Mimo wszystko Kenneth dotarł na szczyt wieży lekko zdyszany. Wziął głęboki oddech i zapukał.
– Wejść!
Komnata była kwadratowa, z oknem pośrodku każdej ściany. Wąskie okna przypominały raczej strzelnice niż otwory wpuszczające światło, ściany straszyły byle jak obrobionymi kamieniami, które idealnie pasowały do poczerniałych ze starości desek podłogi. Jedyne wyposażenie stanowiło proste łóżko, kilka szaf, stół i krzesło. I żelazny kosz, stojący na żelaznej płycie i żarzący się węglami, choć aby porządnie ogrzać pomieszczenie, potrzeba by kominka szerokiego na dziesięć stóp. Chłód i wilgoć wręcz promieniowały z murów. Przy tym wnętrzu nawet szałasy nad strumieniem wydawały się przytulne. Cokolwiek mówić, Kawer Monel nie wymagał od swoich ludzi więcej niż od siebie.
– Jest pan, poruczniku.
Generał uniósł głowę znad rozłożonych na stole papierów i obrzucił go uważnym spojrzeniem. Kenneth zdążył się przyzwyczaić do tych spojrzeń, które wyglądały, jakby zaraz za nimi miała polecieć wiązanka na temat długości włosów, niechlujnej brody, niedostatecznego wypolerowania pancerza i butów, czyli wszystkich tych rzeczy, o które upierdliwy oficer mógł ochrzanić młodszego stopniem. Czarny Kapitan miał różne nieprzyjemne nawyki, ale upierdliwy nie był.
– Jak minęła kolejna noc?
– Spokojnie, panie generale.
– Widzę. – Papiery zostały odsunięte w róg stołu, Kawer Monel oparł brodę na dłoniach i uśmiechnął się lekko, co wyglądało, jakby bolał go ząb. – Wie pan, poruczniku, że w gruncie rzeczy nie jest pan najlepszym dowódcą.
Kenneth spojrzał na ścianę za jego plecami, przybrał obojętną minę.
– Obawiam się, że nie rozumiem, panie generale.
– Wydałem rozkaz, by pięć kompanii zajęło stanowiska wokół doliny i miało oko na wszystko. – Uśmiech poszerzył się. – Gdy byłem porucznikiem, też tak to nazywaliśmy. Ale do rzeczy. Cztery z tych kompanii okopały się w miejscach, gdzie kazałem im się zatrzymać. Otoczyły się kordonem wartowników i psów, palą ogniska, wywrzaskują hasła i odzewy dziesięć razy na godzinę i to tak, że aż tu je słyszę. Piąta natomiast wydaje się całe noce spędzać na zasłużonym odpoczynku, cicho i spokojnie. Potrafi pan to wyjaśnić?
– Nasz obóz jest równie dobrze strzeżony, jak pozostałe.
– Wiem o tym, panie poruczniku. Gdyby było inaczej, twoi ludzie robiliby właśnie sto okrążeń wokół zamku w pełnym rynsztunku, a ty siedziałbyś w lochu. – Generał wyprostował się i strzepnął jakiś paproch z blatu. – Wysłałem kilku zaufanych zwiadowców, by was sprawdzili. Niech pan nie robi takiej miny, poruczniku, nie mieliście szans ich dostrzec, to nasz teren. Sądzę, że w Nowym Rewendath wy moglibyście tak podejść moich chłopców, ale tutaj to my znamy wszystkie ścieżki i krzaczki. W każdym razie byli pełni podziwu. Inne kompanie odstraszają niebezpieczeństwo, wy je wabicie. Co byście zrobili, gdyby ci zabójcy złapali przynętę?
– Zabilibyśmy ich.
Kenneth wciąż gapił się w ścianę, ale czuł, jak spojrzenie dowódcy błądzi po jego twarzy.
– Tak. Szybka i zdecydowana odpowiedź, godna oficera Straży.
Kawer Monel wstał i podszedł do znajdującego się za stołem okna. Odwrócił się i przysiadł na wąskim parapecie.
– Właściwie powinienem pana pochwalić, gdyby nie to, że ma pan podkrążone oczy i sprawia wrażenie potwornie zmęczonego. A przemęczony oficer nie jest w stanie dowodzić w czasie walki. Nie potrafi szybko myśleć ani decydować. To źle. Widywałem już oddziały, które nieprzemyślany lub za późno wydany rozkaz posyłał na rzeź.
Porucznik oderwał wzrok od ściany i popatrzył na Czarnego Kapitana, który miał taką minę, jakby właśnie robił komuś żart. Nie patrzył w oczy Kennetha, co było tym bardziej denerwujące. Gdy ktoś taki jak Kawer Monel nie patrzy ci w oczy, to znaczy, że jest źle.
– Trzymanie warty wraz ze swoimi ludźmi czy chodzenie w szpicy na patrolu jest dobre w spokojnych i cywilizowanych prowincjach, jakie macie na zachodzie. Ale nie tu i nie teraz. Zbyt brakuje mi dobrych oficerów.
Porucznik rzeczywiście musiał być zmęczony, dopiero po chwili bowiem jego niepokój wzrósł. Velergorf wspominał Monela jako zimnokrwistego, twardego jak krzemień sukinsyna, który gdy wszystko było w porządku, wrzeszczał na swoich ludzi, wyzywał i klął. Natomiast kiedy zaczynał chwalić, wszyscy chodzili na paluszkach, jakby ktoś włożył im w portki gniazdo os. A on, Kenneth-lyw-Darawyt, chyba właśnie usłyszał coś w rodzaju komplementu. Najwyraźniej Czarny Kapitan zamierzał mu podać rękę, trzymając w dłoni zatrutą igłę.
– Czytałem właśnie po raz kolejny raport pułkownika Gewanra na temat przebiegu służby pana i pańskiej kompanii. I gdybym nie słyszał o pułkowniku naprawdę dobrych rzeczy, zacząłbym sądzić, że mnie okłamuje. Wie pan dlaczego?
– Nie, panie generale.
– Bo zgodnie z tym raportem wysłał mi swój najlepszy oddział.
Cholera, drugi komplement.
– Nadal nie rozumiem, panie generale. Szósty Pułk ma kilka innych, równie zasłużonych kompanii, a my jesteśmy w nim najmłodszym oddziałem.
– I najbardziej znanym. Przynajmniej w okolicach Belenden. Rajdy na tereny aherów, zlikwidowanie grupy przeklętych czarowników, kilka rozbitych dużych band, schwytanie szpiega, odnalezienie zimą zaginionego hrabiego Hendera-sed-Falera, i to podczas zamieci, doszczętne zniszczenie trzystuosobowej bandy Nawera Ta’Klaw, nawet tutaj o tym usłyszałem. Do tego pochwały na piśmie dla większości żołnierzy, prawo noszenia własnego znaku, i tak dalej. W raporcie wasz dowódca opisywał kompanię, jakby była panną na wydaniu. Taką niezbyt urodziwą i z małym posagiem.
Kenneth potrzebował dłuższej chwili, by zrozumieć aluzję.
– Czyli uważa pan, panie generale, że kłamał?
– Oficer Straży innemu oficerowi Straży? – Uśmieszek błądzący na bladych wargach dowódcy pogłębił się. – Nigdy. Powiedzmy, że uważałem, iż nieco koloryzował.
Wygląd generała odpowiadał powszechnym wyobrażeniom o zimnokrwistych sukinsynach wszelkiego autoramentu. Blada cera, krótko ścięte włosy, gładko ogolona twarz, jasnoniebieskie, najczęściej zmrużone oczy. Dlatego gdy się uśmiechał, człowiek miał wrażenie, że zaraz dostanie nożem w bebechy.
– Jesienią wysłałem paru ludzi na zachód, żeby o was popytali i zadali kilka pytań pułkownikowi Gewanrowi. Nic specjalnego, wędrując wzdłuż gór, starali się zebrać informacje o większości kompanii, które mi dostano. W przypadku Szóstej w zasadzie potwierdzili wszystko, co było w raporcie. Miejscowi ciągle was dobrze wspominają.
Jeśli ten uśmiech miał być przyjazny, to Kenneth wolał nie wiedzieć, jak wygląda taki złośliwy.
– Pułkownik poszerzył nieco opis, który zawarł w oficjalnym raporcie. Podobno starliście się z bojową drużyną Szczurzej Nory.
– Przez pomyłkę, panie generale. Nie ujawnili się nam. A potem była nocna walka...
– ... w której każdy, kto nie nosi płaszcza, to wróg. Wiem. Ale to po ich stronie zostało kilku zabitych i rannych. I ktoś w Norze postanowił się na was odegrać?
– Tak słyszałem.
– Więc pułkownik wysłał was tu, żeby ochronić oddział? Zna pan to powiedzonko, ze strumienia do rzeki? Miejscowe. Zresztą nieważne. – Monel machnął ręką. – Żałuję, że więcej kompanii nie weszło w drogę Szczurom.
– Nie rozumiem – wyrwało się porucznikowi.