Выбрать главу

– Kto?

– Ten Nur i jeszcze jeden, Myiwe Dyrt się nazywa.

Kenneth zmrużył oczy.

– Fenlo Nur, słyszałeś coś o nim?

– Nie, panie poruczniku, ale wiem, dlaczego pan pyta. Kandydat do brązu.

– Być może. Trzyma Ósmą w kupie i jeśli ktoś zna prawdę o tym, gdzie się podział ich dowódca, to tylko on. Ale nie będę tego drążył. Muszę jednak podzielić ich na dziesiątki i wyznaczyć podoficerów, i to szybko, bo nie da się sprawnie dowodzić taką kupą.

– Może któryś z naszych ich przejmie? Kilku chłopakom należałby się awans.

Oficer uniósł wymownie brwi.

– A to mi akurat nie przyszło do głowy – stwierdził z przekąsem. – To kogo oddasz z własnej dziesiątki? Zdaje się, że Azger jest twoim zastępcą, co? Pozbędziesz się go? Każdy chce mieć dobrego tropiciela w oddziale, prawda? – Po chwili milczenia westchnął przeciągle. – Nie, Varhenn, oni już są krnąbrni. Jeśli wyznaczę im dziesiętników spoza własnego grona, to tak, jakbym im powiedział, że im nie ufam i nie są nic warci. Pójdziesz wtedy z nimi na patrol?

Uśmiechnął się, widząc minę dziesiętnika.

– Zrób pobudkę i szykuj się na wizytę u Czarnego. Chcę, żebyś poszedł ze mną.

– Jeszcze nas nie wezwał.

Kenneth machnął ręką w stronę twierdzy.

– Zakład, że gdy tylko otworzą bramy, wypadnie z nich posłaniec?

– Dziękuję, panie poruczniku, wczoraj przegrałem do Bergha większość miesięcznego żołdu.

Oficer spojrzał na niego, mrużąc oczy.

– A o co się założyliście?

– Że nie uda się panu pobrać wyposażenia, zanim zamkną magazyn.

– Czyli że nie ośmielę się zadrzeć z Kwatermistrzostwem? Przykro mi, dziesiętniku. – Kenneth poklepał się po zarośniętym policzku. – Ten kolor zobowiązuje.

Velergorf uśmiechnął się kwaśno i pomaszerował do pozostałych szałasów. Kenneth otworzył drzwi do swojego, podparł je drewnianym klinem.

– Pobudka!

* * *

Posłaniec przybył dwie godziny po wschodzie słońca, choć nie taki, jakiego się spodziewali.

Z lasu zaczęli wyłaniać się strażnicy, wszyscy w płaszczach, z psim łbem przekreślonym czarnym krzyżem. Nie zaskoczyli ich, bo najwyraźniej nie mieli takiego zamiaru, hałasując po drodze jak stado pędzonych krów. Kenneth rzucił tylko okiem na dwie czarne jedynki, Pierwsza Kompania Pierwszego Pułku, przyboczny oddział dowódcy Regimentu Wschodniego.

Porucznik przerwał czyszczenie kolczugi i wstał, przyglądając się uważnie przybyłym. Była ich pełna setka, wszyscy kompletnie uzbrojeni, a choć na razie trzymali ręce z dala od mieczy i toporów, to sposób, w jaki otoczyli ich szałasy, nie wróżył nic dobrego. Zaczął się rozglądać, bo z tego, co wiedział, ta kompania nie ruszała się dalej niż na dwieście kroków od Czarnego. Znalazł go po kilku chwilach, generalski błękit na płaszczu był tak sprany, że ledwo odcinał się od barwy materiału.

Kątem oka zarejestrował, że Szósta podrywa się na nogi. Zasalutował.

Kawer Monel podszedł do niego spokojnie, długim, marszowym krokiem, całkowicie ignorując pozostałych żołnierzy. Popatrzył, oddał salut.

– Jak nowi strażnicy, poruczniku?

– W nocy spisali się dobrze, panie generale. – Kenneth nie miał zamiaru zrobić spocznij, dopóki nie padnie taki rozkaz, więc wpatrywał się teraz nieruchomo w przestrzeń kilka cali nad lewym ramieniem Czarnego.

– Słyszałem, że pobraliście dla nich wyposażenie.

– Oczywiście, panie generale.

– Co do skargi...

– Nie będę się skarżył, panie generale.

Gdzieś z boku ktoś wciągnął powietrze, ktoś inny rozkasłał się gwałtownie. Zapadła cisza.

– Nie będzie się pan skarżył, panie poruczniku?

Kenneth nie wiedział, co go bardziej dziwi, czy to, że Kawer Monel szepcze, czy też to, że ten szept, a zwłaszcza wyduszone przez zęby „skarżył”, słychać w całej okolicy.

– Oczywiście, panie generale. Jestem wdzięczny Kwatermistrzostwu za okazję do sprawdzenia zgrania i pomysłowości kompanii. Jestem też przekonany, że to był tylko test, bo przecież oficer Straży nie może nie znać jej regulaminu...

– Regulamin Regimentu Wschodniego mówi, że magazyny zamykane są na godzinę przed zachodem słońca.

– Oczywiście, panie generale. Czyżbyśmy przekroczyli ten termin? – Tym razem to Czarny wciągnął powietrze i Kenneth poczuł, że zagalopował się nieco i właśnie balansuje nad przepaścią. Szybko dodał – jak mówiłem, porucznik... Gewsun na pewno pamiętał, że zgodnie z regulaminem Górskiej Straży każdy oddział wychodzący do walki ma pobrać wyposażenie w możliwie najkrótszym czasie, bez względu na okoliczności. Ten sprawdzian pomysłowości udowodnił mi, że dostałem dobrych żołnierzy, panie generale.

Kawer Monel wypuścił powietrze i przez chwilę milczał.

– Byłem ciekaw – zaczął wreszcie cicho – jak zamierzasz to rozegrać, chłopcze. Bardzo ciekaw. Kazałem już nawet zrobić więcej miejsca w stajniach i przygotować dla ciebie loch. Uważasz więc, że wychodziłeś do walki?

Porucznik wreszcie spojrzał dowódcy w twarz.

– A nie siedzimy tu, bo w okolicy ktoś zabija łudzi?

W oczach Czarnego Kapitana pojawiło się rozbawienie.

– Tak. Właściwie to tak. Najgorsze jest to, że gdybym cię aresztował i postawił przed sądem, ta linia obrony byłaby nie do ugryzienia. Oddział wychodził z twierdzy, spodziewając się walki, więc żołnierze pobrali wyposażenie, najszybciej jak mogli. Zgodnie z regulaminem. A ty nawet zapytałeś porucznika Gewsuna, czy nie istnieje możliwość przedłużenia wam czasu na pobranie rzeczy, nieprawdaż? Sam tak zeznał. Zrób wreszcie spocznij.

Kenneth odprężył się nieco.

– Cieszę się, że mówi prawdę.

Generał uśmiechnął się. Lekko, bo lekko, ale jednak.

– Tak. Całą prawdę. Pozostaje jeszcze sprawa gróźb.

– Gróźb, panie generale?

– Porucznik Gewsun twierdzi, że za brak atramentu zagroziłeś mu czymś, co robicie w Belenden.

– Yyyy... To dziwne, panie generale... W Belenden po prostu podpisujemy dokumenty później.

Czarny zamknął oczy, mięśnie szczęk zarysowały mu się pod skórą. Odetchnął.

– Dobrze... Gewsun to dobry oficer, zna się na rachunkach i tak dalej... Ale ty... teraz Kwatermistrzostwo poszuka okazji, żeby się odegrać. Twoi ludzie nagminnie nie będą oddawali honorów oficerom albo będą mieli niedoczyszczone pancerze. Nie mówiąc już o tym, że w waszych racjach żywnościowych pojawią się spleśniałe suchary i zjełczała słonina. Nie chcę konfliktów między moimi Bękartami a oddziałami z uzupełnień, tym bardziej że wieść o waszym wyczynie już się rozeszła i inne nowe kompanie mogą wziąć z Szóstej przykład.

– Więc może po prostu usunąć drzazgę, zanim zacznie się jątrzyć?

Czarny zmierzył go od stóp do głów.

– Młodszy pułkownik Lenwan Omnel służy ze mną od piętnastu lat. A zaczynał od zwykłego strażnika. Więcej nie będziemy o nim rozmawiać, rozumie pan, poruczniku?

– Tak jest!

– Dobrze. Mam dla was inne rozkazy. Wczoraj delegaqa Wozaków poprosiła mnie o przysługę. Całkiem przypadkiem odkryliśmy szlak wiodący z tej doliny na wschód, wprost na Wyżynę Lytherańską. Verdanno chcieliby poznać ten szlak, w końcu ta wyżyna to ich ojczyzna i niektórzy podobno mają tam rodziny. Dostaniecie mapy i poprowadzicie ich aż do podnóża Olekadów. Oczywiście ta droga jest tylko częściowo dostępna dla wozów, ale na nogach da się ją przebyć, a z tego, co słyszałem, Wozacy nie jeżdżą konno, więc na pewno dobrzy z nich piechurzy. Poradzą sobie w górach.

Kenneth milczał, wpatrując się uważnie w twarz dowódcy. Czekał na znak, ironiczny uśmieszek, mrugnięcie okiem, ślad rozbawienia w głosie. Przypadkiem znaleziono szlak przez góry i przypadkiem czterdzieści tysięcy wozów – z czego jedna piąta to ciężkie, bojowe pojazdy – zawitało w dolinę. I całkiem przypadkiem Verdanno dowiedzieli się o tym szlaku i postanowili odwiedzić dawno niewidzianych krewnych.