Czyli dostała ten sam przerażający komplet naczyń i sztućców, co Dag. Naliczyła przed sobą cztery łyżeczki, trzy szpikulce do mięs i trzy różne noże. Skromność i prostota najwyraźniej nie dotyczyła zastawy stołowej. Rozejrzała się. Po prawej miała puste miejsce, a na końcu usiadła Laiwa-son-Baren, potrząsając złotą falą włosów, której wymyślny nieład musiał być efektem wielu godzin pracy.
Po lewicy gospodarza zajęła miejsce jego żona, w dalszej kolejności synowie hrabiego.
Gdy tylko wszyscy zajęli miejsca, Kailean znalazła się pod obstrzałem szarych jak pochmurne niebo oczu. Jeszcze parę dni temu, gdyby ktoś tak się na nią gapił, zawarczałaby i błysnęła szablą. Teraz spuściła skromnie wzrok i zajęła się podziwianiem sreber.
Brzęknęło i jej kielich napełnił się ciemnym karminem.
Nie wiedziała, co ją bardziej zaskoczyło – dźwięk czy to, że hrabia osobiście napełniał jej naczynie. Nawet nie zauważyła, kiedy wstał.
– Starym obyczajem jest – zagaił, wciąż pochylony – aby gospodarz sam napełnił pierwszy kielich szczególnie dostojnym gościom. A przecież na tradycjach i zwyczajach winien opierać się każdy naród i każde państwo. Nieprawdaż?
– Oczywiście, hrabio. – Daghena uśmiechnęła się uroczo. – Człowiek, który nie wie, kim jest i skąd pochodzi, który nie zna obyczajów ani drogi swoich przodków, jest niczym liść pędzony wiatrem. Przeznaczony mu upadek i butwienie w zapomnieniu.
– Pięknie powiedziane. – Laiwa uniosła nieco swój kielich i pochyliła się, by lepiej widzieć rozmówczynię. – To o drodze ma jakieś szczególne znaczenie w ustach księżniczki Wozaków?
Daghena odpowiedziała uśmiechem.
– Nie pierwszy raz słyszę takie pytanie. Lecz o odpowiedź musiałaby pani, hrabianko, poprosić mojego stryja. Zawiłości i in... in...
– Interpretacje?
– Właśnie, i interpretacje mądrości różnych narodów to jego ulubiona rozrywka. Zresztą – machnęła ręką – znajdź pani dwóch mędrców i zapytaj ich o coś, a usłyszysz dwie różne odpowiedzi.
– Zwłaszcza jeśli trafisz na takich, co to za mędrców się mają.
– No tak. Raqa.
Hrabia skończył napełnianie kielicha hrabianki i wrócił na miejsce. Kailean spodziewała się, że teraz przyskoczy do nich zastęp służących, ale nie, ci nadal stali pod ścianami. Zamiast tego pierworodny sięgnął po karafkę z rżniętego szkła i ruszył wzdłuż stołu, nalewając najpierw ojcu i macosze, potem bratu, na końcu sobie. Nie siadając, uniósł kielich.
– Ojcze, czy uczynisz mi ten honor i pozwolisz pierwszemu wznieść toast za naszych gości?
Skinięcie głową wystarczyło za odpowiedź.
– Wznoszę toast za księżniczkę Gee’nerę z królewskiego rodu Frenwelsów, która rozświetliła nasz dom blaskiem swojej urody, i za jej towarzyszkę, pannę Inrę-lon-Weris, która daje nam żywy przykład, że odwaga nie znikła z serc córek Imperium. Bo odwagi trzeba, by porzucić dom rodzinny i udać się na wędrówkę w nieznane strony.
Kailean uniosła kryształ do ust, umoczyła wargi i po raz pierwszy zmierzyła się wzrokiem z Ewensem-der-Maleg. Wymienić jednym tchem kogoś królewskiej krwi i jakąś meekhańską sierotę to albo głupota, albo zamierzony policzek. Ten toast był obelgą. Obelgą dla księżniczki i w pewnym sensie także dla niej, bo sugerował, że jest zbyt głupia, by to pojąć. Odstawiła kielich.
– Inra rzeczywiście jest niezwykłą młodą damą – Daghena odezwała się pierwsza. – W porównaniu z nią moja poprzednia nauczycielka i dama do towarzystwa to blade widmo pozbawione temperamentu.
– Poprzednia? – Hrabia również odstawił kielich i skinął na służbę. Dopiero teraz wszczął się ruch. Zaszczękały pokrywki półmisków, zapachniało pieczystym i ciężkimi sosami.
– Tak, pani Emiwa-had-Laweris. Niestety, gdy dowiedziała się o cesarskim rozkazie, odeszła. Ma rodzinę na Wschodzie i nie chciała jej zostawiać.
– Więc panna lon-Weris służy u waszej wysokości...
– Pół roku. Ale żałuję, że nie poznałyśmy się wcześniej.
Najpierw podano zakąski, kawałki marynowanego mięsa, ostre owcze sery i płaty wędzonej ryby. Kailean nie spuszczała wzroku z pierworodnego. Ten odwzajemnił jej spojrzenie i uśmiechnął się drwiąco, zerkając wymownie na Daghenę. Widzisz – mówiło jego spojrzenie – właśnie ją obraziłem, a ona nawet o tym nie wie. Dzikuska.
Na chwilę, dosłownie na mgnienie oka, zapomniała, kim teraz jest, Inrą-lon-Weris, sierotą po kupcu, która żeby nie popaść w nędzę, przyjęła pracę u Wozaków. A Inra nie patrzyłaby tak wyzywająco na potomka starego, hrabiowskiego rodu, bo choć była Meekhanką czystej krwi, to jednak jej ojciec w pas kłaniał się każdemu baronowi i hrabiemu.
Opuściła wzrok.
– Cesarski rozkaz dla wszystkich był zaskoczeniem. – Hrabia nabił na mały szpikulec kawałek mięsa i wymachiwał nim jak miniaturową buławą. – Czy naprawdę zagrożenie ze strony Se-kohlandczyków jest aż tak duże? Różne wieści tu do nas docierają. A to, że Yawenyr skonał, a to, że kona, a to znów, że cudownie wyzdrowiał i z wdzięczności Panu Burz ślubował znów poprowadzić swoje hordy na zachód.
– Gdyby rzeczywiście chodziło o kolejny najazd, ojcze, Cesarz nie nakazałby Verdanno zwinąć obozów i powędrować na północ – włączył się do rozmowy Ewens. – Podobno poddani jej wysokości nienawidzą koczowników jak jadowitych węży. Ród królewski z pewnością rozkazałby, żeby walczyli. Wszyscy spojrzeli na Daghenę. Nawet Laiwa-son-Baren wyciągnęła szyję, by lepiej widzieć. Dag pochyliła się ku Kailean.
– I co mam im powiedzieć? – szepnęła jej do ucha w ciężko akcentowanym anaho. – Jak tam właściwie u Wozaków jest?
Kailean ledwo ją zrozumiała, co było o tyle dobre, że nawet gdyby jakimś cudem znalazł się przy stole ktoś znający język Verdanno, to i tak nie mógłby podsłuchiwać.
– Księżniczka prosi, żebym tłumaczyła, bo nie jest pewna swojej znajomości meekhu. – Zignorowała uporczywe spojrzenie pierworodnego i zwróciła się wprost do jego ojca. – Verdanno nie są niczyimi poddanymi i nigdy nimi nie byli. Ród królewski to przede wszystkim sędziowie i strażnicy praw, więc nie ma takiej władzy, by komukolwiek rozkazywać.
– Dobrze... mów, co tam wiesz, a ja będę coś mamrotać. – Szept „księżniczki” przeszedł w prawdziwe mamrotanie. – Tylko szybko, bo mi się słowa kończą, a nie lubię się powtarzać.
– Ród królewski ma własne stada, wozy, własną straż, lecz rządził tylko w Królewskim Grodzie, największym obozie, jaki kiedykolwiek istniał. Poza nim większość plemiennych karawan wędrowała własnymi drogami.
– I dlatego już nie wędrują?
Za ton, jakim zadał to pytanie, Ewens powinien dostać w twarz. Daghena też tak to odebrała, bo przestała pomrukiwać bez sensu i zapytała towarzyszkę:
– Czy on próbuje mnie obrazić?
– Bez przerwy, wasza wysokość.
Kailean odpowiedziała w anaho wystarczająco głośno, by wszyscy usłyszeli. I ciszej zaraz dodała:
– Poszepcz mi jeszcze trochę do ucha, a potem siedź i rób chmurną minę.
Odczekała stosowną chwilę.
– Księżniczka pragnie przypomnieć, że jej lud uległ armii, która później przez kilka lat bezkarnie łupiła połowę Imperium, mimo iż Imperium jest pięćdziesięciokroć rozleglejsze i ma dziesiątki tysięcy żołnierzy na każde zawołanie. Oraz że koczownicy do tej pory płaczą, wspominając wojnę z Verdanno.
Wygłosiła to, patrząc pustym wzrokiem między pierworodnego a jego macochę. Teraz nie była sobą, tylko głosem księżniczki.
Hrabia przyjął to po męsku. To znaczy najpierw lekko poczerwieniał, potem spojrzał na najstarszego syna i wreszcie wstał i skłonił się sztywno.