Potem poszłam do Millbank, ostatni raz.
Dotarłam tam na długo po kolacji, gdy resztki posiłku zostały dawno uprzątnięte, czyli później niż kiedykolwiek przedtem. Podopieczne pani Jelf kończyły właśnie pracę. Jest to dla nich najmilsza pora dnia. Na dźwięk wieczornego gongu przerywają swe zajęcie; strażniczka przywołuje jedną z kobiet, po czym wraz z nią zbiera i liczy druty, igły oraz tępe nożyce używane w ciągu dnia. Obserwowałam panią Jelf. Miała na sobie filcowy fartuch, do którego mocowała igły i szpilki, nożyce zaś zakładała na specjalny drut, jak ryby. Za kwadrans ósma należy rozłożyć i przywiązać hamaki, o ósmej drzwi cel zostają zamknięte, a lampy zgaszone, lecz nim to nastąpi, kobiety mają czas dla siebie. Przedstawiały niezwykły widok: niektóre czytały listy, inne uczyły się fragmentów z Biblii, jedna nalewała wodę do miski, żeby się umyć, a któraś zdjęła czepek i wykorzystując strzępki włóczki ocalone po całodziennej pracy, kręciła na włosach loki. Na Cheyne Walk zaczęłam czuć się jak duch; mogłam nim być również i tu, w Millbank. Minęłam dwa sektory, niemal nie zwracając niczyjej uwagi, kiedy zaś zagadywałam znane mi więźniarki, podchodziły do krat i dygały, by spiesznie powrócić do własnych zajęć. Dawniej na mój widok chętnie przerywały pracę, ale teraz nie były skore poświęcić dla mnie tę odrobinę czasu, którą wydzielano im u schyłku dnia.
Dla Seliny nie byłam duchem. Widziała, jak mijam jej celę i czekała, aż do niej wrócę. Miała bladą i napiętą twarz, lecz dostrzegłam wyraźnie żyłę pulsującą w cieniu podbródka i serce podskoczyło mi w piersi.
Nieważne, kto na nas patrzył, odliczając spędzone razem minuty. Stanęłyśmy blisko siebie i szeptem dała mi wskazówki dotyczące jutrzejszego wieczoru.
– Musisz czekać i o mnie myśleć – powiedziała. – Pozostań w swoim pokoju, zapal jedną świecę i osłoń płomień. Zjawię się tuż przed świtem…
Przemawiała z taką powagą i żarliwością, że poczułam obezwładniający strach.
– Jak tego dokonasz? – spytałam. – Ach, Selino, jak to możliwe? Jakim cudem pokonasz dzielącą nas przestrzeń?
Spojrzała na mnie z uśmiechem, po czym ujęła mnie za rękę. Odwróciwszy ją nieco, zsunęła rękawiczkę i przytrzymała mój nadgarstek w niewielkiej odległości od ust.
– Co dzieli moje usta i twoją rękę? – zapytała. – Nie czujesz jednak mojej obecności? – I dmuchnęła na przegub, w miejscu gdzie żyły rysują się niebiesko tuż pod skórą. Zadrżałam.
– Właśnie tak to zrobię – oznajmiła. Próbowałam to sobie wyobrazić. Wyobraziłam sobie, że coś naciąga ją niczym strzałę, włos, strunę skrzypiec czy też nić wewnątrz labiryntu, długą, rozedrganą i napiętą, tak napiętą, że nieopatrzny kontakt z cieniem może ją rozerwać na pół! Widząc, jak drżę, poprosiła, żebym się nie bała, albowiem to tylko utrudni jej zadanie. Wówczas ponownie ogarnął mnie lęk, lęk przed samym strachem, który zmęczy ją i pozbawi sił, a może skrzywdzi lub zatrzyma z dala ode mnie. A jeśli nieświadomie zakłócę cały proces i obrócę go wniwecz? Co będzie, jeśli nie przyjdzie? Co się wtedy stanie, nie z nią, lecz ze mną? Uświadomiłam sobie, kogo ze mnie zrobiła, kim się stałam. I poczułam trwogę.
– Jeśli nie przyjdziesz, Selino – powiedziałam – ja umrę. – Naturalnie sama mówiła to już wcześniej, lecz teraz owe słowa zabrzmiały tak głucho i beznamiętnie, że popatrzyła na mnie z dziwnym wyrazem nieoczekiwanie pobladłej, wydłużonej i pustej twarzy. Podeszła bliżej i mnie objęła, tuląc policzek do mojej szyi.
– Duchu mój – wyszeptała. I chociaż stała nieruchomo, kiedy się odsunęła, mój kołnierzyk był mokry od łez.
Usłyszałyśmy panią Jelf ogłaszającą koniec czasu wolnego; Selina musnęła ręką oczy i odeszła. Zacisnąwszy palce na kracie, patrzyłam, jak wiesza hamak, rozkłada koce i prześcieradło, a następnie trzepie zszarzałą poduszkę. Wiem, że jej serce biło równie szybko jak moje, ręce zaś drżały jak moje dłonie, a jednak wykonywała wszystkie czynności z precyzją nakręcanej lalki. Hamak został porządnie umocowany, koc ułożony w linii prostej. Tak jakby całoroczna schludność wymuszała zachowanie jej do samego końca.
Nie mogłam znieść tego widoku. Odwróciłam się, łowiąc odgłosy dochodzące z sąsiednich ceclass="underline" wszystkie kobiety szykowały się do snu. Kiedy ponownie przeniosłam na nią wzrok, trzymała rękę na rozpiętych guzikach sukni.
– Musimy się położyć, zanim pogaszą światła – powiedziała z zażenowaniem, unikając mojego spojrzenia. Lecz ja odwlekałam moment opuszczenia celi.
– Pozwól mi na siebie popatrzeć – poprosiłam, zdumiona brzmieniem własnego głosu.
Z wahaniem zamrugała powiekami, następnie pozwoliła sukni opaść na ziemię, zrzuciła halkę oraz więzienne trzewiki, po namyśle zdjęła czepek i stanęła przede mną w samej koszuli i wełnianych pończochach, drżąc lekko. Stała sztywno, z odwróconą twarzą, tak jakby moje spojrzenie sprawiało jej ból, lecz postanowiła go znieść przez wzgląd na mnie. Jej obojczyki sterczały niczym delikatne, alabastrowe klawisze osobliwego instrumentu. Ramiona miała bledsze od pożółkłej bielizny i od nadgarstka aż po łokieć oplecione błękitną siateczką żył. Jej włosy – nigdy dotąd nie widziałam jej z odkrytą głową – przylegały płasko do uszu jak u chłopca i nosiły barwę zmąconego oddechem złota.
– Jakaś ty piękna! – powiedziałam. Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
– Nie uważasz, że się zmieniłam? – zapytała szeptem. Spytałam, jak mogła tak pomyśleć, na co potrząsnęła głową i ponownie się wzdrygnęła.
Z korytarza doleciał trzask zamykanych drzwi i zasuwanych rygli oraz nawoływania i pomruki, które przybliżały się z każdą chwilą. Pochwyciłam głos pani Jelf, pytającej na każdym progu: "Wszystko w porządku?". "W porządku, pszepani – odpowiadały kobiety. – Dobranoc, pszepani!". Nadal spoglądałam w milczeniu na Selinę, niemal przy tym nie oddychając. Wreszcie krata jej celi zadrżała, gdy w pobliżu zatrzasnęły się drzwi; wtedy weszła na hamak i szczelnie otuliła się kocem.
Pani Jelf przekręciła klucz w zamku i pchnęła kratę; przez jedną zadziwiającą chwilę stałyśmy obok siebie, spoglądając na leżącą Selinę niczym zatroskani rodzice pochyleni nad kołyską.
– Jak spokojnie leży, prawda? – powiedziała cicho strażniczka. Następnie zwróciła się szeptem do Seliny: – Wszystko w porządku?
Dziewczyna skinęła głową. Patrzyła na mnie drżąc, pomna mojej bliskości.
– Dobranoc – odrzekła. – Dobranoc, panno Prior – dodała z powagą, zapewne przez wzgląd na strażniczkę. Kiedy pani Jelf zamykała kratę, nie spuszczałam wzroku z twarzy Seliny, następnie drewniane drzwi zatrzasnęły się z hukiem i ręka strażniczki zasunęła rygiel.
Popatrzywszy chwilę na drewno i żelazne okucia, dołączyłam do pani Jelf, która tymczasem przeszła do kolejnej celi, i towarzyszyłam jej przez cały sektor E, a potem F. Wołała do każdej z kobiet, a te odpowiadały: "Dobranoc, pszepani! Niech Bóg panią błogosławi! Kolejny dzień za nami!".
Zdenerwowana i pobudzona, czerpałam z owej powtarzalności pewną otuchę. Wreszcie na końcu drugiego sektora strażniczka zakręciła kurek odcinający dopływ gazu do palników umieszczonych w celach; lampki na korytarzu podskoczyły i rozbłysły nieco jaśniej.
– To panna Cadman – powiedziała ściszonym głosem pani Jelf. – Moja zmienniczka. Przychodzi na noc. Jak się pani miewa, panno Cadman? To panna Prior, dama wizytująca.
Panna Cadman życzyła mi dobrej nocy, po czym zdjęła rękawiczki i ziewnęła. Miała charakterystyczny płaszcz z grubego sukna, z kapturem nisko zsuniętym na ramiona.
– Żadnych problemów, pani Jelf? – spytała z kolejnym ziewnięciem.