Mierzył ją wzrokiem, czujnie, mrużąc oczy.
– To rozsądne wyjaśnienie – wycedził. – Rozsądne i logiczne. Bardzo przemyślane – dodał cicho.
Przyszła pora, by się oburzyć. Zmarszczyła brwi.
– Proszę o wybaczenie, panie hrabio, ale nie rozumiem. Dla mnie to nie do wyobrażenia, by Verdanno mieli nie wrócić na Stepy. Dla kogoś, kto wychował się na równinie, gdzie wiatr pędzi przez setki mil, nie napotykając nawet małego wzniesienia, tutejsze góry są... przytłaczające. Czarne i szare kamienne ściany, które chcą człowieka zgnieść, zmiażdżyć, odbierają wzrokowi ostrość spojrzenia, a piersiom dech. Trzeba albo się tu urodzić, albo być szaleńcem, żeby chcieć w nich mieszkać.
Ostro, za ostro jak na prostą dziewczynę.
– Mocne słowa, panno Inro. – Jej rozmówca w mgnieniu oka był na powrót hrabią der-Maleg, arystokratą od piętnastu pokoleń. Wyprostował się i jakby nieco oddalił, wszystko bez zrobienia nawet małego kroku.
– Ojciec zawsze mi mówił, że nawet przed cesarzem trzeba mówić prawdę. A raczej, że zwłaszcza przed cesarzem trzeba mówić prawdę.
– Córka oficera, prawie zapomniałem. – Skinął głową. – No dobrze, nie wspominajmy już o tym. Więc sądzisz, że nasi goście czują się przytłoczeni górami?
– Nie sądzę, tylko wiem. Byłam z nimi, gdy w nie wjeżdżali. Gdyby nie rozkazy starszyzny, większość wozów zawróciłaby po kilku milach. Verdanno nie są stworzeni do gór, a góry nie są stworzone dla nich. No i jeszcze ci żołnierze... ta Górska Straż... – Zrobiła zachmurzoną minę.
– Górska Straż?
– Zachowują się w dolinie, jakby mieli Wozaków pilnować. Zablokowali wszystkie drogi, zabraniają wychodzenia z obozów nawet po chrust do lasu, zupełnie jakby Verdanno byli więźniami. To dodatkowo ich drażni. A to źle, panie hrabio. W obozach jest mnóstwo młodych, którym nie w smak takie ograniczenia, a ludzie mieszkający na Stepach nie przywykli do zamknięcia. Ktoś może zrobić coś głupiego...
Przerwała, przykładając dłoń do ust jak ktoś, kto właśnie jest o krok od wypaplania wielkiej tajemnicy. Przez chwilę bała się, że robi to nazbyt teatralnie i hrabia przejrzy jej grę.
Zerknęła w jego stronę i trafiła na spokojne, wyrachowane i bardzo uważne spojrzenie. Wpatrywał się w nią długo, wystarczająco długo, by zdążyła się zarumienić i chyba właśnie to była reakqa, na którą czekał.
– Wozacy są niechętni Straży? – zapytał cicho.
Pokręciła głową.
– Nic takiego nie powiedziałam, panie hrabio. Po prostu nie rozumieją, dlaczego żołnierze trzymają ich w dolinie jak w jakiejś pułapce.
Nawet nie mrugnął.
– Nie znam wszystkich rozkazów z Meekhanu, być może generał Monel otrzymał jakieś dodatkowe polecenia, ale powinien uważać. Straż to tylko cztery tysiące ludzi i jeśli Verdanno zechcą siłą dochodzić swoich krzywd, najpewniej nie da rady ich powstrzymać. Jednak na razie nikomu się krzywda nie dzieje, prawda?
– No... nie, panie hrabio.
– Więc może to tylko zwykła nadgorliwość, może generał nie chce, żeby komuś cokolwiek się stało, bo w Olekadach nie wszyscy patrzą przychylnie na Wozaków.
– Mimo cesarskich rozkazów?
Westchnął ciężko i posłał jej wyrozumiały uśmiech.
– Cesarz jest daleko, a ojcowizna blisko. Gdyby na Stepach, w pobliżu obozów Wozaków, pojawiło się nagle jakieś inne plemię koczowników, to czy sądzisz, drogie dziecko, że zostałoby przyjęte z otwartymi ramionami? Natury ludzkiej nie zmienisz, obcy, jeśli jest ich niewielu, mogą być potraktowani przyjaźnie, przyjęci mięsem i chlebem, ugoszczeni. Ci sami przybysze, gdy zjawią się w wielkiej liczbie, zastaną zamknięte bramy i napięte kusze. Bo ludzie tu – dotknął mostka – w sercach, zawsze dzielą świat na znane i nieznane, na swoich i obcych, na przyjazne i wrogie. A jak widzisz, w tym podziale obce i wrogie znaczy to samo.
Znów ruszył w wędrówkę wzdłuż biurka.
– W górach, także na moich ziemiach, przybycie Verdanno poprzedzały brzydkie plotki. O rugowaniu z ojcowizny, o przymusowych wysiedleniach całych wsi i wyznaczaniu nowych granic dla naszych posiadłości. Nie uwierzyłem w ani jedną z nich, więc pod groźbą ciemnicy zakazałem ich rozpowszechniania. To był mój błąd, bo równie dobrze można próbować zatrzymać pożar, stawiając zaporę ze słomianych bel. Dlatego też ucieszyłem się, gdy księżniczka Gee’nera wyraziła chęć odwiedzenia mojego zamku. To mi pozwoli przynajmniej częściowo dać tym plotkom odpór. Będę mógł ogłosić, że sama wozacka księżniczka zapewniła mnie, iż jej lud nie ma zamiaru się tu osiedlać. Niektórzy i tak będą wiedzieć swoje, ale wiele gorących głów ostygnie. Jest wiosna, chłopi powinni siać, wypędzać stada na hale i robić porządki w chałupach, a nie... – Machnął ręką.
– Ostrzyć siekiery?
– Aż tak źle na razie nie jest. Skąd te przypuszczenia?
– Z tego, że dowódca Górskiej Straży nie pozwolił, by księżniczce towarzyszyła jej własna straż, oraz z tego, że posłał z nami całą kompanię, jakbyśmy wędrowały przez dziki kraj. No i miałyśmy okazję poobserwować żołnierzy. Czy często się zdarza, by wędrowali z napiętymi kuszami, panie hrabio?
Musiał wyczuć w jej głosie ironię, bo spojrzał na nią zimno i znów w mgnieniu oka wyrósł między nimi mur. Znów był hrabią pełną gębą, a ona sierotą bez majątku i przyszłości. Te wszystkie dyrdymały o Meekhance czystej krwi, córce oficera i kobietach, które budowały Imperium, były tak naprawdę kupą nawozu. Bo gdyby nie potrzebował jej do swoich planów – zrozumiała w nagłym przebłysku – nie traciłby czasu na granie roli „ludzkiego hrabiego”. No i, co najważniejsze, sukinsyn nawet nie zająknął się o tym, że w górach giną ludzie.
– Nie podoba mi się twój ton, dziewczyno. Sugerujesz, że kłamię?
– Nie, panie hrabio. Raczej że Górska Straż inaczej ocenia sytuację.
– Być może. – Złagodniał nagle, ale tym razem nie dała się nabrać. – Choć ja osobiście sądzę, że nie są pewni własnych sił. Nigdy nie mieli do czynienia z takim... kłopotem, więc starają się dmuchać na zimne. Pewnie gdyby ich przycisnąć, zaczną opowiadać niestworzone historie o niebezpieczeństwach czających się w górach. Jednak ich... nadgorliwość nie rozwiązuje mojego głównego problemu. Jaka tak naprawdę jest księżniczka Gee’nera?
Teraz to ona pozwoliła, by w jej głosie pojawił się chłód.
– To znaczy, panie hrabio?
– Och, dziecko. – Machnął ręką z jowialnym uśmiechem na ustach. – Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi. Jesteś z nią od pół roku, większość czasu spędzacie razem, a ona traktuje cię bardziej jak przyjaciółkę niż wynajętą damę do towarzystwa. Mam oczy. To młoda, piękna dziewczyna, zapewne przez wzgląd na swoją pozycję samotna, więc potrzebuje kogoś, komu mogłaby się zwierzyć, wypłakać, porozmawiać. Wydaje mi się, że znalazła w tobie powierniczkę i...
Przerywanie w pół zdania i wymowne spojrzenia najwyraźniej były ulubionym sposobem komunikowania się Cywrasa-der-Malega. Bardzo wygodnym, bo zawsze mógł powiedzieć, że przecież on o nic nie pytał.
– Skoro o tym mowa, to chyba powinnam już wracać do księżniczki, panie hrabio. – Wyprostowała się z godnością. – Na pewno zadaje sobie pytanie, co też mnie zatrzymało. Takie opóźnienie może uznać za dodatkową obelgę.
– Duma i lojalność. Miałem co do ciebie rację, moja droga. Przynosisz zaszczyt wszystkim dzielnym, meekhańskim kobietom. Ale nie zrozum mnie źle, nie chcę, żebyś mi zdradzała tajemnice alkowy księżniczki. Pragnę tylko, by między moimi ludźmi a Wozakami obyło się bez niepotrzebnych zatargów. Dlatego muszę wiedzieć, jakie są wśród nich nastroje, co myśli starszyzna, co zwykli Verdanno, jakie są ich plany. Dlatego pytam o księżniczkę. Kawer Monel robi błąd, izolując ich od reszty mieszkańców gór. Obcy nieznany, to obcy budzący dwa razy większy lęk.