Przerażające miejsce.
Key’la patrzyła, jak Nee’wa mija jej kryjówkę i idzie dalej. Nie odezwała się, nawet nie drgnęła, mimo że i twarz siostry, i cała sylwetka wyrażały niemą prośbę. Znajdź się, znajdź się, proszę! Przepraszam!
Nie! Nigdy jej nie wybaczy tego, co powiedziała! Nigdy! I nigdy nie wróci do domu!
Wszystko zaczęło się dziś rano. Obozowiska wciąż się rozrastały, kolejne wozy wjeżdżały do doliny nieprzerwanym strumieniem i zajmowały wyznaczone miejsca. Powstało już osiem wielkich czworoboków, a miały się pojawić jeszcze dwa. Czterdzieści tysięcy wozów, największe zgromadzenie Verdanno w historii. I oby nie ostatnie, powtarzał ojciec, a jego posępna twarz marszczyła się wtedy gniewnie.
Key’la nie bardzo orientowała się w tym wszystkim.
Mieli jechać na wschód, tak wszyscy mówili, a wyruszyli na północ; mieli odebrać Se-kohlandczykom ziemię przodków, piękną, wielką wyżynę, po której wozy Verdanno jeździły przez tysiąc lat, a wjechali między wysokie, strome niczym mury zamku szczyty, które wyglądały, jakby były gotowe zmiażdżyć ich swoim ciężarem. Wielkie wozy bojowe, wydałoby się niezwyciężone na Stepach, tutaj, w obliczu tych gór, stawały się nagle takie... takie kruche. Ludzie w obozach starali się nie patrzeć na otaczające ich wierzchołki, omijali je wzrokiem, skupiali uwagę na najbliższym otoczeniu, sprzątaniu, gotowaniu posiłków, dbaniu o zwierzęta, ćwiczeniach. A wieczorami, gdy słońce chowało się za granie, szybko zamykali się w wozach i szli spać.
Tylko nie Nee’wa. Średnia siostra wymykała się wieczorami na jakieś tajemnicze spotkania, niezauważona, bo Ana’we spędzała te chwile w gronie dorosłych już kobiet i panien na wydaniu, pikując grube, skórzane maty, które miały chronić grzbiety i boki koni w czasie walki, opierzając drzewce strzał, warząc lecznicze maści i driakwie. W trakcie tych spotkań dostojne matrony obserwowały dyskretnie urodę dziewcząt, ich zręczność w pracy, ogładę, grzeczność i skromność. Choć ojciec kręcił na to nosem i powtarzał, że te stare kobyły patrzą raczej na ich stroje i na to, ile złota i srebra dziewczyna na siebie założy; jakby i tak wszyscy nie wiedzieli, jaki majątek mają sąsiedzi.
Mimo wszystko jasne było, że najstarsza z sióstr wystawia się na sprzedaż. Liczba młodych mężczyzn, którzy ostatnio przychodzili do kuźni z byle drobiazgiem do naprawy, była imponująca. Ich sąsiedzi w obozie śmiali się, że córka napędza And’ewersowi klientów. I jako panna na wydaniu sypiała ona teraz na wozie ojca, w specjalnie dla niej przeznaczonej części z osobnym wejściem.
A Nee’wa, korzystając z tego, że w wozie sypialnym zostały we dwie, wymykała się wieczorami i wracała dopiero nad ranem, rozgrzana, zarumieniona i zdyszana. Key’la wreszcie nie wytrzymała i powiedziała jej, że wie o tych nocnych wycieczkach i że jeśli Nee’wa nie zabierze jej ze sobą, wszystko powie ojcu.
„Ty mały szpiclu”. Starsza siostra wysyczała jej to w twarz z taką miną, że przez chwilę myślała, że Druga ją uderzy. „Wołałabym, żebyś to ty umarła, a nie mama!”.
Key’la wypadła wtedy z sypialnego, wymknęła się przez przejście w murze wozów bojowych i pomknęła w stronę lasu. Smyrgnęła między pnie, słysząc, jak siostra biegnie za nią, ale to nie miało znaczenia.
Jak ona mogła?! Jak mogła?!
Zanim się zorientowała, biegła pod górę, wspinając się między drzewami, czepiając korzeni i kęp trawy, coraz wyżej i wyżej. Na ostrym źdźble rozcięła palec, rozdarła tunikę na jakiejś gałęzi, przeciskając się przez krzaki, zostawiła na nich garść włosów. Nieważne.
Jak mogła?! Jak?!
Dopiero teraz, gdy leżała na ziemi – wdychając zapach poszycia, mchu, mokrej ziemi, rozkładających się igieł i liści – poczuła, jak wstrząsa nią szloch. Nee’wa!
Jak mogła?
Key’la zapłakała bezgłośnie, tak jak nauczyła się tego przez długie miesiące po śmierci mamy, jakby obok spała czujnym snem któraś z sióstr.
Ja też bym wolała umrzeć, żeby tylko mama żyła.
Nigdy nie wróci! Nigdy, nigdy!
Z tej części lasu, gdzie zniknęła Nee’wa, dobiegł ją nagle trzask gałęzi i coś jakby stłumiony okrzyk. Dziewczynka przestała płakać, wsłuchała się w nagłą ciszę. Jej siostra pewnie się przewróciła, pomyślała mściwie, dobrze jej tak. Zaraz będzie wracać, brudna i w potarganym ubraniu. I dobrze! A jak ją ojciec tak zobaczy, to będzie miała karę!
Czekała, nasłuchując kroków wracającej siostry, nieruchoma jak przyczajone zwierzątko. Nic. Cisza. Cisza absolutna, umilkły wszelkie ptaki i drobne stworzenia, i nawet wiatr przestał szeleścić w koronach drzew. Las zamarł.
KeyTa nagle zorientowała się, że sama stara się nie drgnąć i niemal nie oddycha, jakby ten niewidzialny całun ciszy, który spowił okolicę, i jej spętał członki. Coś się stało, coś złego, co odebrało głos wszelkim żywym stworzeniom. Wyobraźnia podsunęła jej obraz siostry leżącej z rozbitą głową w jakiejś jamie czy wykrocie, i z tym obrazem złość i gniew gdzieś się ulotniły. Trzeba biec po pomoc... Poderwała się, zrobiła dwa kroki w stronę obozu i stanęła, porażona jedną myślą. Nie znajdzie już tego miejsca. Nawet jeśli sprowadzi pomoc, nie odnajdzie tego fragmentu lasu, tych drzew i krzewów. Las jest wszędzie taki sam. A Nee’wa będzie tam leżeć w jakiejś dziurze, póki nie umrze.
Jak mama.
Key’la odetchnęła głęboko, otrzepała tunikę i ruszyła w ślad za siostrą. Krzyk rozległ się ledwo kilka chwil po tym, jak straciła ją z oczu, nie mogła odejść daleko. Byleby nie wpaść do tej samej jamy. Przeszła przez zarośla i znalazła się na niewielkiej polance, pośrodku której rosła potężna sosna.
To nie jama, zrozumiała.
Było ich trzech, ubranych dziwacznie, w kapturach rzucających głębokie cienie na twarz. Jeden trzymał Nee’wę za ręce, drugi siedział na nogach dziewczyny i wodził dłońmi po jej ciele: piersiach, brzuchu, szyi. Szeptał coś, zbyt cicho, by rozpoznać słowa. Ostatni przyglądał się temu z boku; ręce założone na piersi, nogi szeroko rozstawione. Ten właśnie ją spostrzegł, nie zdziwił się, nie krzyknął ostrzegawczo, tylko oczy błysnęły mu spod kaptura i wykonał krótki gest, a nogi Key’li nagle poderwały się w powietrze, przeleciała w powietrzu dobre dziesięć stóp i walnęła na ziemię obok siostry. Coś spadło jej na plecy, unieruchomiło.
Patrzyła, bo tylko to mogła zrobić, jak ten, który dotykał Nee’wę, sięga pod ubranie i wyciąga nóż. Długi, szary i bez wątpienia ostry. Odwrócił się ku przywódcy i zamarł. Key’la nigdy nie widziała tak nijakiej, bezbarwnej twarzy. Jakby coś spłukało z niej wszystkie kolory. I te oczy, martwe jak u śniętej ryby.
Nagle coś dotknęło jej szyi i poczuła chłód. Nóż, zrozumiała w jednej, przerażająco krótkiej chwili. Taki sam, jaki gładził teraz skórę jej siostry. Zabiją nas – świadomość tego, co zaraz się stanie, paraliżowała jak trucizna krążąca w żyłach. Zabiją, a potem pójdą sobie, jakby nic się nie stało. W szarych oczach stojącego pod drzewem mężczyzny rozsiadła się lodowata obojętność. Wydawał się znudzony tym, co robi, i tym, gdzie jest. Key’la wiedziała, jakiś szósty zmysł podpowiadał jej, że w chwili, gdy odwróci się do nich plecami, znikną z jego pamięci. Tak niewiele znaczyły.
– Przeszkadzacie.
To, że się odezwał, było tak zaskakujące, że z początku nie zrozumiała, co mówi, mimo iż posługiwał się meekhem.
– Jesteśmy blisko, ale wy przeszkadzacie. Ucieknie nam. Ale możemy dokonać wyboru. Jedna umrze, druga nie. Która?
Nee’wa szarpnęła się, zapiszczała. Key’lę ogarnęło paraliżujące odrętwienie. Jak to: umrze? Czym innym jest spodziewać się, a czym innym usłyszeć wyrok, wypowiedziany beznamiętnym, obojętnym tonem.