczegółów mojej historii. Zarówno on, jak i jego podwładne trwali w głębokiej nieświadomości i niech tak zostanie. Wyobraziłam sobie, jak krępują moją przeszłość i umieszczają ją pod kluczem…
Rozmawiałam dzisiaj z Helen. Przyjechała z moim bratem oraz trojgiem lub czworgiem ich przyjaciół. Ubrani bardzo strojnie, wybierali się do teatru; Helen w szarej sukni szczególnie przykuwała uwagę. Podczas ich wizyty zeszłam na dół, ale nie zabawiłam tam długo: na tle chłodu i bezruchu Millbank oraz mego własnego pokoju natłok twarzy i głosów był mi wstrętny. Mimo to Helen podeszła do mnie i wymieniłyśmy kilka uwag na temat wizyty w więzieniu. Opowiedziałam jej o monotonnych korytarzach oraz napięciu, jakie towarzyszyło mi podczas wędrówki. Spytałam, czy pamięta książkę Le Fanu, o dziedziczce, której wmówiono obłęd?
– Przyszło mi do głowy – powiedziałam – że matka jest w zmowie z panem Shillitoe, który zatrzyma mnie w więzieniu pod pretekstem rzekomej utraty zmysłów.
Helen była szczerze ubawiona tą uwagą, ale odwróciła się, by sprawdzić, czy matka nie usłyszała przypadkiem moich słów. Opowiedziałam jej trochę o więźniarkach. Odrzekła, że zapewne muszą być przerażające. Bynajmniej, zaprzeczyłam, są tylko słabe.
– Tak właśnie powiedział pan Shillitoe – dorzuciłam. – Moje zadanie polega na tym, aby pomóc im wybrać właściwą drogę. Mam im służyć przykładem moralnym.
Helen utkwiła wzrok we własnych rękach, obracając pierścionki na palcach. Powiedziała, że jestem bardzo odważna. I że to zajęcie z pewnością odwróci moją uwagę od "starych zmartwień".
– O czym wy tam szepczecie? – zapytała ostro matka. Wcześniej tego popołudnia z dreszczem wysłuchała mojej relacji, po czym zabroniła mi opowiadać gościom o szczegółach dotyczących więzienia.
– Tylko nie pozwól, by Margaret opowiadała ci o więzieniu, Helen – powiedziała teraz. – Popatrz, twój mąż czeka. Spóźnicie się na przedstawienie.
Helen natychmiast podeszła do Stephena, który ujął jej rękę i pocałował. Spoglądałam na nich przez chwilę, a potem wymknęłam się z salonu i wróciłam tutaj. Skoro nie wolno mi opowiadać o więzieniu, z pewnością mogę opisać je w pamiętniku.
Zapełniłam już dwadzieścia stron. Przeczytawszy to, co napisałam, dochodzę do wniosku, że droga przez Millbank była mniej wyboista niż moje własne zagmatwane myśli, którymi wypełniłam ostatni zeszyt. Ten przynajmniej będzie inny.
Jest wpół do pierwszej. Słyszę, jak pokojówki idą na strych, kucharka zasuwa rygle – po dzisiejszym dniu ów dźwięk będzie mi się kojarzył tylko z jednym!