Po południu skreśliłam odpowiedź, po czym dałam list Vigers. Patrzyłam, jak posłusznie niesie go do skrzynki, zatem nie ma odwrotu. Zaadresowałam go jednak nie do Marishes, tylko na Garden Court, z adnotacją: "Zachować do powrotu pani Prior". Brzmi jak następuje:
Droga Helen,
Mam do napisania nader niezwykły list, najbardziej niezwykły, jaki dotąd przyszło mi pisać, i jaki kiedykolwiek napiszę, o ile oczywiście moje plany zakończą się sukcesem. Postaram się, aby był dla Ciebie zrozumiały.
Mam nadzieję, że to, co zamierzam zrobić, nie wzbudzi Twej wzgardy ani nienawiści. Po części sama się znienawidziłam, gdyż wiem, że ściągnę hańbę na głowę matki, Stephena oraz Pris. Pragnę, byś żałowała jedynie naszej rozłąki, a nie sposobu, w jaki nastąpiła. I wspominała mnie z życzliwością, a nie z bólem. Twój ból nie pomoże mi tam, dokąd jadę, lecz życzliwość pomoże mojej matce i bratu, podobnie jak bywało już wcześniej.
Wina leży całkowicie po mojej stronie, po stronie mej dziwacznej natury, która kazała mi działać na przekór światu oraz jego zasadom. Nie ma tu dla mnie miejsca. Zawsze tak było: Ty wiesz o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Nie zaznałaś jednak tego, co stało się moim udziałem ani nie znasz miejsca, które oto staje przede mną otworem! Drogę doń wskazała mi cudowna i niezwykła osoba. Nie zrozumiesz tego. Opowiedzą Ci o niej, przypisując jej plugawe i pospolite cechy, i zamienią moje uczucie w coś ohydnego i niewłaściwego. Będziesz wiedziała, że jest inaczej. To tylko miłość, Helen, nic więcej.
Nie mogę żyć i przebywać z dala od niej!
Matka zwykła uważać mnie za upartą. Weźmie to za kolejny przejaw mojego uporu. Ale czy rzeczywiście tak jest? Wzbraniam się przed tym, lecz opór mojej woli słabnie! Oddaję jedno życie, by zyskać nowe, lepsze. Wyjeżdżam daleko stąd, tak jak było mi pisane. Ja…
…spieszę zbliżyć się do słońca,
Gdzie ludziom dany lepszy sen.
Jak to dobrze, że mój brat jest dobrym człowiekiem, Helen.
Pod listem składam swój podpis. Cytat jest wyśmienity, ale mam przekonanie, że ostatni. Po przyjściu Seliny przestanę cytować, zacznę żyć!
Kiedy to wreszcie nastąpi? Wybiła północ. Zimna noc powoli staje się szalona. Dlaczego wietrzne noce o północy stają się szalone? Będąc w celi, nie słyszy zawieruchy. A jeśli znienacka znajdzie się pośrodku niej i wiatr wysmaga ją bezlitośnie? Mogę tylko czekać. Kiedy ona przyjdzie? Przed świtem, powiedziała. Kiedy będzie świt? Za sześć godzin.
Wezmę laudanum, niech ją poprowadzi.
Dotknę palcami obróżki i pogładzę aksamit, niech wskaże jej drogę.
Dochodzi pierwsza.
Dochodzi druga – minęła kolejna godzina. Na papierze czas płynie tak szybko! Dzisiejszego wieczora przeżyłam cały rok.
Kiedy ona przyjdzie? Jest wpół do czwartej. Ludzie nazywają tę porę godziną śmierci, ale papa umarł w biały dzień. Od dnia jego śmierci nie czuwałam równie żarliwie i desperacko. Nie pragnęłam, by został, tak usilnie, jak teraz wyglądam jej przyjścia. Czy naprawdę patrzy na mnie z góry, jak utrzymuje Selina? Śledzi ruchy mego pióra biegnącego po papierze? Ojcze, jeśli mnie widzisz, jeśli widzisz ją, jak po omacku szuka drogi, pomóż się połączyć naszym zbłąkanym duszom! Jeśli mnie kochałeś, sprowadź do mnie tę, którą ja ukochałam tak bardzo.
Zaczynam się bać, chociaż nie powinnam. Wiem, że przyjdzie, nie może czuć moich myśli i nie ulec ich sile. Ale jak to nastąpi? Wyobrażam sobie, że przybywa spłowiała, blada jak śmierć, a może chora lub bliska obłędu!
Wyjęłam jej ubrania, nie tylko suknię podróżną, ale i perłowoszarą, z halką pod kolor oczu, oraz białą, z aksamitną lamówką. Rozłożyłam je po pokoju, majaczą w blasku świecy. Selina wydaje się otaczać mnie ze wszystkich stron, niczym rozszczepiona wiązka światła.
Wyjęłam również jej włosy, rozczesałam je i zaplotłam. Trzymam je blisko siebie i co jakiś czas podnoszę do ust.
Kiedy ona przyjdzie? Jest piąta i nadal panuje ciemność, ale… och! Gorączka oczekiwania niemal doprowadza mnie do utraty zmysłów. Podeszłam do okna i uniosłam żaluzje. Wiatr dmuchnął do wnętrza pokoju, zawirował w kominku i rozwiał mi włosy, boleśnie sypiąc gradem w twarz. Mimo to wychyliłam się przez okno i omiotłam spojrzeniem ulicę. Chyba zawołałam jej imię, a wiatr poniósł echo mego głosu. Zadrżałam; nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dom drżąc wraz ze mną, zbudził Vigers. Podłoga na górze zaskrzypiała, zatrzeszczały sprężyny; te dźwięki sprawiły, że obróżka na mojej szyi zacisnęła się jeszcze mocniej. Vigers mogła zerwać się z łóżka, obudzona moim: "Kiedy przyjdziesz?". "Kiedy przyjdziesz, Selino" – zawołałam wreszcie. Krzyk poniósł się echem, po czym wrócił do mnie kolejną falą gradu…
Wydało mi się, że słyszę odpowiedź, moje imię wypowiedziane głosem Seliny. Stanęłam bez ruchu, wytężając słuch, Vigers na górze przestała się kręcić, osłabły nawet wiatr i grad. Ciemna tafla rzeki stała się gładka jak lustro.
Jednakże głos umilkł. Mimo to ją czuję, czuję, że jest blisko. I jeśli ma przyjść, uczyni to lada chwila.
Niedługo, już niedługo, w ostatniej godzinie mroku.
Jest prawie siódma, noc dobiegła końca. Z ulicy słychać turkot dorożek, szczekanie psów i okrzyki wyrostków. Suknie Seliny leżą dokoła mnie, jakby nieco zmatowiałe; za chwilę wstanę, poskładam je i schowam do pudełek. Wiatr ucichł, miejsce gradu zajął śnieg. Mgła unosi się nad rzeką. Vigers wstaje z łóżka, żeby napalić w kominkach. Dziwne! Nie słyszałam dzwonu Millbank.
Nie przyszła.
Część piąta
21 stycznia 1875
Pewnego dnia dwa lata temu zażyłam morfinę z zamiarem odebrania sobie życia. Matka w porę mnie znalazła, lekarz wypłukał mi truciznę z żołądka i obudziłam się na dźwięk własnego łkania. Miałam bowiem nadzieję otworzyć oczy w niebie, gdzie przebywał mój ojciec, oni zaś ściągnęli mnie z powrotem do piekła. "Nie szanowałaś swojego życia – powiedziała miesiąc temu Selina – teraz należy ono do mnie". Wtedy zrozumiałam, dlaczego zostałam ocalona. Owego dnia moje życie stało się jej własnością. Czułam, jak się ku niej wyrywa! Lecz już wówczas zaczęła ciągnąć za jego nici. Widzę, jak nawija je na szczupłe palce pod osłoną więziennej nocy, starannie prując ściegi. Ba, utrata życia to żmudny i delikatny proces! Nie dzieje się natychmiast.
Ręce znieruchomieją, w swoim czasie. Skoro ona może czekać, ja też.
Poszłam do Millbank, żeby ją odwiedzić. Cóż miałam robić? Powiedziała, że przyjdzie w nocy. Nie przyszła. Nie pozostawało mi nic innego, jak do niej pójść. Wciąż miałam na sobie wczorajszą suknię, w ogóle jej nie zdejmowałam. Nie zadzwoniłam po Vigers, nie zniosłabym jej spojrzenia. Być może zawahałam się na progu na widok blasku i obfitości nowego dnia, starczyło mi jednak przytomności umysłu, aby zawołać dorożkę i wydać polecenie woźnicy. Byłam spokojna, może nieco otumaniona bezsenną nocą.
Po drodze zdało mi się, że słyszę głos szepczący do ucha. Był to głos ropuchy, który mówił: "Tak jest słusznie! Tak jest lepiej! Nieważne, że cztery lata. Naprawdę brałaś pod uwagę inne rozwiązanie? Naprawdę? Ty?".
Głos brzmiał znajomo. Może szeptał mi to od początku, tylko nie chciałam go słuchać. Te słowa nie wyprowadziły mnie z równowagi. Jakież miały bowiem znaczenie? Myślałam tylko o Selinie. Wyobraziłam ją sobie bladą, złamaną i pokonaną, może nawet chorą.
Czyż mogłam do niej nie pojechać? Naturalnie wiedziała, że przyjdę, i czekała.