Выбрать главу

Starsza kobieta wstała z krzesła, wzięła ze stołu lampkę i obeszła dziewczyny dookoła. Daghena siedziała sztywno wyprostowana, a tradycyjny strój verdańskiej księżniczki, składający się z szerokiej spódnicy, bluzki ozdobionej kwietnymi wzorami i błękitnego gorsetu, błysnął złotem i srebrem na haftach, guzikach i biżuterii. Kailean widywała nieraz w obozach Verdanno tak ubrane dziewczyny, zwłaszcza te należące do znaczniejszych rodów, i bez oporu przyznała, że jej przyjaciółka wygląda w nim lepiej niż większość rodowitych Wozaczek. Sama musiała zadowolić się skromną, zieloną sukienką z prostym kołnierzem i krótkimi mankietami. Dostała ich kilka, różniących się między sobą tylko kolorem. Od ponurego brązu do zimnego błękitu. Na pewno nikt nie będzie miał wątpliwości, kto jest panią, a kto sługą.

Besara skinęła zadowolona głową i kontynuowała:

– Ta informacja nie jest z tych, które ocalą wam życie, ale ma kluczowe znaczenie, jeśli chodzi o zrozumienie miejscowej arystokracji. Oni są bardziej meekhańscy od samego cesarskiego dworu. Kultywują tradycje i obyczaje, które w centralnych prowinqach odeszły już w niepamięć. A jeden z tych zwyczajów pozbawił pierworodnego syna hrabiego prawa do tytułu. Suknie, które masz nosić, droga Inro, wyglądają niemal tak samo, jak te sprzed trzystu lat. Skromność, prostota, żadnych gorsetów, haftów czy ekstrawaganckich ozdób w stylu koronkowego kołnierzyka. Tak ubierają się tutaj nawet hrabianki, jak przystało na córki, żony i matki meekhańskich wojowników, zdobywców połowy świata. – Nawet gdyby od tego zależało jej życie, Kailean nie potrafiłaby doszukać się w głosie Besary śladu kpiny. – Z tym że ci tutaj, nasi hrabiowie i baronowie, przemienili pamięć o czynach przodków w coś w rodzaju kultu, umacniającego meekhańskie prawo do dominacji nad innymi. I uważają, że wszyscy powinni tak właśnie myśleć. W zamku hrabiego wszędzie wisi broń, tarcze, zbroje, a malowidła przedstawiają wyłącznie sceny batalistyczne. Lecz tutejsza szlachta, mimo że tak mocno podkreśla militarną tradycję Imperium, niezmiernie rzadko wstępuje do armii. Ma też niewiele okazji, by wykazać się w walce: na wschodzie odgradzają ją od wrogów Olekady, na zachodzie ma Law-Onee, spokojną i nudną prowincję, północną granicę trzyma Górska Straż. Mimo wszystko niedobrze jest, jak by to powiedzieć, nie okazywać należytego podziwu dla ich męstwa. Rozumiecie?

Obie skinęły głowami.

I pomyśleć, że dzień dopiero zbliżał się do wczesnego popołudnia. Sposób, w jaki ta drobna kobieta nimi zawładnęła, mógł być znakomitym przykładem, jak w kwadrans pozbawić kogoś samodzielności i własnej woli. Pani Besara potrafiła przemóc wszelkie obiekcje i protesty kamienną miną i jednym uniesieniem brwi, któremu towarzyszyło krótkie „To wasze życie, mnie tam nie będzie”. Na jej rozkaz zmieniały raz po raz stroje, póki nie uznała, że ubrały się w odpowiednie suknie. Odebrała im broń, i to do ostatniego nożyka, po czym kazała zapomnieć, jak się nią włada. W czasie śniadania i obiadu przeszły przyspieszony kurs dobrych manier, do których zaliczało się między innymi nietrzymanie łokci na stole, niesiorbanie, jedzenie małymi kęsami, niemówienie z pełnymi ustami, używanie właściwej łyżki do gorących zup, właściwej do chłodników i właściwej do deserów.

Oraz absolutny, całkowity i bezwzględny zakaz bekania.

No i oczywiście przez cały czas Besara nie tyle mówiła, ile przemawiała, zalewając je potokami informacji, mniej lub bardziej istotnych, lecz zawsze krążących wokół miejscowej arystokracji. Potrafiła, jeśli jej nie przerwały, gadać przez dwie godziny, ucząc je jednocześnie, jak chodzić, siedzieć, mówić, trzymać głowę i co w każdej z tych sytuacji robić z rękami. A właściwie uczyła tego Kailean, bo Daghena miała prostszą rolę: pouśmiechać się, porobić zdziwione miny, pozachwycać potęgą i majestatem rodu hrabiego. Jej nikt nie będzie przesłuchiwał ani nie weźmie na spytki.

– Dobrze, teraz fryzura, ten kosmyk zapleć, dobrze, zwiąż, upnij. Nieźle, włosy z dołu rozczesz jeszcze raz, podepnij na szczycie głowy, wyżej, niech odsłonią szyję. Dobrze, spinki. Jedna tu, druga tu, szpilka do włosów, tak, ta z perłami, zawsze uważałam, że blondynki nie powinny nosić szpil z perłami, bo giną w jasnych lokach, za to komuś z takim odcieniem włosów nie pasuje nic innego. Wyglądają jak gwiazdy na nocnym niebie.

Kailean była gotowa przysiąc, że Daghena lekko się zarumieniła.

Cofnęła się o dwa kroki i, cholera, musiała przyznać, że Dag wygląda... jak prawdziwa księżniczka. Wysoko upięte włosy odsłoniły smukłą szyję, twarz z wystającymi kośćmi policzkowymi, małymi ustami i lekko skośnymi oczyma miała ten cudowny wyraz naiwności i dziewczęcego rozmarzenia, który sprawiał, że większość mężczyzn gapiłaby się na nią jak pies na kiełbasę. Nagle poczuła się dwa razy brzydsza, w tej swojej prostej sukience i byle jakiej fryzurze.

– Dobrze. – Besara nareszcie sprawiała wrażenie zadowolonej. – Co prawda możesz wyglądać dziesięć razy lepiej, ale nie przesadzajmy. W końcu jej książęca wysokość jest w podróży i nie ma czasu na fanaberie. Wieczorem jeszcze raz przećwiczysz to uczesanie. Do waszego wyjazdu mamy kilka dni, sądzę, że zdążysz nauczyć się jeszcze czterech lub pięciu takich fryzur. Więcej wam nie będzie potrzebne.

Kailean uniosła dłoń i – sama tym zaskoczona – dygnęła lekko. Nagrodą był szeroki uśmiech.

– Mam pytanie, pani Besaro, dlaczego nie będzie potrzebne?

– A jak myślisz, skarbie, ile czasu tam spędzicie? Miesiąc? Dwa? Sądzisz, że gościnność Cywrasa-der-Malega to zniesie? Będziecie tam pięć do siedmiu dni. Jeszcze nie nadeszła odpowiedź ile konkretnie. Dwór hrabiego zapewnił, że jest zachwycony kaprysem księżniczki, ale jeszcze nie przedstawił wstępnego planu wizyty. Nie sądzę jednak, by miało to potrwać dłużej niż siedem dni. Raczej nie spodziewajcie się balów i przyjęć, może będzie jedno lub dwa polowania i trochę popisywania się bogactwem i znaczeniem. A może nie, wiosna to czas, w którym miejscowi hrabiowie i baronowie doglądają raczej pierwszych robót na polach, wypędzania owiec na hale, i tak dalej. Musicie cały czas pamiętać, że tak naprawdę to prowincjonalna szlachta. Tutejsze ziemie są niezbyt urodzajne, a dzierżawy nie przynoszą wielkich zysków. W centralnych prowincjach, na Stepach czy dalekim Południu co bardziej obrotny kupiec może mieć większy dochód roczny z kilku wypraw handlowych niż nasz hrabia ze wszystkich ziem. Der-Maleg ma na tym punkcie spory kompleks. Już od dawna żaden ze znaczących rodów z centralnych prowincji nie próbował wżenić się w olekadzką arystokrację, a jedyna córka hrabiego musiała w końcu wyjść za tutejszego barona. To rzecz, o której nie wspomina się głośno. Wbrew temu, co głoszą, ich starania o zachowanie czystości krwi są po części wymuszone koniecznością. W całych Olekadach są tylko cztery hrabiowskie rody, skoligacone już do tego stopnia, że dalsze małżeństwa między nimi zakrawają na kazirodztwo. Wszyscy to kuzyni i kuzynki pierwszego, drugiego i trzeciego stopnia. – Besara uśmiechnęła się miło. – Jeszcze jakieś pytania?

I tak to wyglądało, każde pytanie, choćby o czas, powodowało istny słowotok, w trakcie którego nauczycielka zalewała je masą informacji. Mniej lub bardziej potrzebnych, lecz podawanych z taką swobodą, jakby czytała je z opasłej księgi, a nie wyciągała z zakamarków pamięci. Mimo wszystko Kailean miała dość.

– Pytałam tylko jak długo – wymamrotała. – Nie muszę wiedzieć wszystkiego o każdym z lokalnych hrabiątek. Wychowałam się w tych okolicach. Wiem, jacy są.