Выбрать главу

Spodziewała się lodowatego spojrzenia i wysoko uniesionych brwi. Zamiast tego Besara lekko przechyliła głowę, wydęła wargi.

– Ekkenhard nie przekazał mi tych informacji – mruknęła takim tonem, że Kailean od razu zrobiło się żal Szczura. – To źle. Mogą cię rozpoznać? Hrabia lub któryś z jego zarządców?

Spojrzały na siebie z Dagheną – jakimi ścieżkami, do licha, krążą myśli tej kobiety? Od razu, w pół uderzenia serca doszła do sedna. Może paplać jak podpita przekupka, ale ani na chwilę nie zapomina o głównym celu ich misji. Kim właściwie jest? Bo że Ekkenhard ją szanuje, widać od razu.

Kailean wzruszyła ramionami.

– Mógł nie wiedzieć – rzuciła krótko. – A ja i tak nie mam zamiaru wysłuchiwać dziesięciu tysięcy plotek za każdym razem, gdy otworzę usta. I nie, nie sądzę, by mnie rozpoznali, gdy wyjeżdżaliśmy stąd, byłam taka. – Wyciągnęła rękę na wysokość ramienia. – Mała, chuda, zabiedzona. Nikt mnie nie pozna.

– Masz ciekawy kolor oczu, moje dziecko. Zielony. To rzadkość nawet wśród meekhańskich dziewcząt. Ale trudno, w tak krótkim czasie nic z tym nie zrobimy. I widzę, że doszłyśmy do miejsca, z którego nie ruszymy bez odrobiny – kolejne wydęcie warg – szczerości. Dobrze, wasza wysokość, Inro, zapraszam do stołu na wczesną kolację.

Ich spojrzenia powędrowały do stojącego na blacie koszyka.

– Tak, moje drogie. Dziś będzie inaczej. Żadnych wojskowych racji z zamkowej kuchni.

Ich nauczycielka rozłożyła na stole biały obrus, kilka talerzyków, komplet sztućców i kryształowych kielichów. Na koniec wyciągnęła butelkę wina i zawinięte w przetłuszczony pergamin ciasto.

– Nie uwierzycie, co można znaleźć w takim zamku, jeśli człowiek wie, gdzie szukać. Siadajcie.

Usiadły, dziwnie onieśmielone, bo obrus lśnił jedwabnym haftem, a wypolerowane łyżeczki były ze srebra. Na dodatek talerzyki wyglądały jak najprawdziwsza cesarska porcelana. Wydawało się, że blask świec prześwietla je na wylot.

Besara nie sprawiała wrażenia szczególnie przejętej. Raz-dwa nałożyła im po kawałku ciasta i napełniła kielichy.

– Spróbujcie – poleciła.

Ciasto pachniało orzechami i miodem, a smakowało tak, że człowiek miał wrażenie, jakby wszystkie aromaty lata urządziły sobie spotkanie na jego języku. Kailean przełknęła pierwszy kęs i już niosła do ust drugi.

– Mmm, gratulacje dla kucharza...

– Och, dziękuję, starałam się. W tej służbie człowiek uczy się różnych pożytecznych rzeczy.

– Więc jednak służba. Nora?

– Oczywiście. Od trzydziestu lat.

– Zaczynałaś jako niemowlę?

Besara uniosła brwi w taki sposób, że Kailean poczuła się głupio.

– Komplement powinien być jak muśnięcie płatkiem róży, a nie jak walnięcie buzdyganem, droga Inro. W tym drugim przypadku staje się obelgą, bo sugeruje, że ofiara nie potrafi zrozumieć subtelności.

– Ofiara?

– Komplementy służą wabieniu, przekupywaniu i zdobywaniu zaufania. Działają jak pieniądze i klejnoty, obdarowujesz nimi ludzi, by cię lubili. Te płaskie i trywialne są niczym tandetna biżuteria z cyny i kolorowych szkiełek. Dlatego oceniaj swojego rozmówcę po komplementach, jakie ci prawi, to więcej o nim powie niż wieloletnia znajomość.

Kailean sięgnęła po kielich.

– Nie chciałam cię urazić.

– Wiem. Jesteś po prostu niezgrabna. Kobietom trudno jest mówić miłe rzeczy innym przedstawicielkom swojej płci. To naturalne.

– Naturalne?

– Jak wygląda księżniczka Gee’nera?

Kailean rzuciła okiem na Daghenę. W tej strojnej kiecce podkreślającej talię i biust, z perłami we włosach wyglądała...

– Nie najgorzej.

– Widzisz? Nasza księżniczka jest jedną z najpiękniejszych młodych kobiet, jakie w życiu widziałam... a przy tym, gdy się rumieni, wygląda jeszcze lepiej. A ty mówisz: nie najgorzej. Natomiast mężczyźni rozwinęli sztukę komplementów niczym zdolności łowieckie. Niektórzy są w tym prawdziwymi mistrzami. Lecz jeśli mężczyzna, który stoi wyżej od ciebie, jest bogatszy, ma tytuł albo pochodzi ze znaczącego rodu, prawi ci byle jakie komplementy, znaczy to tylko tyle, że cię lekceważy i traktuje jak idiotkę. Twoja sprawa, jak to wykorzystasz.

Kailean westchnęła melodramatycznie.

– Myślałam, że na dziś kończymy lekcje.

– Skończyłyśmy. Trudno uczyć kogoś, kto niemal cały czas ma pełne usta, to trzeci kawałek, prawda, księżniczko?

– Mmmm... tak.

– I drugi naszej Inry?

– Owszem.

– Więc dzięki temu nie przerywacie mi i musicie słuchać, mam rację? Nałóż sobie jeszcze porcję, droga Inro.

Droga Inra stłumiła chęć pokazania języka, ale posłusznie wykonała polecenie. Bo Dag brała kolejną dokładkę, a ciasto znikało w zastraszającym tempie.

– Nie mamy nikogo w zamku, od lat nie widziano potrzeby umieszczania tam szpiega, i to się teraz mści. Miejscowa tradycja sprawia, że służba dziedziczy profesję tak, jak arystokracja tytuły. Kucharz jest synem, wnukiem i prawnukiem kucharza, ogrodnik potomkiem długiej linii ogrodników, pokojówka urodziła się w fartuszku. Znają się, trzymają razem i bardzo trudno wprowadzić między nich nową twarz. Ostatnią szansę mieliśmy, gdy kilka lat temu epidemia ciężkiej grypy zabiła sporo mieszkańców Olekadów, a hrabia musiał ponoć przyjąć kilka nowych osób, bo nie było nikogo, kto przejąłby po nich obowiązki. Ale jak mówiłam, przegapiliśmy ten moment. Więc będziecie same.

– A poza zamkiem?

– Nawet gdyby poza zamkiem stacjonowała armia, nic wam to nie da. Kamienny mur potrafi oddzielać ludzi skuteczniej niż morze. Szanse na ucieczkę? Żadne. Musicie opuścić zamek tak, jak wjechałyście, bramą. Jako księżniczka Gee’nera i Inra-lon-Weris. Oczywiście najlepiej, jeśli będziecie już cokolwiek wiedzieć.

Kailean odsunęła talerzyk, oparła łokcie na stole, ignorując oburzone spojrzenie „księżniczki”.

– Miało być szczerze. Czy Szczurza Nora ma jakieś podejrzenia? Cokolwiek?

Besara pokręciła głową.

– Nie. Nic w tym, co się dzieje, nie ma sensu. Ludzie są mordowani albo znikają. Na mapie miejsca zaginięć i mordów układają się w wielką spiralę, której środek wypada mniej więcej w okolicach Kehlorenu albo zamku hrabiego, zależy jak odczytywać te znaki. A nie mamy pełnego obrazu, bo z pewnością jeszcze nie wszystkie zabójstwa odkryto, w tych górach są doliny, które po zimie dopiero teraz nawiązują kontakt ze światem, a na dodatek podejrzewam, że niektórzy arystokraci nie informują nas o każdym zaginięciu. Nie wiemy też wciąż, co stoi za tymi zniknięciami i mordami. Dlaczego jeden chłopski wóz przejeżdża drogą bezpiecznie, a następny, wędrujący ledwo kwadrans po nim, znika. Dlaczego w ludnej wsi ktoś wchodzi do chaty i morduje wszystkich, łącznie z upośledzonym mężczyzną, z kobietami w ciąży i niemowlętami, a inne rodziny zostawia w spokoju? Dlaczego zabija załogę wieży strażniczej, a jednego wartowników uprowadza i okalecza? Czemu bez śladu przepadają patrole Górskiej Straży? Nie wiemy. Nasze prośby o przysłanie wsparcia z innych prowincji są odrzucane, więc musimy sobie radzić tym, co mamy.

– Czyli?

– Kilku czarodziejów, w tym jeden, który nadaje się tylko do przenoszenia rozkazów, kilkunastu szpiegów rozrzuconych po wsiach i miasteczkach, dwie drużyny bojowe. Zazwyczaj tylu ludzi pracuje w większym mieście, a nie w całej prowincji.

– Czarodzieje coś wykryli? Cokolwiek?

– A wy coś wykryłyście? Cokolwiek? Szczerość za szczerość.

Kailean zerknęła na Daghenę. Ta tylko uniosła brwi.

– Nie wchodziłam do wieży – mruknęła. – A z tym nieszczęśnikiem miałam za krótki kontakt i raczej starałam się go przytrzymać, niż sprawdzać. Może gdybym mogła go teraz...