Zostawiła tylko blaszany kufer z inicjałami R.V. wydrapanymi gwoździem.
Oczami wyobraźni ujrzałam, jak wytłacza te litery w miękkim, czerwonym sercu Seliny.
Jeśli wszakże to zrobiła, Selina musiała jej na to pozwolić. Własnoręcznie rozsunęła skórę na piersi, odsłaniając z płaczem wnętrze, podobnie jak ja ze szlochem odkryłam zawartość kufra.
Ujrzałam tam więzienną suknię w kolorze błota oraz czarny strój pokojówki z białym fartuchem. Leżały splecione niczym śpiący kochankowie; kiedy próbowałam podnieść tę pierwszą, przylgnęła do ciemnej tkaniny drugiej i nie chciała puścić.
Może pozostawiono je z okrucieństwa, może tylko wskutek pośpiechu. Tak czy inaczej odkryłam zawartą w nich wiadomość. Nie były świadectwem oszustwa Vigers, lecz jej przebiegłego, ohydnego zwycięstwa. Trzymała Selinę tu, nad moją głową. Przeprowadziła ją obok moich drzwi, a potem powiodła na górę po nagich schodach, podczas gdy ja siedziałam przy mojej biednej, osłoniętej świecy. I kiedy czekałam, odliczając długie godziny, one leżały obok siebie i szeptały albo w ogóle nie rozmawiała. Słysząc moje kroki, a potem płacz i wołanie, przedrzeźniały mnie szyderczo; następnie może pochwyciły żar mojej namiętności i przejęły go na własność.
Wszak namiętność zawsze do nich należała. Za każdym razem gdy stawałam na progu celi, czując, jak moje ciało wyrywa się ku Selinie, Vigers mogła wyglądać mi zza pleców, kradnąc przeznaczone dla mnie spojrzenia. Cokolwiek zapisywałam po ciemku, ona wynosiła na światło dzienne, a następnie kopiowała w swoich listach, przez co moje słowa stawały się jej słowami. A gdy przewracałam się niespokojnie na łóżku i otumaniona lekiem wyczekiwałam nadejścia Seliny, dostawałam w zamian Vigers: widziałam kątem oka jej cień i słyszałam bicie serca wtórującego sercu Seliny, podczas gdy moje wystukiwało swój własny, słaby i nieregularny rytm.
Zobaczyłam to wszystko jak na dłoni. Podeszłam do łóżka i przerzuciłam pościel w poszukiwaniu plam i smug. Następnie zbliżyłam się do miednicy. Została w niej odrobina zmętniałej wody; przegarnęłam ją palcami i wyłowiłam dwa włosy, jeden ciemny, a drugi złoty. Zrzuciłam miednicę na podłogę: roztrzaskała się na kawałki, woda zachlapała deski. Chwyciłam dzban, pragnąc uczynić to samo, lecz był blaszany i nie chciał pęknąć; tłukłam nim o podłogę, aż cały się powyginał. Materac wylądował na podłodze, pościel podarłam. Trzask pękającego płótna… jak to opisać? Podziałał na mnie jak narkotyk. Darłam i darłam, aż pościel zamieniła się w strzępy i rozbolały mnie ręce, wówczas zaczęłam szarpać płótno zębami. Podarłam również chodnik. Ten sam los spotkał suknie leżące w kufrze. Pewnie zaczęłabym również drzeć własną suknię i włosy z głowy, gdyby nie zabrakło mi tchu; rozdygotana stanęłam przy oknie i uchwyciłam się framugi, opierając policzek o szybę. Przede mną rozciągał się Londyn, doskonale biały i nieruchomy. Zamieć nie ustała, niebo zdawało się brzemienne śniegiem. Ujrzałam Tamizę i drzewa Battersea, a dalej, po lewej stronie, niewidoczne z mojego okna piętro, niżej tępe szczyty wież Millbank.
W dole zaś, na Cheyne Walk, spacerował policjant odbywający swój codzienny patrol.
Na jego widok w mojej głowie zabłysła pewna myśl. Zostałam okradziona, pomyślałam, podświadomie słysząc w sobie głos matki. Okradziona przez własną służącą! Muszę to zgłosić policjantowi, on ją zatrzyma. Zatrzyma pociąg! Obie pójdą do Millbank! Każę je umieścić w osobnych celach i Selina znowu będzie moja!
Wypadłam z pokoju i zbiegłam po schodach. Na dole zastałam panią Jelf, która krążyła po korytarzu, zalewając się łzami. Minęłam ją bez słowa. Otworzywszy drzwi, pospieszyłam w kierunku policjanta, wołając doń drżącym skrzekiem, tak dalece niepodobnym do mego normalnego głosu, że mężczyzna odwrócił się i przybiegł czym prędzej. Złapałam go za ramię. Omiótł spojrzeniem moje rozczochrane włosy, wykrzywioną twarz oraz ranę na szyi, która znowu zaczęła krwawić.
Oświadczyłam, że zostałam okradziona. W moim domu byli złodzieje. Obecnie znajdują się w pociągu jadącym z Waterloo do Francji – dwie kobiety, ubrane w moje suknie!
Popatrzył na mnie dziwnie. "Dwie kobiety" – powtórzył.
– Dwie kobiety, jedna z nich była moją pokojówką. Jest sprytna, wykorzystała mnie bezlitośnie! A druga… druga…
Druga uciekła z Millbank, miałam na końcu języka. Lecz tylko zaczerpnęłam w płuca lodowate powietrze i przycisnęłam rękę do ust.
Bo skąd niby mogłam to wiedzieć?
Jak wytłumaczę, że przygotowałam dla niej suknie? A pieniądze, bilety? Paszport ze zmyślonym nazwiskiem…? Policjant czekał.
– Sama nie wiem – powiedziałam. – Sama nie wiem.
Mężczyzna rozejrzał się dokoła. Opuściwszy gwizdek, który zdążył już wyjąć zza pasa, pochylił głowę.
– Myślę, że nie powinna pani w tym stanie przebywać na ulicy – oznajmił. – Odprowadzę panią do domu, tam spokojnie opowie mi pani wszystko raz jeszcze. Skaleczyła się pani w szyję, mróz podrażni ranę.
Zaoferował mi swoje ramię. Odsunęłam się pospiesznie.
– To zbyteczne – oświadczyłam. – Nastąpiła pomyłka -dodałam. – Nie było żadnej kradzieży, w domu nie dzieje się nic niepokojącego.
Odwróciłam się i odeszłam.
Próbował dotrzymać mi kroku, dotykając mojego ramienia i powtarzając moje nazwisko, lecz uparcie wymykałam mu się z rąk. Kiedy zatrzasnęłam mu furtkę przed nosem, zawahał się; korzystając ze sposobności, pobiegłam do domu, zamknęłam drzwi i zasunęłam rygiel, a następnie przylgnęłam plecami do drewna.
Podszedł do drzwi i pociągnął za sznur dzwonka; słyszałam, jak dzwoni w ogarniętej mrokiem kuchni. Zobaczyłam twarz policjanta, zabarwioną na czerwono w szybce umieszczonej w drzwiach: usiłował zajrzeć do środka, wołając mnie, a następnie służącą. Po chwili dał za wygraną; kiedy odczekawszy kolejną minutę, przekradłam się do gabinetu papy i wyjrzałam przez firankę, ujrzałam, że stoi przy furtce. Wyjął z kieszeni notatnik i coś w nim zapisywał. Zerknął na zegarek i rzucił kolejne spojrzenie na dom. Następnie ponownie rozejrzał się dokoła i powoli ruszył swoją drogą.
Wtedy przypomniałam sobie o pani Jelf. Nigdzie jej nie było. Kiedy jednak po cichu przeszłam do kuchni, dostrzegłam odsuniętą zasuwę: pewnie uciekła tamtędy. Musiała widzieć, jak biegnę do policjanta i pokazuję na dom. Biedaczka! Będzie dziś wieczorem z drżeniem serca nasłuchiwać kroków na zewnątrz, tak jak ja zeszłej nocy, gdy siedziałam, płacząc na próżno.
18 czerwca 1873
Ale mieliśmy dzisiaj awanturę! Zebrało się nas siedem osób, to znaczy ja, pani Brink, panna Noakes oraz czworo nieznajomych, w tym dama z rudowłosą córką oraz dwóch panów, którzy przyszli tylko dla zabawy. Zobaczyłam, jak się rozglądają; pewnie szukali ukrytej zapadni albo kółek pod stołem. Przyszło mi do głowy, że mogą chcieć zakłócić seans. Podając Ruth płaszcze, obiecali jej pół korony, jeżeli zawartość ich kieszeni nie "rozpłynie się" w powietrzu. Na mój widok skłonili się ze śmiechem. Jeden z nich ujął mnie za rękę, mówiąc: "Musi pani nas uważać za prostaków, panno Dawes. Wiele słyszeliśmy o pani urodzie, sądziliśmy jednak, że okaże się pani stara i brzydka. Musi pani przyznać, że wiele mediów odpowiada temu opisowi". "Widzę tylko oczami z zaświatów" – odpowiedziałam, na co rzekł: "Przeto obawiam się, że tracisz wiele, spoglądając w lustro. Pozwól nam patrzeć na siebie oczami ludzi, byśmy czerpali z tego jak największy pożytek". Sam miał rzadkie bokobrody i ramiona chude jak u kobiety. Robił wszystko, by usiąść obok mnie, a kiedy kazałam wszystkim chwycić się za ręce, zapytał, czy koniecznie musi trzymać dłoń kolegi, albowiem stanowczo wolałby ująć moje obie ręce. Dama z córką zrobiła zdegustowaną minę, a pani Brink powiedziała: "Według mnie w naszym kręgu brakuje dzisiaj harmonii, panno Dawes. Może wolałaby pani przerwać?". Lecz ja postanowiłam za wszelką cenę kontynuować.