Boyd zamyka drzwi i podchodzi do okna, żeby zasunąć zasłony: śledzę jej ruchy, jak gdyby sufit był ze szkła. Teraz rozsznurowuje buty i z hukiem zrzuca je na podłogę. Następnie słyszę skrzypienie materaca.
W pobliżu płynie Tamiza, czarna jak melasa. Nad nią migoczą latarnie Mostu Alberta, dalej widać drzewa Battersea oraz bezgwiezdne niebo…
Pół godziny temu matka przyniosła mi lekarstwo. Powiedziałam, że chciałabym jeszcze trochę posiedzieć, prosząc, by zostawiła mi je na później – ale stanowczo odmówiła. Jej zdaniem nie jestem gotowa. Nie "na to". Jeszcze nie.
Patrzyłam, jak wsypuje kryształki do szklanki, i pod czujnym okiem matki połknęłam miksturę. Teraz jestem zbyt znużona, by pisać, a zarazem zbyt niespokojna, aby zapaść w sen.
Panna Ridley miała rację. Gdy przymykam oczy, widzę tylko lodowatą biel korytarzy Millbank. Jakim cudem one mogą tam spać? Rozmyślam o nich teraz: o Susan Pilling, Sykes oraz pannie Haxby w cichej wieży. I o uderzająco pięknej dziewczynie z fiołkiem.
Ciekawe, jak się nazywa.
2 września 1872
Selina Dawes
Selina Ann Dawes
Panna S. A. Dawes
Panna S. A. Dawes, uznane medium
Seanse codziennie
Panna Dawes, medium
Mroczne seanse codziennie – hotel pana Vincy'ego
Lamb's Conduit Street, Londyn WC
Zapewniamy dyskrecję i przyjemne otoczenie
ŚMIERĆ JEST NIEMA, ŻYCIE GŁUCHE
Za dodatkowego szylinga wydrukują to tłustą czcionką i dodadzą czarną obwódkę.
30 września 1874
Zakaz matki niebawem utracił rację bytu, gdyż każdy z gości domagał się opisu więzienia oraz jego pensjonariuszek. Wszyscy jak jeden mąż prosili o szczegóły mrożące krew w żyłach, lecz choć wspomnienia z Millbank wciąż trwają żywo w mej pamięci, trudno mi znaleźć coś stosownego na tę okazję. Dręczy mnie raczej zwyczajność owego miejsca, sam fakt istnienia potężnego gmaszyska, które w odległości zaledwie dwóch mil jazdy dorożką kryje w sobie tysiąc pięćset ludzkich żywotów, zmuszonych do bezwarunkowej kapitulacji i posłuszeństwa. Myśli o nich nachodzą mnie podczas najbardziej prozaicznych czynności – kiedy piję herbatę, bo jestem spragniona, sięgam po szal lub książkę, gdy marznę bądź nie mam co robić, albo recytuję fragment wiersza dla czystej przyjemności obcowania z dźwięcznym wersem. Powtarzam czynności, które wykonywałam tysiąc razy, i myślę o więźniarkach, którym nie jest to dane.
Zastanawiam się, ile spośród nich leży w zimnych celach, marząc o porcelanowych filiżankach, książkach i poezji. Podczas minionego tygodnia śniłam o Millbank więcej niż raz. Śniłam, że jestem jedną z więźniarek i kładę równo nóż, widelec oraz Biblię na półce w swojej samotni.
Wszakże nie o to pytają nasi goście. Jednorazowa wyprawa jest dla nich zrozumiała jako forma swoistej rozrywki, lecz pójście tam po raz drugi, a potem trzeci i czwarty budzi ich najszczersze zdumienie. Tylko Helen traktuje mnie poważnie.
– Ach! – wołają pozostali – Chyba nie masz zamiaru bratać się z więźniarkami? Przecież to złodziejki, albo i gorzej!
Patrzą na mnie, po czym przenoszą wzrok na matkę. Jak może mi na to pozwolić?
– Margaret swoim zwyczajem postępuje tak, jak jej się żywnie podoba – odpowiada jak zwykle matka. – Powtarzam jej, że jeśli pragnie zajęcia, w domu go nie brakuje. Są przecież listy jej ojca, bardzo piękne listy. Pora, aby ktoś wreszcie je uporządkował…
Obiecuję, że uczynię to w swoim czasie, na razie jednak wolę spróbować sił w czym innym. Kiedy wspomniałam o tym pani Wallace, przyjaciółce matki, popatrzyła na mnie z namysłem. Zastanawiam się, co wie albo czego domyśla się na temat mojej choroby, odrzekła bowiem:
– Cóż, trudno o lepsze lekarstwo na przygnębienie niźli praca na rzecz innych. To zdanie wielu lekarzy. Ale więzienie! Ach, pomyśl tylko, jakie tam jest powietrze! Przecież to istna wylęgarnia zarazków!
Raz jeszcze pomyślałam o białych, monotonnych korytarzach i nagich celach. Odparłam, że wręcz przeciwnie, w więzieniu panują nieskazitelna czystość i porządek, na co moja siostra spytała, ile pożytku w takim razie przyniesie więźniarkom moje współczucie? Pani Wallace uśmiechnęła się pobłażliwie. Zawsze lubiła Priscillę, uważając ją za ładniejszą nawet od Helen.
– Może ty pomyślisz o podobnym zajęciu, kiedy już wyjdziesz za pana Barclaya, skarbie? – spytała. – Czy w Warwickshire mają więzienia? Pomyśleć o twej drogiej twarzyczce pośród fizjonomii skazanych: to dopiero byłby widok! Mamy na to epigram, prawda? Margaret, ty pamiętasz te słowa poety na temat kobiet oraz nieba i piekła.
Pamiętałam:
Mężczyźni różnią się co najwyżej jako niebo i ziemia, Kobiety wszak jak niebo i piekło są różne.
– Proszę, jakaś ty mądra! – wykrzyknęła, kiedy je zacytowałam. – Gdyby kazano mi przeczytać wszystkie książki, które przeczytałaś, zapewne liczyłabym już sobie tysiąc lat.
Matka oświadczyła, że Tennyson z pewnością nie mylił się co do kobiet.
Wydarzyło się to dzisiejszego ranka, kiedy pani Wallace gościła u nas na śniadaniu. Później obie wraz z matką zabrały Pris na pierwszą sesję pozowania do portretu, umówioną z rozporządzenia pana Barclaya, który życzy sobie, aby portret żony wisiał w salonie w Marishes po ich powrocie z miesiąca miodowego. Znalazł odpowiedniego malarza, mającego pracownię w Kensington. Matka spytała, czy nie wybrałabym się z nimi. Pris przyklasnęła jej gorąco; właśnie siedziała przed lustrem, wodząc palcem w rękawiczce po brwi przyczernionej specjalnie na tę okazję. Pod płaszczykiem miała błękitną suknię. Równie dobrze może być błękitna, jak szara, zawyrokowała matka. Przecież i tak zobaczy ją tylko malarz, pan Cornwallis.
Nie poszłam z nimi. Udałam się do Millbank, by realizować swą misję duchowego wsparcia.
Wbrew moim obawom powtórna wizyta nie okazała się szczególnie zatrważająca: to moje sny musiały uczynić tutejsze mury wyższymi i brudniejszymi, korytarze zaś węższymi niż w rzeczywistości. Pan Shillitoe doradza mi cotygodniowe wizyty, lecz pozwala samodzielnie wyznaczyć dzień oraz porę: jego zdaniem znajomość rutynowych czynności więźniarek da mi lepszy wgląd w ich życie. Dziś przybyłam tu nieco później niż ostatnio. Za kwadrans pierwsza stanęłam przed bramą, po czym ponownie powierzono mnie opiece surowej panny Ridley. Miała właśnie nadzorować rozdawanie więziennych obiadów; towarzyszyłam jej przez cały ten czas.
Było to niezapomniane przeżycie. Tuż po moim przybyciu rozległ się gong: na jego dźwięk każda z opiekunek sektorów wybiera cztery podopieczne i idzie wraz z nimi do kuchni. Zobaczyłam pannę Manning, panią Pretty i panią Jelf w towarzystwie dwunastu bladych więźniarek idących ze wzrokiem wbitym w podłogę i rękami splecionymi z przodu. Budynek dla kobiet nie ma własnej kuchni: posiłki wydawane są z części dla mężczyzn. W związku z zasadą uniemożliwiania jakiegokolwiek kontaktu pomiędzy skazanymi obojga płci, kobiety muszą cierpliwie poczekać, aż mężczyźni zabiorą swoją zupę i opuszczą kuchnię. Panna Ridley objaśniła mi to wyczerpująco.
– Nie wolno im patrzeć na mężczyzn – zakończyła. Takie są przepisy.
W tym momencie zza zaryglowanych drzwi dobiegły pomruki oraz szurania ciężko obutych stóp: wówczas wyobraziłam sobie, że zamiast mężczyzn stoją tam gobliny o wstrętnych pyskach i z ogonami…
Wreszcie wszystko ucichło i panna Ridley zastukała w drzwi pękiem kluczy.
– W porządku, panie Lawrence?
– W porządku! – zabrzmiała odpowiedź, po czym otwarto drzwi, aby wpuścić więźniarki gęsiego do środka. Kucharz stał z założonymi rękami, przyglądając się im z namysłem.