– Przynajmniej jeśli chodzi o początek drogi, nie powinno być zatem problemów. Do Awnmort jest jakieś osiemnaście mil, czyli pierwsze wozy powinny tam dotrzeć wieczorem. Ale po drodze nie ma żadnego miejsca do rozbicia obozu. Zresztą, na większości trasy takiego miejsca nie ma. Nie ma też możliwości zawrócenia wozu albo odciągnięcia go w bok, gdyby na przykład zgubił koło lub złamał oś. Będziecie najczęściej wyciągnięci w sznur, bez możliwości manewru. Na tych odcinkach nie da się wyprzęgać zwierząt i odprowadzać ich na bok, poza tym prawie na całym szlaku nie ma wodopojów ani pastwisk, wszystko, od zapasów paszy po wodę, musicie mieć na wozach. Pierwsza duża przeszkoda, ten wąwóz, o którym wspominałem, jest pięć mil za zamkiem. Jak zamierzacie go przebyć?
– Zbudujemy most.
– A materiały? Kamienie, zaprawa, cegły?
Zaśmiali się nagle wszyscy, nawet ten zachmurzony.
– Meekhańczycy. – Has wyglądał na najbardziej ubawionego. – Kiedyś spróbujecie budować łodzie z kamienia i cegieł. Albo z żelaza. Ale dobrze, będziecie naszymi przewodnikami, więc wam pokażemy, jak należy to robić w drodze.
Kiedy skończył mówić, już się nie śmiał. Za to oczy miał zimne i twarde.
– A teraz opowiedz nam jeszcze o tym, co dzieje się w okolicy i dlaczego powinniśmy trzymać warty dzień i noc.
* * *
Wóz, którym zamierzały dotrzeć do hrabiego, nie wyróżniał się rozmiarami, miał jednak znakomity i świadczący o bogactwie właściciela zaprzęg. Oraz dorównujące mu przepychem wnętrze. Egzotyczne gatunki drewna konkurowały z jedwabiem, batystem i atłasem. Dwie miękkie sofy, mahoniowy stolik, tkana wełna na ścianach, rzeźbione szafki z kryształowymi szybkami, osobna sypialnia.
Besara obejrzała wszystko i rzuciła tylko jeden komentarz:
– Niezbyt krzykliwie, ale za to dużo motywów końskich.
Bo wewnątrz konie były wszędzie, cwałowały po wełnie arrasów, pasły się na obiciach sof, nawet nogi stolika wyglądały jak cztery wyciągnięte w skoku końskie sylwetki. Ktoś najwyraźniej miał monotematyczny gust.
Nic dziwnego, to wóz Verdanno. Sofy, jeśli pominąć miękkie siedziska, zbudowano na wiklinowych szkieletach i przymocowano na stałe do podłogi, podobnie jak stolik; porcelanowe naczynia w szafce tkwiły w osobnych, wyłożonych wełną przegródkach, a małe oliwne lampki przykryto wysokimi szklanymi kloszami, które powinny chronić wnętrze przed przypadkową iskrą. Łóżko w sypialni stanowiło powiększoną wersję łóżek, które Kailean znała z wozów swojej drugiej rodziny.
– Mimo wszystko – Besara sprawiała wrażenie lekko rozczarowanej – spodziewałam się czegoś większego.
– Monstrum długiego na pięćdziesiąt stóp i szerokiego na dwadzieścia, które ma wewnątrz kilka pokoi i osobną kuchnię? – Kailean pokiwała głową. – Też kiedyś czegoś takiego się spodziewałam. Ale karawana może jechać tak szybko, jak jej najwolniejszy wóz, a taki potwór nie ruszyłby w ogóle z miejsca. Verdanno mieli tysiąc lat, żeby znaleźć najlepsze rozmiary, i oto właśnie one. Wasza wysokość.
Wskazała Daghenie miejsce na sofie, sama skromnie stanęła obok.
– Dobrze. – Starsza kobieta obrzuciła je wzrokiem. – Gdybym potrzebowała modelek do obrazu pod tytułem „Dzika księżniczka i jej nauczycielka”, byłybyście idealne. I tak musicie wyglądać przez cały czas. Najważniejsze powinno tkwić w waszych głowach. – Postukała się palcem w skroń. – Powinnyście cały czas myśleć o sobie jak o wozackiej arvstokratce i biednej dziewczynie próbującej zarobić na posag. I jednocześnie powinnyście pamiętać, po co tam jedziecie. Nie wiemy, dlaczego do większości zabójstw dochodzi w pobliżu ziem hrabiego, ale jeśli sam hrabia jest w to zamieszany, w zamku nieustannie grozić wam będzie niebezpieczeństwo. Ale ta sprawa już wykroczyła poza lokalne waśnie i dlatego musicie dowiedzieć się na ten temat wszystkiego, czego tylko zdołacie.
Popatrzyła im w oczy. Długo, uważnie.
– Jesteście z czaardanu Laskolnyka, więc znacie niebezpieczeństwo. Tym bardziej że... jeśli jedna czy dwie ploteczki, które słyszałam, są prawdziwe, jest w was coś więcej. Tak, wasza wysokość, nie zapomniałam o tym wisiorku, którym błysnęłaś mi w oczy w czasie naszego pierwszego spotkania i od patrzenia na który czułam gorczycę na języku. – Besara uśmiechnęła się delikatnie. – Zauważyłam też, że potajemnie spakowałaś kilka drobiazgów, o których nie powinnam wiedzieć. Ale pamiętajcie, że ta broń ma obosieczne ostrze. Na upartego można udawać, że to barbarzyńskie, plemienne amulety, których pełno na Wschodzie. Nie patrzcie na mnie takim obojętnym wzrokiem, bo to jak przyznanie się do winy. W zamku hrabiego nie ma żadnego czarodzieja, przynajmniej żadnego prawdziwego Mistrza, ale i tak powinnyście uważać ze swoimi talentami. Miejscowa szlachta uważa Wielki Kodeks za rdzeń Imperium, a choć może i krzywdy wam za to nie zrobią, zwłaszcza księżniczce Gee’nerze z rodu Frenwelsów, mogą potraktować takie rzeczy jako obelgę i doskonały pretekst do wyrzucenia was z zamku.
Zawahała się, po czym wzruszyła ramionami.
– Nie umiem się żegnać, jeśli mi pozwolić, będę gadała do wieczora, więc sądzę, że najlepiej będzie, jak już pójdę. Zobaczymy się za kilka dni.
Wyszła z wozu.
Kailean natychmiast zwaliła się na drugą sofę. Wyciągnęła się wygodnie, prostując nogi.
– Uuuch... Niech to szlag, wkrótce zaczną o nas piosenki układać. Czaardan Laskolnyka, banda dziwaków zasługujących na stryczek.
– Czaardan już nie istnieje, pamiętaj, Inro. Z Wozakami przyjechało tutaj kilku jego członków, którzy potrzebowali pieniędzy i wynajęli swoje szable, bo nawet Verdanno przyda się paru jeźdźców. Kocimiętka, Lea, Niiar, Janne, Veria czy Faylen to teraz tylko zwykli zabijacy. Choć wolałabym ich mieć przy sobie.
– Ja też. Twoje duchy coś wykryły?
Daghena parsknęła.
– A według ciebie to sfora psów gończych, które podejmą trop i zaprowadzą mnie do zwierzyny? A jeśli mowa o psach...
– Nie, też nie. Kręci się gdzieś w pobliżu, ale go nie wzywałam. Gdyby znalazł coś naprawdę dziwnego, pewnie sam by przyszedł.
– Pytanie, co jest dziwne dla ducha psa.
Uśmiechnęły się i w tym momencie ktoś zapukał do drzwi.
W mgnieniu oka obie siedziały prosto.
– Wejść. – Daghena przejęła na siebie rolę gospodyni.
Mężczyzna, który stanął w drzwiach, wypełnił je od progu do futryny. Jego kolczuga i hełm wyglądały na takie, co to niejeden cios wzięły na siebie, ale błyszczały, nienagannie wyczyszczone. Podobnie jak okucia pochwy miecza i stalowe godło Górskiej Straży. Z tym że to ostatnie szpecił czarny krzyż.
– Kapitan Gwenre Kohr. Trzecia Kompania Pierwszego Pułku Górskiej Straży – przedstawił się z ukłonem. – Będziemy mieli zaszczyt eskortować waszą wysokość.
– A więc możemy się czuć bezpiecznie, prawda, Inro?
– Oczywiście księżniczko.
– Kiedy spodziewamy się dotrzeć na miejsce, kapitanie?
Oficer oderwał wzrok od wnętrza wozu.
– Grubo przed wieczorem, wasza wysokość. To jakieś dwadzieścia mil, ale droga jest w dobrym stanie, sprawdziliśmy. Jeśli konie podołają, zdążymy przed kolacją.
– Jeśli konie podołają?
– To góry, a nie równina, będą musiały pokonać kilka podjazdów i zjazdów. Jeśli się zmęczą, zrobimy postój.
Dag wydęła wargi.
– Konie podołają, kapitanie. Natomiast gdyby pańscy żołnierze się zmęczyli, proszę dać znak, zrobimy postój.
Strażnik spojrzał na nie z twarzą bez wyrazu.
– Oczywiście. Za chwilę ruszamy. – Ukłonił się sztywno i wyszedł.
Przez chwilę siedziały w milczeniu.
– No proszę – Kailean pokiwała głową – zachowałaś się jak prawdziwa wozacka księżniczka. Wbiłaś mu szpilę, bo źle wyraził się o twoich koniach.