Velergorf rozsiadł się wygodniej, oparł o ścianę, przymknął oczy. Czekał.
– Dobrze. – Kenneth pokiwał głową i wymienił spojrzenia z pozostałą dwójką. Uśmiechnęli się porozumiewawczo. – Świetna robota, Varhenn. A ty, Bergh? Znalazłeś miejsce, gdzie zwiadowcy Czarnego nas podchodzą?
Bergh pokiwał głową.
– Tak jest, panie poruczniku. A raczej Wilk i Azger coś znaleźli – Bergh popatrywał spod oka na Velergorfa, uśmiechnął się półgębkiem i mówił dalej – na skraju lasu, jakieś sto kroków od nas i trochę w górę strumienia. Dobre są te Bękarty, zostawili niewiele śladów, ale chyba się rozleniwili.
– Bo?
Kenneth też nie spuszczał oka z najstarszego dziesiętnika, Andan szczerzył się otwarcie.
– Bo od kilku dni korzystają z tych samych kryjówek. Zresztą to najlepsze i najbezpieczniejsze miejsca w okolicy, ale mimo wszystko... jakby to powiedzieć... lekceważą nas.
Porucznik pokiwał głową.
– Chłopcy coś wymyślili w tej sprawie?
– Azger zapewnił mnie, że tak. Chce pan wiedzieć co, panie poruczniku?
– A muszę?
– Eee...
– Też tak uważam. Oficer nie powinien się zajmować każdą sprawą, bo nie będzie miał czasu na sen. No dobra, ruszamy do stajni.
Velergorf poruszył się, wyraźnie zaniepokojony, otworzył oczy.
– Coś sobie przypomniałem, panie poruczniku...
– Varhenn, jeśli przypomniałeś sobie dopiero teraz, to najpewniej nie jest to ważne. Chyba że pamięć zaczyna szwankować. Ale w twoim wieku...
Wytatuowany dziesiętnik powiódł wzrokiem od twarzy do twarzy, w oczach błysnęło mu rozbawienie.
– Dobre, panie poruczniku. Nie wiem, czy to ważne, ale kilku oficerów z nowo przybyłych kompanii już się skarżyło na tego Omnela. On ma dostęp do papierów, które każda kompania przyniosła ze sobą, i zdaje się, że nie przepada za nowymi. Najpierw po prostu się czepiał, robił awanturę i odsyłał do dowódców po karę. A potem zaczął się rozkręcać, nie wystarczyło mu już skierowanie sprawy do bezpośredniego dowódcy, sam zaczął wyznaczać kary, a gdy zebrało się ich kilka, wysyłał ludzi do stajni, jako bezużytecznych i krnąbrnych. Jest szczególnie cięty na tych, którzy mają, jak to mówią, ciężką przeszłość. Znam przynajmniej czterech żołnierzy, którzy trafili do stajni za nieoddanie honorów starszemu stopniem.
– To nie jest byle jakie wykroczenie, Varhenn.
– Jeśli oficer przechodzi trzydzieści kroków od ciebie, a ty jesteś odwrócony plecami i go nie widzisz, to jest. Przynajmniej tak uważa większość chłopaków. Podobnie jeśli oficer robi nagle przegląd i wysyła cię do stajni za niedoczyszczone buty, mimo że nie są w gorszym stanie niż buty reszty. On naprawdę wydaje się wybierać tych, którzy mniej lub bardziej coś tam kiedyś przeskrobali. Doszło do tego, że przybyłe z zachodu kompanie unikają jak ognia ludzi z Kwatermistrzostwa, bo i młodszy pułkownik, i podlegli mu porucznicy najwyraźniej znaleźli sobie niezłą zabawę. Nie lubią nowych i pokazują im, kto tu jest najważniejszy.
– Czarny nie interweniował?
– Na jakiej podstawie, panie poruczniku? W papierach wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nieoddanie honorów, niedbanie o wyposażenie, niewłaściwy stosunek do starszego stopniem i parę innych takich podobnych „nie”. Gdyby nie to, że spędzamy większość czasu poza twierdzą, do nas też by się pewnie przyczepili.
– Coś jeszcze?
Velergorf spojrzał na niego, mrużąc oczy.
– Tak. Broń. Kazał wszystkim zdać broń, nawet noże i sztylety. I pancerze, hełmy, tarcze. Strażnicy bez broni... niektórzy woleliby dać sobie obciąć coś ważnego. Gdybym awansował jeszcze o kilka stopni, powiedziałbym, co myślę, ale teraz nie mogę pozwolić sobie na uwagę, że ten młodszy pułkownik to kawał gnojka, który uwił sobie ciepłe gniazdko w Kwatermistrzostwie i zabawia się władzą i łamaniem ludzi.
Kenneth westchnął i przymknął oczy.
– A więc należy się cieszyć, że nie jesteś, dajmy na to, pułkownikiem, Varhenn. I jeszcze raz pozwolisz sobie na niemówienie takich uwag, to będziesz biegał trzy razy dookoła doliny w pełnym rynsztunku. Dodatkowo z zapasami na dziesięć dni. Rozumiemy się?
– Tak jest.
– Oczywiście myśleć możesz, co zechcesz. A teraz zbieramy się po resztę... kompanii. Bergh, ty zostaniesz, zajmiesz się tym, o czym nie powinienem wiedzieć, i przypilnujesz porządku. A... i przygotuj miejsce na namioty, szałasy nowi postawią sobie jutro.
– Rozkaz.
Rozdział 3
Najważniejszy magazyn zamku znajdował się w zachodnim skrzydle. Kilka długich budynków o wąskich oknach i drzwiach stanowiło swoistą twierdzę w twierdzy, teoretycznie ostatni punkt oporu w sytuacji, gdyby wróg zdobył mury. Zważywszy, że składowano tam mnóstwo broni, żywności, wody i zapasy leków, rzeczywiście można się było w nich utrzymać przez wiele dni.
Kenneth wraz z dziesiętnikami wszedł do głównego pomieszczenia, gdzie za wielkim biurkiem siedział młody porucznik. Nie nosił płaszcza, tylko skórzaną kurtkę z wąską lamówką przy mankietach i głową wessyrskiego owczarka wytłoczoną na piersi. Psi pysk przecinały dwie czarne krechy. Symbol Bękartów Czarnego.
Na widok wchodzących oficer skinął tylko głową i czekał na oddanie honorów. Mieli z porucznikiem ten sam stopień, ale to on był u siebie. Kenneth wyprostował się i przyłożył prawą pięść do lewej piersi. Bękart uśmiechnął się lekko i nie odrywając tyłka od krzesła, wykonał jakąś parodię salutu.
– Słucham, poruczniku?
– Kenneth-lyw-Darawyt, Szósta Kompania Szóstego Pułku. Przyszedłem po broń i wyposażenie tych żołnierzy.
Położył na biurku listę nazwisk. Kwatermistrz nawet na nią nie spojrzał, wyjął tylko z szufladki kilka piór i z zapałem zaczął je ostrzyć.
– Stajenni, prawda? – rzucił, nie podnosząc wzroku. – Stary musiał być w kiepskim humorze, skoro ich wam przydzielił. Niestety, nie mogę nic wam wydać.
– Dlaczego?
– Zgodnie z regulaminem Regimentu Wschodniego broń i osobiste wyposażenie może odebrać tylko żołnierz, do którego ono należy. Muszą się zjawić po nie sami. Inaczej się nie da.
Mały nożyk błyskał, kawałki pióra zaśmiecały blat. Przez chwilę panowała cisza, ale wreszcie oficer przerwał zabawę i podniósł głowę. Uśmiechnął się uprzejmie, unosząc pytająco brwi.
– Coś jeszcze, poruczniku?
Kenneth wolno nabrał powietrza, równie wolno wypuścił.
– Gdzie jest złożona ich broń? – zapytał cicho. – Żeby się potem nie okazało, że to nie ten magazyn, a ja niepotrzebnie pana niepokoję.
– Och, jest u nas. – Zaostrzone pióro wskazało drzwi po lewej stronie biurka. – Chcecie zerknąć? Nie, nie ma takiej potrzeby. Ostatni regał, na samej górze, żeby szczury nie dobrały się do skórzanych części. Nie żebyśmy jakieś tu mieli, ale ostrożności nigdy dość. Jak tylko Stajenni się zjawią, wydam im wszystko raz-dwa.
Wyszli na dziedziniec, najpierw porucznik, potem obaj dziesiętnicy. Velergorf i Andan rozsądnie milczeli.
– Varhenn! – Kenneth zdziwił się, że potrafi tak warczeć.
– Tak jest!
– Kiedy zamykają te magazyny?
– Za mniej więcej godzinę, panie poruczniku.
Nad twierdzą poniósł się brzmiący spiżem dźwięk dzwonu.
– Za równą godzinę – poprawił dziesiętnik.
– Ten wypierdek się nie przedstawił, zauważyliście.
– Tak.
– Więc za godzinę zastaniemy zamknięte drzwi i będziemy musieli szukać nie wiadomo kogo po kwaterach Bękartów?
– Na to wygląda, panie poruczniku.
– Mimo iż wiedzieli, że Stajenni mają dziś do nas dołączyć...