– Dlaczego okolice Mandellen?
– Bo stamtąd, jak słyszałam, pochodzicie. To ułatwia sprawę, nie musisz się uczyć nazw wszystkich miasteczek i wiosek, nie musisz zapamiętywać nowych szczegółów. Poza tym mimo wszystko tutejsi czasem ruszają się z gór. Hrabia wysyła ludzi, by kupowali dla niego końskie uprzęże, skóry czy bydło, bo tak jest taniej, niż korzystać z pośrednictwa kupców. Bratanek hrabiego chętnie jeździ na południe, by na Stepach polować na dropie, wilki i inną zwierzynę. Istnieje cień szansy, że on sam – albo ktoś z jego orszaku – widział cię kiedyś w innych okolicznościach. Pamięć ludzka działa wybiórczo, ktoś może zapamiętać twarz, ale nie przypomni sobie, skąd ją zna. Jeśli wspomnisz, że mieszkałaś w okolicach Mandellen, umysł tego kogoś – Besara postukała palcem w skroń – sam dopowie sobie resztę. Nagle zacznie pamiętać, że widział cię na jakiejś ulicy, gdzie towarzyszyłaś ojcu. Tak to działa.
– A jak wyjaśnimy to?
Kailean podniosła prawą dłoń, pokazując zgrubienia od cięciwy na palcach.
– Łucznictwo to żaden problem. Nawet wśród miejscowych dziewcząt to popularna rozrywka, a tutaj niektórzy sądzą, że na Wschodzie każdy musi zabić co najmniej trzech Se-kohlandczyków, i to zanim będzie mógł usiąść do obiadu. Uczyłaś się strzelać od najmłodszych lat, tak jak twoje siostry, bo takie jest życie na pograniczu. Gorzej wygląda sprawa blizn.
– Blizn?
Cienki palec wskazał na Daghenę.
– Ty masz bliznę po szabli na lewym barku, coś, co wygląda jak ślad po strzale, która przeszyła ci łydkę, i poszarpaną bliznę tuż nad prawym biodrem. Ona – wskazała na Kailean – bliznę na lewym ramieniu, na łydce coś, co wygląda jak rana zadana widłami, na plecach dwa ślady w okolicach prawej nerki oraz bliznę po długim, ale na szczęście płytkim cięciu biegnącym przez prawe udo. Ładnie się zrosła ta rana, i to nawet bez szwów.
Przez chwilę milczały, skonsternowane.
– Wczorajsza kąpiel – Daghena była szybsza. – Ten szczurzy pomiot...
– Obiecał, że nie będzie was podglądał żaden mężczyzna, i dotrzymał słowa. A dzięki temu nie musicie się teraz rozbierać, żebym mogła was obejrzeć.
Przez chwilę mierzyły się wzrokiem i Kailean nagle nabrała pewności, że gdyby ta niewysoka przecież, drobna kobieta w skromnej sukni kazała, to rzeczywiście stałyby teraz z Dagheną gołe i pozwalały się oglądać jak klacze na targu.
Bo tak kazał Laskolnyk.
– Macie blizny jak zawodowi żołnierze. Dla jednej czy dwóch mogłabym wymyślić jakąś bajeczkę, o napadzie sprzed lat czy upadku z konia wprost na sterczący z ogrodzenia gwóźdź, ale takiej kolekcji nie zatuszuje żadna wiarygodna historia. Wprowadzimy zatem verdański obyczaj, zgodnie z którym nikt poza najbliższym otoczeniem nie ma prawa zobaczyć księżniczki krwi bez ubrania. Nie wiem, kto z wami pojedzie, Ekkenhard wciąż się jeszcze nad tym zastanawia, ale z pewnością nie będzie to duży orszak, więc hrabia zaproponuje wam kilka służących do posług. Trzymajcie je na dystans, uważajcie, co przy nich mówicie, i nie pozwólcie, by zobaczyły was nago. Kąpiel tylko w towarzystwie Inry, pod osłoną jakichś parawanów. To samo dotyczy ciebie, choć tu ścisłej prywatności nie da się tak łatwo usprawiedliwić, możesz korzystać z wody po kąpieli jej książęcej wysokości. Zrozumiałyście?
Przytaknęły.
– Od teraz wprowadzamy też kilka nowych zasad. Po pierwsze Kailean i Daghena nie istnieją. W tej komnacie przebywają tylko Inra i Gee’nera. Tak macie się do siebie zwracać i tylko na te imiona reagować. Przy czym ty, Inro, masz zachowywać w stosunku do księżniczki pełen szacunku dystans. Może to być szacunek podszyty sympatią, ale żadnego poszturchiwania, przeklinania i głupich odzywek. Ona płaci ci sporo pieniędzy, a jeśli stracisz tę pracę, nie będziesz miała gdzie się podziać, bo jesteś tylko ubogą sierotą. Myśl w ten sposób, bo jeden błąd i możecie zginąć. Pamiętajcie, po co tam idziecie. Jeśli podejrzenia Szczurzej Nory są prawdziwe, wasze życie zależy od jednego niewłaściwego grymasu i uśmiechu. Rozumiecie?
Cholera, Kailean poprawiła się na łóżku, na pewno jesteśmy od niej silniejsze i na dodatek mamy broń, ale to ona tu rządzi. To nie gra żelaza i stali, ale podstępów i sekretów. Zacisnęła dłonie.
To nie nasz świat.
Przytaknęła.
– Po drugie od teraz ubieracie się w – Besara uśmiechnęła się uroczo – odpowiednie stroje. Chodziłyście kiedyś w sukienkach, prawda? Nie, nie... to tylko żarcik, ale koniec z portkami i szytymi na męską modłę koszulami. Dla ciebie, Inro, mam kilka sukienek, skromnych, ale w dobrym guście, dla księżniczki kilka tradycyjnych verdańskich ubiorów, całkiem ładnych. Do tego pończochy, bielizna, trochę kosmetyków. Żadnych szabel, noży, sztyletów.
– Mamy wejść z gołymi rękami między wilki?
– Zdziwisz się, dziecko, ile broni może mieć przy sobie skromna dama do towarzystwa i co można zrobić człowiekowi za pomocą zwykłego lusterka z polerowanej stali. Pokażę wam. Po trzecie – zaklaskała energicznie – koniec z chłodem i wilgocią.
Drzwi otworzyły się i wszedł Ekkenhard z jeszcze jednym mężczyzną. Taszczyli zawieszony na drągu żelazny kosz wypełniony po brzegi wielkimi otoczakami. Nawet siedząc na łóżku, dało się wyczuć bijące od nich gorąco.
– Przyniosą jeszcze jeden i będą je wymieniać kilka razy dziennie. W takich warunkach, jakie mamy tutaj, człowiek wolno myśli i ile zapamiętuje ważne rzeczy. A to bardzo niedobrze, mam rację?
Obie popatrzyły na kosz, czerwonego z wysiłku Szczura i uśmiechnęły się szeroko. Dzień chyba skończy się lepiej niż wszystkie poprzednie.
– Ma pani oczywiście rację, pani Besaro.
* * *
Key’la myknęła w krzaki i przylgnęła do ziemi. Ostra górska trawa drapała nieprzyjemnie nagie ramiona, ale ona nie zwracała na to uwagi. Nee’wa była już blisko i lada moment mogła ją zauważyć. Nigdy jej nie znajdą. Nigdy, nigdy, nigdy!
Wtuliła twarz w kępkę mchu i wstrzymała oddech.
Nigdy!
Siostra wyszła zza drzewa, rozejrzała się z nieco przestraszoną miną, otworzyła usta, lecz po chwili zrezygnowała z nawoływania. Nie ma sensu nawoływać kogoś, kto ucieka, wykrzykując, że już NIGDY nie wróci. Przynajmniej dopóki ten ktoś nie ochłonie i sam nie będzie chciał zostać odnaleziony.
No i oczywiście pozostawała jeszcze sprawa lasu. Drzew, krzaków, kęp trawy wyglądających jak sierść jakichś przyczajonych bestii, cieni, dziwnych szelestów, tajemniczych odgłosów i tego, że grunt – zamiast jak bogowie kazali leżeć płasko – wznosił się, coraz większą stromizną, a drzewa, tylko dzięki jakimś magicznym sztuczkom, rosły pionowo. I tego, że zwyczajnie dyszała po przebiegnięciu ledwo połowy mili, bo nogi nie przywykły do wspinaczki.