– ... szliśmy za tym chłopakiem przez cały dzień. Czasem znikał, jakby wchodził w skałę, niekiedy wysuwał się z cienia, lecz przez cały czas prowadził nas w jednym kierunku. A potem pobiegł przed siebie, wprost na jakieś wzgórze, gdzie powietrze jakby krzepło, jakby czarny pył unosił się w zwartych kolumnach. Zatrzymał się, pokazał te swoje gesty, które miały znaczyć „chodź”, i znikł wewnątrz tych kolumn. Poszliśmy za nim i to było... jakby oddech Pani Lodu przewiał nas na wylot. Rozpadanie i mróz. A potem wyskoczyliśmy tu, na polu bitwy.
Kenneth odwrócił się w stronę tych dwóch obcych i uśmiechnął zimno.
– Czwarty raz nie będę tego powtarzał.
Jeden z mężczyzn, szczupły i szpakowaty, oddał uśmiech.
– Zapewniam pana, poruczniku, że jeśli zajdzie potrzeba, powtórzy to pan tysiąc razy.
– Naprawdę?
Zderzyli się spojrzeniami, lecz zanim doszło do ostrzejszej wymiany zdań, Laskolnyk chrząknął.
– Tyle wystarczy, zgadza się to co do joty z tym, co mówili moi ludzie.
Strażnik wykonał taki ruch, jakby chciał wstać.
– Niech pan siedzi. To, co tu będzie powiedziane, dotyczy pańskiej kompanii bardziej, niż bym chciał, i możliwe, że bez tej wiedzy nie przeżyjecie miesiąca. – Ton kha-dara był lekki, lecz Kailean znała go zbyt dobrze, by wiedzieć, że nie żartuje.
Przez chwilę panowała całkowita cisza.
– Powinienem tak to zorganizować, żebyście znikli. – Lekki ton pozostał, ale towarzyszył mu dziwny, ponury grymas, sugerujący, że sprawa należy do śmiertelnie poważnych. – Najlepiej by było, gdyby twoja kompania przepadła gdzieś w górach. Poszliście szukać porwanej hrabianki w dzikich rejonach Olekadów i wymordowali was zbóje albo przepadliście jak te inne oddziały Straży. Byliście tam, gdzie nikt nie powinien przebywać, i widzieliście rzeczy, których nikt nie powinien oglądać.
Kenneth przechylił głowę na bok i zrobił uprzejmą minę, drań miał nerwy ze stali.
– Jest kilka powodów, dla których tak się nie stanie. Generał Monel jaki jest, taki jest, ale wygryzłby mi dziurę w tyłku, gdybym coś takiego zrobił. Da się zabić za swoich ludzi, a nie sądzę, bym zdołał utrzymać taką sprawę w sekrecie. Na dodatek Verdanno wiedzą, że ocaliliście tę dziewczynkę, więc przed Czarnym miałbym do czynienia z And’ewersem. Poza tym wasze zniknięcie mogłoby jednak przyciągnąć czyjąś uwagę, a tego nie chcę. I to, co zrobiliście... – Laskolnyk pokręcił głową. – Nieważne. Wrócicie w Olekady. Wozacy podwiozą was rydwanami, więc szykujcie się na szybką jazdę. Przejdziecie na drugą stronę i udacie się do Kehloren. Oficjalnie nie zdołaliście pochwycić dziewczyn ani odbić szlachcianki. Ich ślady urwały się nagle albo na nie w ogóle nie natrafiliście. Po wielodniowych poszukiwaniach postanowił pan przerwać misję i wrócić do zamku. Nie będziecie jedyną kompanią, której nie udało się wykonać zadania. Do tego teraz, gdy niebezpieczeństwo od Wschodu zmalało, Czarny zacznie odsyłać inne oddziały do domów. Za dwa miesiące będziecie w Belenden. Daleko od okolic, którym wszystkie bractwa czarowników i świątynie będą się uważnie przyglądać.
Porucznik uniósł brwi z tą samą nonszalancją, z jaką wysłuchiwał o planach wybicia swojej kompanii. Kailean posłała Dag rozbawione spojrzenie. Ci górale byli twardzi.
– Przyglądać? – zapytał spokojnie.
– Zamieszanie w Olekadach już ściąga uwagę, dziwne zaburzenia w aspektach, ludzie pojawiający się znikąd i zabijający bez litości, jedna ze starych, hrabiowskich rodzin wymordowana niemal do szczętu we własnym zamku, zgromadzenie plemiennych duchów, o jakim nie słyszano od lat. Jeśli sądzisz, że nikt się tym nie zainteresuje, jesteś głupcem niewartym czerwieni na płaszczu, poruczniku. Jeśli jednak, wraz z innymi kompaniami wrócicie do rodzinnych garnizonów, być może nikt nie skojarzy was z tutejszym zamętem. Nie muszę pytać, czy twoi ludzie potrafią trzymać gęby zamknięte.
Kenneth wzruszył ramionami.
– O czym niby mieliby opowiadać?
– Dobrze.
– A ja mogę mieć pytanie?
– Możesz, poruczniku.
Rudy oficer skrzywił się nieznacznie.
– Dlaczego mam słuchać generała, który nie służy już w armii i wynajmuje się Wozakom za garść złota, oraz ludzi, którzy podają się za Szczury, choć Wywiad Wewnętrzny nie ma prawa działać poza Imperium?
Kocimiętka syknął, robiąc pół kroku do przodu, ale Kailean złapała go za ramię i przytrzymała. Laskolnyk nie wyglądał na obrażonego ani nawet poirytowanego bezczelnością młodego oficera. Przyglądał mu się za to uważnie z miną, jakby coś ważył w myślach.
– Czy wie pan, poruczniku, co się dzieje, gdy nasi czarownicy sięgają w głąb Źródeł Mocy, gdy czerpią z własnych aspektów tak głęboko, jak tylko zdołają sięgnąć? – zapytał wreszcie cicho.
– Zęby im wypadają?
– To też. Ale nie mówiłem o nieudolnych magikach, próbujących przełknąć więcej, niż pomieści ich gardło, tylko o prawdziwych mistrzach, stąpających Ścieżkami Mocy. Co oni czują w takich chwilach?
Kha-dar przeniósł spojrzenie na szpakowatego. Ten przez chwilę mierzył się z nim beznamiętnym spojrzeniem, wreszcie westchnął, wzruszył ramionami i zaczął mówić:
– Jest ściana... nie, nie ściana. Głębia. Jakbyś, pływając w morzu nad płycizną, nagle minął podwodny próg i zorientował się, że pod tobą nie ma dna, tylko otchłań, czarna i mroczna. Można w nią spojrzeć, ale nie można jej przeniknąć. Ci, którzy próbowali...
– Kończą jako Pomiotnicy, szaleńcy lub giną. Tyle wiem jako żołnierz. – Laskolnyk podziękował mężczyźnie skinieniem głowy. – I do tej pory mnie to nie obchodziło. Mistrzowie magii, kapłani, potężni szamani i inni, władający Mocą na różne sposoby, mówią to samo. Pod źródłami aspektowanej Mocy, pod światem duchów, jest coś. Mrok. Nazywają to tak prawie we wszystkich językach. Mówi się, że dusze zmarłych odchodzą poza Mrok, do Domu Snu. Mówi się, że ci, którzy przywołują demony, muszą je tutaj ściągać z miejsc tak odległych, że znajdują się poza Mrokiem. Że Pomiotnicy czerpią zza niego swoje Moce. Że Uroczyska to miejsca, w których Mrok dotyka naszego świata. Nasi czarodzieje unikają Uroczysk, nie mogą w ich pobliżu skutecznie używać własnych talentów, nie potrafią zasnąć, czują się, jakby coś ich dusiło, wysysało siły. Mówi się dużo, ale nie wiemy prawie nic. Czarodziej, który zbyt zbliży się do Mroku, popada w szaleństwo lub ginie, dusza, która odejdzie poza Mrok, nie wraca...
Laskolnyk zawahał się, najwyraźniej tak długa przemowa jak zwykle go męczyła.
– Kilka lat temu wydarzyło się coś, co uświadomiło pewnym ludziom, że Mrok to nie tylko bezdenna otchłań, ale miejsce, w którym – albo za którym – mieszkają potwory. I nie tylko potwory... Ktoś podjął działania, konsekwentne i logiczne, jakich potwory nie podejmują. Ale jak zbadać miejsce, do którego samo zbliżenie się eliminuje naszych najlepszych bitewnych magów...?
Spojrzał przelotnie na ich trojkę, Daghenę, Kocimiętkę i Kailean.
– Na prośbę Szczurzej Nory udałem się na Wschód, w miejsce najbardziej... jak by to powiedzieć... nasycone nieaspektowanymi talentami. Zatrzymałem się w Lithrew i szukałem ludzi, którzy miesiącami zniosą bliskość Uroczyska, dzięki czemu można mieć nadzieję, że ich talenty są odporne na szaleństwo powodowane przez Mrok. Szukałem oddziału, który będzie skutecznie działał wewnątrz niego. Laskolnyk uśmiechnął się dziwnie.
– Nie mieliśmy pojęcia, czym jest Mrok. Nie wiedzieliśmy, że to czarna równina i czarne wzgórza pod siwym niebem. Nie wiedzieliśmy, że są tacy, którzy opanowali sztukę przechodzenia do nas skądś, z innego miejsca. Nie wiedziałem, wysyłając dziewczyny do Szczurów, że trafią tam, gdzie miał trafić nasz czaardan.