Któraś z tych myśli musiała odbić się na jego twarzy, bo Czarny Kapitan uśmiechnął się wreszcie i dodał:
– Niech pan pamięta, poruczniku, że w historii Szóstej Kompanii nie będzie słowa o tym, że jej dowódca postanowił utrzeć nosa kwatermistrzowi i rozwalił pół magazynu, tylko znajdzie się tam opowieść o pomysłowym sprawdzianie, któremu podołali nowi żołnierze kompanii. I tak samo w historii Imperium nie będzie słowa o tajnych negocjacjach z Verdanno i pomocy im udzielonej, za to znajdzie się wzmianka o buncie, który wzniecili niewdzięczni barbarzyńcy, a którego nieliczne siły Górskiej Straży nie zdołały stłumić. Bo nas w całych Olekadach jest cztery tysiące, a ich co najmniej czterdzieści razy więcej. Tak naprawdę historię tworzą ci, którzy zapisują ją na pergaminie. Z tym zresztą związany jest jeszcze jeden rozkaz... Gdyby Wozacy chcieli, jak by to ująć...?, użyć siły, by wydostać się z gór, ustąpicie i wrócicie do Kehlorenu, żeby zdać raport. Zrozumiano?
– Tak jest. Ale – Kenneth zawahał się – jeśli ktoś ich zaatakuje? Tak jak tych nieszczęśników w wieży?
– Ostrzegałem starszyznę Verdanno, ale zdaje się, że mi nie uwierzyli. Teraz to ich sprawa. Coś jeszcze?
– Wyposażenie na tę wyprawę? Mamy zapas żywności tylko na kilka dni, panie generale. Nie mamy lin i haków do wspinaczki ani namiotów dla wszystkich ludzi.
– Haki i liny raczej nie będą konieczne, a gdyby zaszła taka potrzeba, dostarczą ich Wozacy. Będą was też żywić, a jeśli się postaracie, to pewnie całkiem nieźle. Bez namiotów zaś dacie sobie radę, jak sądzę. Coś jeszcze?
– Kiedy ruszamy?
– Oczywiście natychmiast. Spotkacie się ze starszyzną najbliższego obozu już dziś i jutro pokażecie im przynajmniej początek szlaku.
Kawer Monel odwrócił się i skinął na jednego ze swoich podoficerów. Po chwili podał Kennethowi skórzaną tubę.
– Poruczniku, oczywiście nie muszę mówić, że te mapy są cenne. Pokazują szlak przez góry, który nie musi być znany każdemu. Mają do mnie wrócić. Gdyby okoliczności na to nie pozwalały, zniszczycie je. Zrozumiał pan?
– Tak jest, panie generale.
– Dobrze. – Czarny Kapitan niespodziewanie zrobił zafrasowaną minę. – Jeszcze jedno. Kilku moich zwiadowców nabawiło się zeszłej nocy dziwnej przypadłości. Mają swędzące plamy na brzuchach, piersiach, kolanach i dłoniach. Niektórzy też na twarzach. Czy w Szóstej były takie przypadki?
Kenneth wsunął mapy pod pachę, demonstracyjnie podrapał się po głowie.
– Nie słyszałem, ale jeden z moich dziesiętników ma doświadczenie w leczeniu. Bergh!
Podoficer przytruchtał szybko, zasalutował. Z beznamiętną miną wysłuchał opisu dolegliwości.
– Wygląda to jak podrażnienie po wilkomleczu, panie generale.
– Wilkomlecz rośnie dopiero późną wiosną i może podrażnić tylko wtedy, gdy puszcza sok, dziesiętniku. – Dowódca Górskiej Straży patrzył na Bergha z kamienną twarzą. – Mało prawdopodobne, by trafili na tę roślinę.
– Nic innego nie przychodzi mi do głowy, panie generale. Dwie, trzy wizyty w łaźni powinny pomóc. Albo w saunie, pot pomaga oczyścić skórę z trucizny. No i oczywiście powinni wyprać rzeczy, w których leżeli na ziemi, tak na wszelki wypadek.
– Rozumiem, przekażę im te sugestie, dziesiętniku. – Czarny pokiwał głową, nie spuszczając z Bergha oka. – Byli nieostrożni, prawda? Używali tych samych miejsc do obserwacji?
Żaden z nich nawet nie mrugnął. Generał czekał chwilę, po czym machnął ręką.
– W południe macie spotkanie ze starszyzną. Mogą wam się wydać dzikusami niepotrafiącymi budować normalnych domostw, ale większość z nich walczyła z koczownikami, gdy wy jeszcze sikaliście pod siebie. I Se-kohlandczycy nie wspominają tej wojny jako łatwego zwycięstwa. Niech pan o tym pamięta, poruczniku. Oni idą na wojnę ze znienawidzonym wrogiem, więc lepiej nie okazywać im lekceważenia. Dlaczego pan się uśmiecha?
Kenneth zaklął w myślach, ten stary skurczybyk zauważał każdy grymas.
– Ostatnią noc spędziłem na klepisku w szałasie, skąd najpierw musieliśmy uprzątnąć owcze bobki, panie generale. Nie będę okazywał lekceważenia ludziom, którzy mają normalne domy, zwłaszcza że jeżdżą one na kołach, i mogą je ze sobą wszędzie zabrać. Gdyby mnie pytano, powiedziałbym raczej, że to dość roztropne, a nie głupie. Ale mam jeszcze jedną prośbę.
– Słucham?
– Potrzebuję czterech patentów podoficerskich. Muszę mieć pełnowartościowe dziesiątki.
– Nowi czy starzy?
– Nowi, panie generale.
Czarny zmrużył oczy, skrzywił się.
– Na pewno ma to sens, tylko że oni – machnął ręką w stronę namiotów – przedwczoraj siedzieli w stajni, wczoraj rozwalili pół magazynu, a dzisiaj mieliby dostać awans? O tym gadaliby w całych górach. Proponuję więc czterech młodszych dziesiętników na czas potrzebny na wykonanie zadania. Po waszym powrocie rozważę przyznanie pełnych stopni na wniosek dowódcy kompanii. Brąz z czernią na razie powinny wystarczyć. Coś jeszcze?
Kenneth i tak zamierzał prosić właśnie o to, więc tylko zasalutował.
– To wszystko, panie generale.
– Aha. I pamiętaj, chłopcze. Trzy słowa.
– Rozumiem, panie generale.
Kawer Monel oddał honory, odwrócił się i pomaszerował w stronę lasu. Jego Pierwsza Kompania wyraźnie się rozluźniła, z oczu żołnierzy znikło napięcie, dłonie przestały nerwowo szukać zajęcia w pobliżu rękojeści broni.
– Oni naprawdę spodziewali się, że trzeba będzie użyć siły, panie poruczniku. – Velergorf wyrósł gdzieś z boku. – Czym sobie zasłużyliśmy na taką opinię?
– Nie mam pojęcia, Varhenn, najmniejszego. – Kenneth wzruszył ramionami. – Bergh, czy gdzieś w pobliżu jest miejsce, którego powinienem unikać? Na przykład takie z pogniecionymi na miazgę korzeniami wilkomlecza?
– Znaleźliśmy trochę takich korzeni, panie poruczniku. Wyglądało to tak, jakby ktoś je zmiażdżył i moczył w wodzie, żeby puściły sok. Ale już je zakopaliśmy, dla bezpieczeństwa.
– Dobra robota, dziesiętniku, bezpieczeństwo przede wszystkim. Varhenn, zrób zbiórkę nowych. Chcę zobaczyć, jak im idzie wyszywanie numerów kompanii.
Po chwili stał przed byłymi Stajennymi. Trzydziestu czterech ludzi, wszyscy w płaszczach z nowymi numerami wyszytymi na lewej piersi. Kenneth uznał, że kilku z nich powinno przejść przyspieszony kurs posługiwania się igłą i nicią.
– Mieliśmy wizytę generała, jak zapewne zauważyliście. Dostaliśmy nowe rozkazy i bynajmniej nie wracacie do stajni. Trzecia Dziesiątka z Ósmej wystąp!
Nikt nawet nie drgnął. Kenneth przymknął oczy i zgrzytnął zębami.
– Była Trzecia Dziesiątka z Ósmej wystąp!
Dziewięciu żołnierzy zrobiło dwa kroki do przodu.
– Dobrze. Od dziś jesteście Piątą Dziesiątką z Szóstej. Reszta ustawić się w trójszeregu.
Dwudziestu pięciu żołnierzy zakotłowało się, po chwili trzy szeregi stały jeden za drugim. Ośmiu, ośmiu i dziewięciu. Kenneth pokiwał głową.
– Szósta, Siódma i Ósma dziesiątka. Tak jak stoicie. – Porucznik przeszedł przed pierwszym szeregiem. – Ty.
Przed drugim.
– Ty.
I przed trzecim.
– I ty. Za mną.
Po chwili stał z boku, w towarzystwie trzech strażników.
– Imię i nazwisko – zwrócił się do pierwszego, chudego jak patyk draba w skórzanym hełmie i skórzanym pancerzu nabijanym żelaznymi płytkami.
– Cerwes Fenl, panie poruczniku.