Noc była czasem szaleństwa, lecz rankiem zapanował spokój. Kiedy dorożkarz wysadził mnie przed bramą Millbank, pora była dość wczesna. Szczyty więzienia otulała mgła, a na murach widniały smugi śniegu; w stróżówce wygarniano właśnie z paleniska stare węgle i dokładano drewna. Kiedy dozorca wyszedł mi na spotkanie, zrozumiałam, że muszę wyglądać strasznie, gdyż na jego twarzy odmalował się dziwny wyraz.
– Nie spodziewałem się pani tak szybko! – powiedział. Po chwili namysłu zapytał, czy przysłano po mnie z więzienia. – Słono za to zapłacimy, panno Prior – dodał. – Może pani być pewna.
Nie siliłam się na odpowiedź; nie wiedziałam, o czym mówi, i postanowiłam nie zaprzątać sobie tym głowy. Zgodnie z moimi oczekiwaniami więzienie wydawało się odmienione. To ja spowodowałam tę zmianę, moja nerwowość zaś wzbudziła zaniepokojenie strażników. Ktoś spytał, czy mam przepustkę. Oświadczył, że nie może mnie wpuścić, jeśli nie okażę przepustki podpisanej przez pana Shillitoe. Nikt nigdy nie domagał się ode mnie żadnych papierów. Spojrzałam na mężczyznę w przypływie nagłej paniki. A jednak postanowili nas rozdzielić, pomyślałam.
Nadbiegł inny strażnik.
– To dama wizytująca, głupcze! – zawołał. – Ją możesz wpuścić! – Uchyliwszy czapki, otworzyli bramę, po czym szeptem wymienili między sobą jakieś uwagi.
Sytuacja powtórzyła się w więzieniu dla kobiet. Panna Craven obdarzyła mnie równie osobliwym spojrzeniem jak dozorca.
– Posłali po panią! – odezwała się nie wiedzieć czemu. – No tak! I co pani powie? Mniemam, że nie spodziewała się pani powrócić tu tak szybko, na dodatek w taki dzień!
Potrząsnęłam głową, niezdolna wykrztusić słowa. Szybkim krokiem przemierzałyśmy korytarze, dziwnie ciche i spokojne, mijając po drodze kobiety, które również wydawały się niepodobne do siebie. Poczułam narastający strach. Nie przestraszyłam się słów strażniczki, ponieważ nic dla mnie nie znaczyły; bałam się widoku Seliny, wciąż w otoczeniu murów i krat.
Idąc, przytrzymałam się ściany, żeby utrzymać równowagę. Blisko dwa dni nie miałam nic w ustach. Nie spałam i ogarnięta szaleństwem, wychylałam się z płaczem na mróz, a potem siedziałam nieruchomo przed wygasłym kominkiem. Gdy panna Craven odezwała się ponownie, wbiłam wzrok w jej usta, aby pojąć sens słów.
– Przyszła pani obejrzeć celę?
– Celę?
Skinęła głową.
– Celę. – Zauważyłam, że jest zaczerwieniona, a jej głos brzmi jakoś nieswojo.
– Przyszłam odwiedzić Selinę Dawes – odrzekłam. Moja odpowiedź wzbudziła w niej tak gwałtowne zdumienie, że stanęła jak wryta i chwyciła mnie za rękę.
Jak to? Czyżbym naprawdę nic nie wiedziała? Dawes znikła.
– Uciekła! Wyparowała z celi! Wszystko w idealnym porządku, zamki w całym więzieniu nienaruszone! Strażniczki nie znajdują na to żadnego wytłumaczenia. Więźniarki twierdzą, że uwolnił ją sam diabeł.
– Uciekła? – spytałam. – Nie! To niemożliwe!
– To samo powiedziała rano panna Haxby. Wszystkie to powtarzamy!
Nie zważając na dalsze słowa, odwróciłam się osłupiała ze zgrozy, myśląc: Dobry Boże, a jednak poszła do mnie, na Cheyne Walk! A mnie tam nie ma i ani chybi pomyli drogę! Muszę wrócić do domu! Muszę wrócić do domu!
Po czym raz jeszcze zadźwięczały mi w uszach słowa panny Craven: "To samo powiedziała rano panna Haxby…".
Teraz ja chwyciłam ją za rękę. Zapytałam, o której zauważono zniknięcie Seliny.
Odpowiedziała, że o szóstej, gdy nadeszła pora pobudki.
– O szóstej? Wobec tego o której mogła uciec?
Tego nie wiedział nikt. Około północy panna Cadman posłyszała szmer dochodzący z jej celi, lecz gdy zajrzała do środka, Dawes spała jak gdyby nigdy nic. O szóstej zaś, kiedy otwarto drzwi, pani Jelf znalazła pusty hamak. Jednym słowem ucieczka musiała nastąpić nocą…
Nocą. Ale przecież czuwałam, odliczając godziny, całowałam jej włosy i dotykałam obróżki, by wreszcie poczuć bliskość Seliny, a następnie znów ją utracić.
Dokąd ją zabrały, jeśli nie do mnie?
Popatrzyłam na strażniczkę.
– Nie wiem, co robić – powiedziałam. – Nie wiem, co robić, panno Craven. Co powinnam zrobić?
Zamrugała powiekami. Skąd może wiedzieć, mruknęła. Czy ma mnie zaprowadzić do celi? Jest tam panna Haxby z panem Shillitoe… Nie odpowiedziałam. Ponownie ujęła mnie za rękę.
– Ależ pani roztrzęsiona!
I poprowadziła mnie ku schodom. Jednakże u wejścia do sektorów znajdujących się na trzecim piętrze zatrzymałam ją, przejęta nagłym dreszczem. Tutaj również panowała niecodzienna cisza. Więźniarki stały na progach cel z twarzami przyciśniętymi do krat, czujne, nieruchome i milczące; nie było nikogo, kto kazałby im wrócić do pracy. Wszystkie oczy zwróciły się ku mnie, a jedna z kobiet, chyba Mary Ann Cook, uczyniła jakiś gest. Lecz ja nie patrzyłam w ich kierunku. Powolnym i chwiejnym krokiem poszłam wraz z panną Craven prosto do znajdującej się za zakrętem celi Seliny.
Była otwarta na oścież; panna Haxby i pan Shillitoe stali na progu, zaglądając do środka. Na ich pobladłych twarzach malował się wyraz takiej powagi, że ogarnęło mnie podejrzenie, iż panna Craven coś pomyliła. Poczułam niezbitą pewność, że Selina w gruncie rzeczy tam jest. I że przyszłam za późno, gdyż w akcie ostatecznej rozpaczy powiesiła się na sznurze od hamaka.
Wówczas panna Haxby spojrzała na mnie i głośno wciągnęła powietrze. Była wyraźnie zagniewana, lecz gdy przemówiłam, moja zdruzgotana twarz i głos kazały jej się powstrzymać. Zapytałam, czy to prawda. Bez słowa odsunęła się z przejścia, bym sama mogła zajrzeć do celi – pustej, z rozwieszonym hamakiem, schludnie poskładanymi kocami, zamiecioną podłogą oraz naczyniami porządnie ustawionymi na półce.
Wydaje mi się, że krzyknęłam; pan Shillitoe doskoczył, aby mnie podtrzymać.
– Proszę stąd odejść – powiedział. – Jest pani zaszokowana. Wszyscy jesteśmy zaszokowani. – Zerknął przelotnie na pannę Haxby, a następnie poklepał mnie po ramieniu, tak jakby poruszenie przemawiało na moją korzyść.
– Selina Dawes – odezwałam się. – Selina Dawes!
– Oto gorzka lekcja, panno Prior! – odpowiedział pan Shillitoe. – Wiązała z nią pani wielkie nadzieje i proszę, jak pani odpłaciła. Panna Haxby nie myliła się w swoich spostrzeżeniach. Ale coś takiego! Któż by podejrzewał tę dziewczynę o podobną przebiegłość? Uciec z Millbank, tak jakby nasze zamki były z masła!
Popatrzyłam na kratę, drzwi, zabezpieczone okna.
– I nikt, nikt w całym więzieniu nie widział jej, nie słyszał ani nie dostrzegł jej nieobecności aż do rana? – spytałam.
Pan Shillitoe ponownie spojrzał na pannę Haxby.
– Ktoś na pewno ją widział – odparła ściszonym tonem. – Nie mamy co do tego najmniejszych wątpliwości. Nie tylko ją widział, ale i dopomógł jej w ucieczce. – Dodała, że z magazynu zniknęły płaszcz oraz para nocnych butów. Istnieją podejrzenia, że Dawes opuściła więzienie w przebraniu strażniczki.
A ja widziałam ją napiętą jak strzałę. Myślałam, że przyjdzie naga, posiniaczona i drżąca!
– W przebraniu strażniczki? – powtórzyłam jak echo.
Panna Haxby odpowiedziała mi rozgoryczonym spojrzeniem. Jakże by inaczej? Przecież chyba nie wierzę, że diabeł wyniósł ją stąd na własnych plecach!
Odwróciła się, podejmując rozmowę z panem Shillitoe. Nadal wpatrywałam się w pustą celę. Mój stan pogarszał się z każdą chwilą. Wreszcie ogarnęły mnie mdłości.
– Muszę iść do domu, panie Shillitoe – powiedziałam. -Ten incydent poruszył mnie bardziej, niż zdołałabym to wyrazić.
Ujął mnie za rękę i skinął na pannę Craven.