Kailean powstrzymała się od komentarza na temat wilczych praw rządzących życiem arystokracji. W końcu sama wędrowała ponoć na kraniec świata, bo własna rodzina nie chciała się złożyć na jej posag.
– Mam tutaj trzy własne pokojówki i przyzwoitkę, ale już chyba przekonałaś się, jak zajmująca bywa konwersacja z miejscową służbą. „Tak, panienko”, „Nie, panienko”, „Już idę, panienko”. Można zwariować. Wyrosłam w towarzystwie sióstr i kuzynek, z którymi potrafiłyśmy przegadać całą noc, a tu? Eeech, naprawdę się ucieszyłam, gdy przyszły wieści, że księżniczce będzie towarzyszyć meekhańska... dama do towarzystwa.
– Cóż, mam nadzieję, że nie rozczarowałam panienki.
– Każdy, kto potrafi wyprowadzić mojego przyszłego teścia z równowagi, jest wart swojej wagi w złocie. Tu się odbywa nieustanna sztuka pod tytułem „Stara arystokracja strzegąca ostatnich prawdziwych wartości”. – Laiwa machnęła dłonią, aż lampka zamigotała rozpaczliwie. – Oj, przepraszam. Dlatego do dnia ślubu szukam czasem odrobiny wytchnienia na tej wieży.
– A kiedy ślub?
– Ślub? Za trzy miesiące. Najpierw Aeryh był pół roku gościem w zamku moich rodziców, teraz ja jestem gościem w zamku jego ojca. Jako przyszła pani tych ziem mam okazję zaznajomić się z nimi, a przy okazji poznać teścia i szwagrów. Tutaj często się tak robi.
– Nawet jeśli pannie młodej trzeba potem poszerzać suknię?
– Nie tej pannie młodej, zapewniam cię, dziewczyno.
– A potem? Po ślubie? Wieża nadal będzie stać.
– Ale wtedy na pewno suknie będą poszerzane. Pierwszym moim obowiązkiem będzie wydać na świat następcę rodu. Chłopca, najlepiej jasnowłosego i jasnookiego jak mój mąż. A jeszcze lepiej dwóch lub trzech. Wtedy inne wieże będą mi w głowie.
– Jeśli pan Aeryh nie ustępuje w niczym zamkowi...
Laiwa parsknęła śmiechem, a Kailean do niej dołączyła. Chichotały jak podlotki i minęła dłuższa chwila, nim się uspokoiły.
– Właśnie o tym mówię – powiedziała młoda szlachcianka. – O takiej rozmowie. – Spoważniała. – Zdecydowałyście już, czy przyjmiecie propozycję stryja?
Propozycja. No tak. Dziś rano hrabia poinformował je, że most, którym miał jechać do matki, nie zostanie naprawiony jeszcze przez kilka dni, lecz dzięki łasce Wielkiej Pani jego rodzicielka poczuła się lepiej i nie musi do niej spieszyć. Byłby więc bardziej niż szczęśliwy, gdyby księżniczka zechciała uczynić mu zaszczyt i została jeszcze na jakiś czas. Cztery, może pięć dni. Czy uczyni mu tę grzeczność?
Obie nie miały wątpliwości, że za tym zaproszeniem stoi coś więcej niż tylko nagły atak gościnności. Wozacy się ruszyli, więc Cywras-der-Maleg postanowił, że będzie jeszcze jakiś czas „gościł” ich księżniczkę. Na wszelki wypadek.
– Księżniczka jeszcze się namyśla.
– Oj, przestań. Wiem, że księżniczkujesz jej tylko na pokaz, wystarczy na was popatrzeć, dziewczyny, by było widać, że jesteście blisko. Założę się, że to ty namówiłaś ją, by nie wyjeżdżała po tym nieszczęsnym wybryku Aeryha. Więc, jaka będzie decyzja?
– Jej wysokość Gee’nera najpewniej przyjmie propozycję hrabiego.
– Jej wysokość Gee’nera. – Laiwa parsknęła, kpiąc, naśladując demonstracyjnie staranną wymowę Kailean. – Musisz się pilnować, żeby nie mówić jej po imieniu, co? Ale niech tak będzie. Ja naprawdę się cieszę, że zostajecie.
Uniosła nagle lampkę i zamachała nad głową.
– A to po co?
– No jak to? Teraz to dopiero będą sobie opowiadać o duchach tych nieszczęśników, którzy spadli. Jesteśmy akurat we dwie. Przez następny miesiąc nikt nie zbliży się do wieży.
– Ach, to stąd te historie o duchach?
– Oczywiście. Inaczej nie mogłabym tu przebywać sama.
Klapa skrzypnęła jeszcze raz, w otworze pojawiła się głowa starszej kobiety. Szary strój w ciemnościach ledwo odcinał się od tła.
– Lecz jak widzisz – Laiwa westchnęła ciężko – to nie zawsze działa. Tak, Sainho?
– Przeziębi się pani, panno Laiwo, to nierozsądne i niebezpieczne.
Głos kobiety był idealnie modulowany, perfekcyjnie neutralny – przecież było niedopuszczalne, by służąca ośmielała się łajać swoją panią, ona tylko mówiła czystą prawdę. Spojrzenie ciemnych oczu omiotło szczyt wieży.
– No i można stąd łatwo spaść, jak słyszałam.
Laiwa dramatycznie wywróciła oczami.
– Sainha Gemhel – przedstawiła przybyłą – jest ze mną od chwili, gdy odstawiono mnie od matczynej piersi, strzeże mojego bezpieczeństwa i cnoty. A od kiedy odkryła, że tu właśnie szukam chwili samotności, nie daje mi spokoju.
Sądząc po kamiennej minie służącej, te słowa nie zrobiły na niej najmniejszego wrażenia. Miała swoje obowiązki i tylko to się liczyło.
– Jeśli panienka ma problem z zejściem, pójdę po pomoc.
– Nie, nie trzeba, już idę. – Młoda arystokratka posłała Kailean cierpiętnicze spojrzenie. – Mam nadzieję, że jeszcze porozmawiamy.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i znikła w otworze.
Kailean powoli wypuściła powietrze. Berdeth szalał w jej wnętrzu i gdyby musiała cokolwiek powiedzieć, najpewniej wydałaby z siebie dzikie warczenie. Duchy... duchy na wieży nie były tylko efektem plotek powstałych pod wpływem wizyt narzeczonej Aeryha. Dostrzegła je. W chwili, gdy głowa służącej wyrosła w otworze prowadzącym na dół, pojawiły się gdzieś na skraju widzenia. Zawsze, gdy łączyła się z psem, zyskiwała taką umiejętność, jakby otwierało ją to na niematerialny świat, którego częścią był Berdeth.
Widmowi mężczyźni wędrowali wzdłuż blanków, rozglądali się, przytupywali. A gdy tylko Laiwa znikła ze swoim kagankiem, nabrali głębi, stali się wyraźniejsi. Kailean musiała przyznać, że takie nocne warty na tej wieży nie miały sensu, okoliczne góry były pogrążone w całkowitych ciemnościach, a wróg podchodzący pod zamek nie oznajmi przecież pochodniami swojej obecności. Nocą w zupełności wystarczała straż przy bramie. Najwyraźniej hrabia uwielbiał podobne próżne gesty, podkreślające wojenne korzenie jego rodu. Oczywiście było to łatwe, dopóki on sam nie musiał wydeptywać kółek na szczycie smaganej wichrem wieży.
Peleryny strażników wydymał wicher, którego ona nie czuła. Kapturami osłaniali twarze przed deszczem lub śniegiem. Poczuła nagłą niestosowność tego podglądania, duchy czasem nie odchodziły do Domu Snu, zostawały w miejscu swojej śmierci i odtwarzały ją raz za razem albo błąkały się w niemej skardze. Podglądanie ich w takich chwilach dla czczej ciekawości uważała za coś paskudnego.
A ona nie weszła na górę tylko po to, by poczochrać Berdetha. Potrzebowała jego obecności, by zrealizować pewien pomysł, a teraz traciła tylko czas.
Zrobiła krok w stronę klapy i stanęła jak wryta. Jeden ze strażników zagrodził jej drogę i spojrzał. Na nią! Prosto w oczy i miała wrażenie, że intensywność jego spojrzenia wypali jej źrenice. Po czym podjął wędrówkę wzdłuż blanków.
Nagle duchy obu mężczyzn zatrzymały się i obróciły w stronę wejścia na schody. Jednocześnie sięgnęły po broń i jednocześnie puściły rękojeści mieczy. Widma ukłoniły się sztywno, z wahaniem, ten wyższy otworzył usta i rzucił kilka słów. Machnął ręką, wskazując blanki i czającą się za nimi ciemność. Ich głowy skręcały się, śledząc... kogoś, kogo Kailean nie widziała. Sądząc po spojrzeniach, przybysz wszedł na górę i zatrzymał się niemal w miejscu, gdzie teraz stała. Strażnik znów się odezwał – żałowała, że nie umie czytać z ruchu warg – i wskazał na klapę. A potem zesztywniał w pół gestu, z niedomkniętymi ustami. Jego towarzysz zamarł na chwilę i rzucił się w jej stronę, wyciągając miecz. Nie zdążył, klinga zalśniła mgliście, ale nie wysunęła się dalej niż kilka cali z pochwy, a on sam zwalił się na posadzkę.